Choć od Marszu Niepodległości i gorących wydarzeń 11 listopada minęło już sporo czasu, medialne relacje dotyczące tego wydarzenia jeszcze długo będą symbolem jednej z największych medialnych manipulacji. Z powodzeniem mogą posłużyć jako analiza dla przyszłych adeptów sztuki dziennikarskiej. Jako lekcja tego, czym dziennikarstwo NIE jest.

 

Medialna machina wokół Marszu zaczęła kręcić jeszcze długo przed 11 listopada. I chyba nikt nie ma wątpliwości, że prym w podkręcaniu negatywnych emocji względem patriotycznej imprezy wiodła „Gazeta Wyborcza”. W myśl stalinowskiej dyrektywy z 1943 roku, dziennikarze organu dumnie prężącego się nad salonami lewicy wobec uczestników Marszu używali nomenklatury nie innej, jak „faszyści” czy „skrajni nacjonaliści”, ostrzegając przed promowaniem przez nich na ulicach Warszawy zbrodniczej ideologii.

 

Redaktorzy z Czerskiej podkreślali, że organizatorzy Marszu są nie tylko groźni, ale również fałszywi – na kilka tygodni przed Marszem redaktor Grzegorz Szymanik z iście detektywistyczną precyzją i zacięciem odzierał narodowców z ich, rzekomo nowych szat i demaskował warstwę pudru, którym neonazistów miało pokryć Stowarzyszenie Marsz Niepodległości (G. Szymanik, „Nowe szaty narodowców”, 19.10.2011r.).

 

- Im bardziej  stawało się oczywiste, że w Marszu Niepodległości nie ma i nie będzie żadnych faszystów, i że organizatorzy są w stanie nadać mu charakter godnej, patriotycznej manifestacji, tym bardziej nasilały się przestrogi przed „wzbierającą brunatną falą”, tym bardziej histeryczny ton przybierało judzenie salonów do „zablokowania” i „wyp… faszystów z Warszawy”, i w tym większy emocjonalny paroksyzm wprawiali się organizatorzy „Kolorowej Niepodległej” - komentował Rafał A. Ziemkiewicz (R.A. Ziemkiewicz, Kto ma internet, niech patrzy, blog.rp.pl).

 

Atmosferę grozy podkręcały informacje, że do Polski w Święto Niepodległości przyjadą niemieckie grupy anarchistów, którzy będą próbowali spacyfikować patriotyczną manifestację. Doniesienia o oczekiwaniu na zaproszonych przez „Krytykę Polityczną” i Porozumienie 11 listopada Niemców miały swoje drugie dno – zmobilizować jak najwięcej nieprzebierających w środkach kiboli (bo trudno ich nazwać kibicami), którzy staną „w obronie” Marszu. Efekt został osiągnięty – gazecie udało się „napuścić” na siebie grupy ludzi, być może nie tyle ziejące wobec siebie nienawiścią, co zwyczajnie – stojące w opozycji.

 

11 listopada naprzeciw siebie stanęli nie tylko uczestnicy Marszu Niepodległości i Kolorowej Niepodległej, nie tylko narodowcy i – posługując się słownikiem „Wyborczej” - faszyści i antyfaszyści, ale także trzecia strona barykady – kibole i zadymiarze, którzy wykorzystali Święto Niepodległości do tego, by najzwyczajniej w świecie tłuc się z policją (która tego dnia niestety też nie była bezstronna). - Dzięki „Wyborczej” udało się przed 11 listopada wytworzyć chorą atmosferę i poszczuć na siebie ludzi, którzy w innych okolicznościach mogliby zapewne iść razem w jednym pochodzie. A przynajmniej nie patrzeć na siebie wilkiem. Bo nie uważam bynajmniej, że wszyscy, którzy wybrali Kolorową Niepodległą, to fanatyczni lewacy. Wielu uległo po prostu manipulacji i propagandzie – komentował Łukasz Warzecha.

