Kolejni gracze starają się wykorzystać eskalację konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Od ponad tygodnia kontrolowane przez Teheran siły przeprowadzają ataki na wojska Stanów Zjednoczonych w Syrii i Iraku. W odpowiedzi w nocy z czwartku na piątek amerykańskie siły uderzyły na instalacje wojskowe w Abu Kamal wykorzystywane przez irańskich Strażników Rewolucji. O niebezpieczeństwie rozszerzenia konfliktu na Bliskim Wschodzie w wywiadzie dla Polskiej Agencji Prasowej mówił Matt Shoemaker, w ocenie którego realny staje się scenariusz, w którym dojdzie do otwartego konfliktu między USA a Iranem.

- „Celem czwartkowych ataków było obok zniszczenia zasobów wojskowych, wysłanie Iranowi wiadomości: to nie jest walka Iranu i że powinni się od niej trzymać z daleka. Jednak sposób, w jaki irańscy decydenci zinterpretują to przesłanie, może znacznie różnić się od zamierzeń Waszyngtonu. Jest całkiem możliwe, że honor i emocje będą w Iranie tak wzburzone, że nie postrzega się tam tego jako okazji do ustąpienia, ale jako wezwanie do zwiększenia swojej aktywności”

- powiedział.

Obecną sytuację ekspert porównał do tej sprzed wybuchu I wojny światowej.

- „Z pewnością jest to bardzo niebezpieczny czas. W pewnym sensie można odnieść wrażenie, że jesteśmy w sierpniu 1914 r., kiedy wszystkie główne mocarstwa w nerwowej niepewności wyczekiwały nadchodzącej walki”

- stwierdził.

Swojej okazji szuka też Rosja. W czwartek do Moskwy przybyły delegacje Hamasu i Iranu. Shoemaker wskazuje, że dla Kremla sytuacja na Bliskim Wschodzie jest okazją do odwrócenia uwagi świata od Ukrainy.

- „Przyjęcie delegacji Hamasu i Iranu jest dla Rosji sposobem na podsycenie ognia w konflikcie, w który nie jest w stanie się zaangażować, ale może za to wciągnąć Stany Zjednoczone w kolejną bardzo kosztowną i krwawą wojnę na Bliskim Wschodzie”

- wyjaśnił rozmówca PAP.

Rosja jego zdaniem chce przy tym dowodzić, że pozostaje liczącym się na Bliskim Wschodzie graczem.