Przypomniał, że „trzydzieści pokoleń Polaków tworzyło to wielkie dzieło, któremu na imię było Rzeczpospolita”, a pięć pokoleń walczyło o niepodległość i jestestwo Ojczyzny.
Oglądaliśmy parady wojskowe, zmiany wart, naszych chłopców pełniących służbę , w polskich mundurach, różnych formacji, maszerujących, śpiewających „My Pierwsza Brygada”…
Właśnie po to wzruszenie i natchnienie tak tłumnie zjechali do Warszawy rodacy z całej Polski. Kochający swój kraj obywatele, a nie jak chciałaby wmówić wszystkim opozycja – hałasujący narodowcy. Wśród świętujących maszerowali zwyczajni i niezwyczajni Polacy, wszyscy razem, z rodzicami i z małymi dziećmi.
Choć witał przyjezdnych w Warszawie z tej okazji zamknięty Dworzec Centralny ( podobno z powodu prac remontowych) przybywający specjalnie na Marsz Niepodległości, dawali sobie radę. Nieustraszonych nie zniechęcał chaos na dworcu Warszawa Gdańska, ani straszenie zamieszkami w nieprzychylnej ruchowi patriotycznemu telewizji. Wielu rodaków docierało samochodami na obrzeża stolicy, a potem tramwajami i autobusami do centrum. Sporo rodzin z dziećmi przyjechało dzień wcześniej, zamieszkało w hotelach, hostelach lub u krewnych.
My, stali uczestnicy marszu 11 Listopada w jego przeddzień, wraz z grupą przyjaciół jak co roku spotkaliśmy się w polskiej restauracji celebrować Święto Niepodległości. Było miło uroczyście i interesująco, bo spotkali się życzliwi przyjaciele ze świata nauki, medycyny, mediów, polskiej zaangażowanej patriotycznie inteligencji.
Już poranek w Warszawie wstał biało czerwony. Nawet Pałac Kultury podświetlono barwami narodowymi.
11 Listopada od samego rana poruszenie, widać było początkowo grupki ludzi z powiewającymi flagami, z czasem przybywało ich coraz więcej i więcej. Raziły tylko natarczywe, wdzierające się w przestrzeń publiczną, namolne sygnały samochodów policji, straży miejskiej. Żenujące, prowokujące…
Poza tym - panował przyjemny nastrój, oczekiwanie na marsz, najmłodsi wyposażeni w chorągiewki lub kotyliony, po tym poznaliśmy, że ten dzień będziemy przeżywać razem. Przy stoliku tuż obok nas siedziało małżeństwo z córeczką i synkiem z południa Polski, prawników chcących uczyć swe dzieci historii na żywo. Rozmawialiśmy przyjaźnie o wspólnych wartościach, które pragniemy celebrować i przekazywać młodemu pokoleniu, bo nic nie jest dane nam raz na zawsze.
Jak zwykle atakowała telewizja znana z nieprzychylności do opozycji i prezydenta. Zerkając na ekran chcąc nie chcąc nasłuchaliśmy się złośliwości pod adresem poprzedniej władzy. Mimo narodowego święta jad sączono podprogowo; raz elegancko, ładne pełne patriotyzmu wypowiedzi młodych licealistów przybyłych na marsz, zaraz potem straszenie zamieszkami. Fałszywa troska połączona z oczekiwaniem na jakąś awanturę, bo policja w pogotowiu. W podtekście wyczuwalna pogarda dla uczestników marszu. Straszenie groźnymi narodowcami miało zrobić swoje. I stałe bełkotanie, że to marsz narodowców a nie spotkanie Polaków w dniu ważnym w historii państwa
W mediach społecznościowych pojedyncze odgłosy nienawistnych antagonistów prawicowej sceny politycznej i prezydenta. Rozchwiana Joanna Szczepkowska atakuje prezydenta, niemalże całe ciało i dusza jej wrzeszczy: „pan wrzeszczący”. A powinna wiedzieć, że to krzyk i wrzask Polaków: tu jest Polska! I duma z dokonań Paderewskiego, Piłsudskiego, Witosa, Korfantego, Abrahama, Witosa…
„Pani wrzeszcząca” licho syczy do własnego ucha, słaba rola, kurtynę szybko poproszę..
A tymczasem marsz przeszedł ulicami Warszawy wypełniony wzruszeniem Polaków, patriotów, pośród mżawki i deszczu. Nic nie wystraszyło uczestników. Całe rodziny z dziećmi starsi i młodsi, ludzie o różnym statusie, ale tych samych wartościach, wzruszenie, łzy w oczach. Patriotyczne śpiewy, gdzieniegdzie odgłosy, czerwień odpalonych bezpiecznie rac.
Może tego nie chciał słuchać premier Donald Tusk? Zdezerterować z uroczystości państwowych 11 listopada to słaby wymiar wierności Rzeczpospolitej.
Jak zauważył wicepremier Władysław Kosiniak-Kamysz, została ona wydobyta z nicości wysiłkiem ludowców, socjalistów, narodowców. W tym gronie nie uświadczysz jednego liberała, nikt myśląc o polskiej niepodległości nie uważał bowiem jakichkolwiek obcych rządów za błogosławieństwo dla Polski.
Pięknie było pojechać 11 listopada do Warszawy i wspólnie przeżywać Święto Niepodległości. Z prezydentem wybranym wola narodu, a bez premiera, który brzemię polskości dźwiga bez przyjemności.