 

/

Ale od początku. Do pierwszego – jak to przedstawione zostało w mainstreamowych mediach - „incydentu” doszło już przed południem na Nowym Świecie, gdzie niemieckie bojówki zaatakowały grupę rekonstrukcji historycznych, która miała wziąć udział w defiladzie oraz przypadkowych przechodniów. I chociaż całe zajście wyglądało dość niebezpiecznie, to media nie poświęciły mu większej uwagi, być może także dlatego, że niemieccy zadymiarze schronienie znaleźli w lokalu „Krytyki Politycznej”. Dopiero po tym, jak w Nowym Wspaniałym Świecie policja znalazła pałki, kastety i gaz, opinia publiczna zainteresowała się lokalem młodego pokolenia lewicy. Przy okazji na jaw wyszedł szereg „ciekawostek”, jak na przykład ta o potężnych dotacjach dla Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. I chyba nikt nie ma najmniejszych wątpliwości co do tego, że nikt nie zainteresowałby się gigantyczną kasą na dofinansowanie spektaklu o Sławomirze Sierakowskim, gdyby nie upór i determinacja dziennikarzy prawicowych portali oraz blogerów i po prostu internautów.

 

Zresztą, rola tych drugich w odkłamywaniu lansowanego przez mainstreamowe media zakłamanego obrazu Marszu jest nieoceniona. Gdyby nie przypadkowy przechodzeń i uchwycony przez niego moment, jak policjant w cywilu brutalnie bije spokojnie idącego ulicą człowieka, w świat poszedłby nie zmącony najmniejszą wątpliwością przekaz, że nie ma najmniejszych zastrzeżeń, co do funkcjonowania policji, która 11 listopada dopełniła swoich obowiązków. W rzeczy samej – dopełniła obowiązków aż nadto pieczołowicie, a jak wiadomo, gorliwość bywa gorsza od faszyzmu. Abstrahując od skandalicznych nadużyć funkcjonariuszy policji, gdyby nie dziennikarstwo obywatelskie (które dzięki Bogu zaczyna stawiać na naszym podwórku coraz pewniejsze kroki) nie dowiedzielibyśmy się również o profesjonalnych prowokatorach, których jedynym celem tego dnia było sprowokowanie jak największym zadym. I patrząc z perspektywy kilkunastu dni i coraz to nowych, napływających via Internet materiałów, nie ma najmniejszych wątpliwości, że telewizyjne kamery tylko na to czekały... .

 

Pierwszym kłamstwem, jakie puścili w świat kreatorzy rzeczywistości z Wiertniczej, Woronicza i Ostrobramskiej była informacja o delegalizacji Marszu Niepodległości. Miało to się stać w konsekwencji zamieszek, do których doszło tuż przed godziną 15 na placu Konstytucji. Jednak w tym samym czasie, czoło patriotycznej manifestacji było już na wysokości Metra Politechnika kierując się ku Pomnikowi Jazdy Polskiej, by stamtąd oficjalnie wyruszyć w kierunku Placu na Rozdrożu. W tym czasie niejednemu z uczestników rozdzwonił się telefon komórkowy z informacją od bliskich śledzących wydarzenia w telewizji z prostą wiadomością: „Idziecie bezprawnie. Jesteście nielegalną manifestacją”.

 

W rzeczywistości sprawcami zamieszek na pl. Konstytucji nie byli uczestnicy Marszu, ale grupa zadymiarzy (nie bez udziału kiboli), która starła się z policją (można w tym miejscu oczywiście roztrząsać udział samych funkcjonariuszy, którzy nie dość, że dopuścili, by w tak bliskiej odległości znaleźli się przedstawiciele opozycyjnych manifestacji, co jeszcze sami podgrzali, i tak już gorącą atmosferę, potężną kolumną niemal wprasowując grupę zadymiarzy w zamykającą patriotyczny pochód kolumnę).

 

/

I to właśnie „scenki rodzajowe” z pl. Konstytucji zawładnęły medialnymi relacjami z 11 listopada. Telewizje informacyjne TVP INFO i TVN24 przez kilka godzin wielokrotnie pokazywały obrazki, na których kilkudziesięciu zadymiarzy walczy z policją. Żadna stacja nie pokusiła się o ujęcia uczestników Marszu, którzy w kilkudziesięciometrowej kolumnie spokojnie i w majestacie szli ulicami Warszawy. Na całej trasie przemarszu nie było nie tylko ani jednego funkcjonariusza policji, ale również żadnego wozu transmisyjnego, żadnej kamery. Czyżby mediom, które tak czekały na sensacje, nie interesował przebieg Marszu? A gdyby, wśród pozostawionego samemu sobie tłumu znalazła się grupa prowokatorów i obrzuciła petardami albo kamieniami na przykład Kancelarię Premiera? TVNowi umknąłby taki materiał! Ale mediów nie interesował spokojny przemarsz patriotycznej manifestacji, bo zaprzeczał od dawna lansowanej przez nie wizji. O tym, co ważne można się było na bieżąco dowiadywać z m.in. z portali niezalezna.pl, wpolityce.pl czy nowyekran.pl. Absurdem było to, że redaktorzy musieli dzwonić do organizatorów albo zaprzyjaźnionych uczestników Marszu, co jakiś czas dopytując, w którym miejscu znajduje się manifestacja, bo jakoś zawsze i wszędzie obecnej ekipie TVN24 nie udało się zlokalizować kilkunastotysięcznego tłumu.

