Na tle wszystkich szefów rządów w Polsce od 1989 r., Ewa Kopacz zdecydowanie odstaje, jeśli chodzi o zdolności intelektualne do kierowania rządem. Ona nie znalazła się na tym stanowisku w najmniejszym stopniu ze względu na swoje kompetencje rządzenia państwem, ona się tam znalazła ze względu na swoje uszeregowanie partyjne. Ten rząd zbudowany jest według klucza utrzymania jedności w Platformie, jednak nawet pod tym względem status Ewy Kopacz jest dużo słabszy, niż status jej poprzednika, Donalda Tuska – co widzimy w obsadzie rządu. Zresztą to, że u podstaw tego rządu leży motyw utrzymania partyjnej jedności wynika też z tego, że Ewa Kopacz nie może sobie pozwolić na taki sposób zarządzania partią, na jaki by sobie pozwolił Donald Tusk. On nie potrzebował godzić wszystkich frakcji w rządzie, ponieważ był w stanie swoim autorytetem – niezależnie od tego, kto znajdzie się w jego gabinecie – wymusić posłuszeństwo wewnątrz partii. Ewa Kopacz tego nie potrafi, więc musi przyjąć inną strategię – musi każdemu w rządzie dać po kawałku. Tylko, że dzieje się to ze szkodą dla państwa.

Ministrowie, którzy odeszli, byli relatywnie najlepsi, albo może najmniej źli. Mam na myśli głównie Marka Biernackiego i Rafała Trzaskowskiego. Ale nawet Radosław Sikorski – w porównaniu z Grzegorzem Schetyną, wypada znacznie lepiej. Sikorski prowadził bardzo złą politykę, ale przynajmniej miał w swojej dyspozycji instrumenty, dzięki którym mógł tę politykę w miarę swobodnie prowadzić. W momencie, kiedy była taka potrzeba, mógł stosunkowo skutecznie wejść w rolę aktywnego ministra spraw zagranicznych – czego nie zrobi Schetyna. Ale Schetyna nie ukrywa, po co się w rządzie znalazł, bo w wywiadzie dla „Polska the Times” niemalże otwarcie powiedział, że jest tam po to, aby prezydent mógł prowadzić politykę.

Ten rząd nie będzie miał żadnego realnego programu, bo nie może być inaczej, skoro na rok przed wyborami parlamentarnymi, premierem zostaje osoba, która się do tego kompletnie nie nadaje, która nie jest w stanie ogarnąć skomplikowanej materii rządzenia państwem, a do tego wymieniani są ministrowie w kluczowych ministerstwach (poza ministerstwem obrony), którzy mieli szansę i czas zapoznać się ze swoimi resortami. To jest rząd, którego zadaniem jest zapobieżenie rozpadowi Platformy przy nieobecności Donalda Tuska i doprowadzenie Platformy do wyborów – tylko i wyłącznie.

Zatem sądzę, że po pierwsze państwo nie będzie rządzone, tylko zarządzane, a po drugie nie będzie zarządzane przez ministrów. Przynajmniej w wielu resortach będzie zarządzane na poziomie wiceministrów, a pewnie bardziej na poziomie dyrektorów poszczególnych departamentów. Wkraczamy teraz w okres, który będzie rajem dla urzędników. Myślę, że to się szczególnie boleśnie odbije na resorcie spraw wewnętrznych. Powołanie koleżanki pani Kopacz, pani Piotrowskiej na stanowisko ministra tego resortu, jest świadectwem wyjątkowego braku odpowiedzialności. Ta osoba nie ma najmniejszego doświadczenia wiążącego się ze specyfiką zadań, jakich się podejmuje. Możemy się więc spodziewać, że nasze służy będą praktycznie poza kontrolą.

Sam pomysł na utrzymanie jedności w klubie może nie był najgorszy. Głównym problemem jest tutaj właśnie Ewa Kopacz. Bo żeby ten układ zrównoważenia wpływów jakoś mógł zadziałać, to osoba która jest jego gwarantem i zwornikiem czyli premier, musi mieć pewną zdolność charakterologiczną do uporania się z problemami wewnątrzpartyjnymi. Jak sądzę, Ewa Kopacz tej wewnętrznej charakterologicznej zdolności nie posiada. Ona zawsze pracowała pod Donaldem Tuskiem, jako marszałek Sejmu była całkowicie do niego zależna, a tutaj czasem trzeba będzie podejmować wiele decyzji bez konsultacji.

Not.ed