Dziennikarz serwisu informacyjnego Tomasza Lisa w poszukiwaniu medyka, który nie tylko zna się na „prawdziwej” ginekologii, ale też zechce się podzielić swoimi doświadczeniami – bez obawy linczu ze strony katotalibu – dotarł aż za zachodnią granicę. Doktor Janusz Rudziński od 34 lat mieszka i pracuje w Niemczech, w jednym z tamtejszych szpitali. Mówi o sobie, że zna się na wszystkim, co dotyczy ginekologii i położnictwa. Nie wyłączając aborcji, która w Niemczech jest legalnym „zabiegiem”. Szacuje, że przez jego aborterskie ręce przeszło tysiące Polek, które w Polsce nie mogły wykonać aborcji.

Wywiad ma zapewne na celu pokazanie nam prawdy o tym, czym jest aborcja. Bo w atmosferze debaty, jaka wywiązała się wokół klauzuli sumienia, Polacy mogą dojść do przekonania, że płód ma duszę, a terminowane kalekie dziecko cierpi mniej niż wtedy, gdyby pozwoliło się mu przyjść na świat i dokonać swego krótkiego żywota pod fachową opieką paliatywną.

„Daje się pacjentce tabletki przygotowawcze, a później wykonuje się zabieg metodą próżniową. Do macicy wprowadza się specjalny podciśnieniowy instrument, który usuwa jej zawartość (...) Po godzinie pacjentka wychodzi do domu. To krótki i bardzo bezpieczny zabieg, bez żadnych następstw” - opowiada dr Rudziński. Dziwne, że w Polsce nie jest tak dostępny jak inne zabiegi, np. dentystyczne.

Pan doktor, jako „polski patriota” ubolewa nad tym. „Rozwój polskiej ginekologii, położnictwa i z tym związanych postaw ideowo-społecznych zaskakuje mnie bardzo i martwi. (...) To, co się dzieje teraz w Polsce – mówi mając na myśli dyskusję wokół klauzuli sumienia - to tendencja, która wraca nasz kraj do średniowiecza. Jak Polakom się za dobrze w historii powodziło, to zawsze coś musieli zniweczyć”.

Rzeczywiście, jak tylko Polacy zaczynali odbudowywać społeczeństwo po drugiej wojnie światowej, to komuniści szybko, ustawą aborcyjną z 1956 r. dali im sposobność do życia na „wyższym poziomie cywilizacyjnym”. Bo to przed wojną było tak, że rodzina musiała wychować średnio 3-4 dzieci. Szacuje się, że od 1956 r. do 1993 r., gdy obowiązywała ta ustawa, co druga ciąża kończyła się aborcją. Zaszczepiona kilkadziesiąt lat temu kultura śmierci skutkuje dziś tym, że mamy współczynnik dzietności na poziomie 1,26 (2,2 gwarantuje zastępowalność pokoleń).

Niedawno ukazała się książka amerykańskiej autorki Magdy Dened, oparta na wstrząsających świadectwach uczestników aborcji. Z ich relacji jednoznacznie wynika, że wykonywanie aborcji bądź asystowanie przy niej, to traumatyczne doświadczenia. Lekarze-aborterzy opowiadają o stopniowym zmiękczaniu świadomości wobec faktu, że odbiera się drugiemu człowiekowi życie. Prowadzi to do schizofrenii moralnej; raz uśmierca się dziecko, innym razem walczy o życie jego rówieśnika.  „Świadomość wykonywania aborcji nie jest najprzyjemniejszą rzeczą. Nie palę się do tego, ale jeśli pacjenci się zgłaszają, to nie mogę odmówić im pomocy. To jest problem ambiwalentny dla lekarzy, którzy wykonują zabiegi aborcyjne. Ale jeśli ktoś decyduje się zostać ginekologiem, musi robić również i to”? - mówi w dalszej części wywiadu dr Rudziński.

Czegoś tu nie rozumiem... Aborcja to normalny, bezpieczny i nieinwazyjny zabieg, który powinien być dostępny jak inne zabiegi ratujące życie lub zdrowie... A z drugiej strony pan doktor mówi, że niespecjalnie chce świadczyć takie „zabiegi”, że ma do tego ambiwalentny stosunek.... Schizofrenia moralna, i tyle!

Emilia Drożdż