 

A propos liczb, to kolejne pole do popisu służących jedynej słusznej „opcji” mediów. Skupiając soczewkę kamer tylko na grupce kilkudziesięciu chuliganów na pl. Konstytucji, media stworzyły wrażenie, że Marsz Niepodległości jest skupiskiem właśnie takich zadymiarzy. Tymczasem, z materiałów udostępnianych przez niezależnych internautów można bez większego problemu dowiedzieć się, że ci faszyści to na ogół osoby w różnym przedziale wiekowym, od małych kilkulatków w wózeczkach, przez nastolatki i młodzież aż po liczne grono dostojnych staruszków. Ilu nas było? Według szacunków Romualda Szeremetiewa nawet 70 tysięcy, choć sami organizatorzy podają liczbę pomiędzy 20 a 25 tysiącami uczestników, co i tak znacznie przekracza ich oczekiwania (hasłem mobilizującym na Marsz było przecież „11 tysięcy na 11 listopada”). Ogrom, jaki tego dnia pod biało-czerwonymi flagami przetoczył się przez stolicę świetnie oddaje umieszczony na YouTubie film. Statyczny obraz nieruchomo ustawionej kamery z okiem wycelowanym w przesuwającą się kolumnę patriotycznej manifestacji. Ich przemarsz trwa… bagatela, 20 minut.

 

Relacje mainstreamowych mediów da się streścić właściwie w jednym zdaniu – leadzie reportażu „Gazety Wyborczej”: „Wiec Kolorowej Niepodległej nie pozwolił narodowcom przejść przez centrum stolicy. Jednak grupy kiboli zaatakowały policję, która oddzielała ich od przeciwników Marszu Niepodległości. Wszczynali bijatyki, rzucali brukiem, niszczyli auta”. W środku artykułu „Bitwa o niepodległość” mrożące krew w żyłach opisy, typu: „Od kamieni i petard leje się krew. Ktoś chwieje się i pada. "Lać kurwy, pedałów!" - zagrzewają się kibole. I oczywiście ani słowa o pokojowej aż do bólu (sic!) Kolorowej Niepodległej, żadnej fotografii zamaskowanych, ubranych na czarno przyjemniaczków z Antify z drewnianymi pałkami w rękach. W podawanych komunikatach TVN, onet.pl, gazeta.pl, TVP INFO nie rozróżniano, którzy manifestanci atakują policję, tworząc wrażenie, że to właśnie uczestnicy Marszu Niepodległości są agresywni. Tymczasem, poza atakiem lewicowych bojówek manifestacja przebiegała całkowicie pokojowo. 

 

fot. Fotoblog Jakuba Szymczuka

O ile „Krytyka Polityczna” i Porozumienie 11 listopada udają, że po ich stronie nie doszło do żadnego nadużycia, że anarchiści z Niemiec tylko chcieli pobawić się z polskimi rekonstruktorami w ciuciubabkę a antyfaszyści to w gruncie rzeczy chłopaki-przyjemniaki, o tyle organizatorzy Marszu, jak i prawicowi publicyści (piszę tak, choć to uproszczenie, którego bardzo nie lubię) nie wypierają się faktu, że patriotyczna manifestacja przyciągnęła w swoje szeregi zadymiarzy nastawionych tylko i wyłącznie na naparzankę z policją. I tak słowa krytyki pod ich adresem znajdziemy zarówno u Łukasza Warzechy, Rafała A. Ziemkiewicza jak i samych organizatorów Marszu, Roberta Winnickiego czy Przemysława Holochera. Tymczasem, w swoich oświadczeniach po 11 listopada, zarówno Krytyka, jak i związane „Kolorową Niepodległą” postaci, albo dyplomatycznie milczą na temat niemieckich bojówek, albo przyjmują atak za najskuteczniejszą formę obrony.

