- Będę wydawać pieniądze na to, żeby być bliżej obywateli – mówiła Ewa Kopacz, a słowa wzięła sobie mocno do serca.
Podatnicy za fanaberie szefowej rządu związane z kampanią wyborczą, płacą nawet 300 tys. zł.

– Wszyscy są wściekli na te wyjazdy – mówi jeden z rozmówców tygodnika „Wprost”, komentując wojaże pani premier.
Chodzi o wyjazdowe posiedzenia rządu, które są także przedsiewzięciem logistycznym. Dotychczas żaden z rządów III RP nie obradował poza Warszawą.

Delegacja każdego ministerstwa może liczyć cztery osoby.

„A że resortów jest 17, to już daje 68 osób. Do tego dochodzi pani premier z doradcami, sztab urzędników z KPRM, kierowcy, ochrona, oficerowi ABW odpowiedzialni za bezpieczeństwo, pracownicy logistyki” – wylicza gazeta.

Podatnik musi więc zapłacić także za ich noclegi. Jeżeli do tego doliczymy koszty przejazdu, osławiony już przewóz mebli, kserokopiarek czy bramek do wykrywania metali, to okaże się, że… wyjazdowe posiedzenie rządu (tylko) do Łodzi mogło kosztować nawet ponad 300 tys. zł!!! A to tylko wierzchołek góry lodowej, bo – przykładowo – do Wrocławia z Warszawy jest dużo dalej, więc wzrasta koszt samego przejazdu.

Dziennikarze „Wprost” próbowali zweryfikować informacje u rzecznika rządu – Cezarego Tomczyka.

– To są normalne koszta funkcjonowania rządu. Przecież ministrowie i tak jeżdżą w teren – stwierdził rzecznik Ewy Kopacz.

KZ/Wprost/Fakt.pl