 

I w tym miejscu należy się reprymenda kibolom (bo już nie kibicom), którzy 11 listopada wykorzystali do wylania swoich żali i frustracji. Oczywiście, nie mówię tu o szeroko pojętej braci kibicowskiej, bo gros z nich spokojnie uczestniczyło w Marszu. Ale miłosiernie oszczędzę gorzkich słów pod adresem kiboli Legii, którzy otwartym tekstem na portalu Droga Legionisty chwalą się swoimi „dokonaniami”. Ale jednocześnie trzeba pamiętać o bohaterskich kibicach, którzy wraz z Witkiem Tumanowiczem próbowali bronić wozy transmisyjnego TVN przed atakiem chuliganów. Chociaż szalenie daleka jestem od teorii, że to TVN sam podpalił sobie auto, aby mieć, co nagrywać, to nie ulega wątpliwości fakt, że samochód spłonął już PO oficjalnym zakończeniu Marszu (został przedwcześnie rozwiązany ze względu na nakaz policji). Tymczasem, media z uporem maniaka pokazywały „setki” z płonącym wozem jako element relacji z Marszu.

 

W całym tym medialnym młynie najgorsze jest to, że dziennikarskim manipulacjom już nikt się nie dziwi. My się zwyczajnie przyzwyczailiśmy do tego, że mainstreamowi nie można wierzyć, że trzeba do niego podchodzić z dystansem. Żółte paski TVN24, Polsatu czy TVP INFO już nas nie emocjonują, nie oburza nas hipokryzja Seweryna Blumsztajna, który od zamieszek umywa ręce czy Jacka Żakowskiego, który z troską pochyla się nad anarchistami z Niemiec. Być może trochę oddając zwycięstwo walkowerem niepostrzeżenie przyjęliśmy taką sytuacją za normalną. Czy ktoś z nas w ogóle śledził relacje z Marszu w telewizji? Czy ktokolwiek przejął się tym,  co wypisują największe portale i "Wyborcza"? Raczej nie. Z pokorą (czy aby właściwą w tym miejscu?) czekaliśmy aż Internet zapełni się od amatorskich filmików, relacji niezależnych portali i opowieści samych uczestników Marszu. 

 

Zestawiając na zasadzie kontrastu relacje "głównych mediów" z tymi, nazwijmy je umownie - z drugiego obiegu - można doznać lekkiego szoku. Z tym, że trzeba się spieszyć, bo czyszczenie Internetu z niewygodnych filmów trwa w najlepsze. Wielki Brat wyciął już nagranie z wypowiedzią rzecznika policji (dla Faktów TVN), że atakowali policję zwykli chuligani (czyli nie narodowcy, patrioci, którzy przyjechali świętować) redaktor mówi: "w tych starciach policji z narodowcami rannych zostało kilku policjantów". Z sieci równie szybko zniknął też film, na którym dziennikarka TVN, zapytana o faszystowskie hasła wymienia "Bóg, Honor, Ojczyzna". 

 

Nagrania z 11 listopada 2011 roku jeszcze długo będą mogły posłużyć za materiał do analiz dla przyszłych adeptów dziennikarstwa jako doskonały przykład tego, czym to dziennikarstwo NIE jest. Z zasadą obiektywizmu i bezstronności wypisanymi na sztandarach dziennikarze mainstreamowych mediów sięgnęli poziomu bruku. Media, chyba pierwszy raz na taką skalę od czasów PRL’owskiej propagandy, posunęły się do tak jaskrawej manipulacji. One po prostu spełniły świetnie spełniły swoją rolę. Piotr Semka w najnowszym numerze „Uważam Rze” pisze o wykorzystaniu przez lewicowe elity swojej pozycji w establishmencie i mediach dla przeprowadzenia testu siły kreowania rzeczywistości. Mainstreamowi dziennikarze spisali się na szóstkę. Medialny matrix rozpętany po 11 listopada wciąż trwa. Tylko od ciebie, drogi czytelniku, zależy – wybierzesz czerwoną czy niebieską pigułkę?

 

Marta Brzezińska 

 

Portal Fronda.pl poleca kilka filmów, które pokazują rzeczywistość nieco wierniej, niż przekaz mainstreamowych mediów:

 

 

 


Interwencja dzielnych policjantów wymierzona w emerytów i niepełnosprwnych: