W centrum sporu znalazł się tekst autorstwa dziennikarzy Khadeeji Safdar i Joe Palazzolo, opublikowany przez „Wall Street Journal”. Dziennikarze sugerowali, że Donald Trump był jedną z osób, które podpisały się pod osobistymi życzeniami skierowanymi do Epsteina, a jeden z rzekomych listów miał zawierać treści dwuznaczne, a nawet seksualne. Dokument miał rzekomo pochodzić z prywatnego albumu jubilata, złożonego z dedykacji od znanych osobistości z kręgów polityki, mediów i show-biznesu.
Prezydent USA natychmiast zareagował, nazywając publikację „skrajnie nieodpowiedzialną próbą manipulacji opinią publiczną” i zaprzeczając, jakoby kiedykolwiek pisał list tego rodzaju. Jak wskazali jego pełnomocnicy prawni, artykuł nie tylko naruszał zasady etyki dziennikarskiej, ale także opierał się na nieweryfikowalnych insynuacjach, które uderzają w reputację głowy państwa.
W odpowiedzi na pozew Dow Jones, wydawca WSJ, wydał krótkie oświadczenie, w którym zapewnił o „pełnym zaufaniu do jakości dziennikarstwa prezentowanego przez redakcję”. Rzecznik firmy poinformował, że redakcja zamierza „stanowczo bronić się przed oskarżeniami”, podkreślając, że każda informacja opublikowana w materiale została poddana standardowej procedurze weryfikacji.
Do sprawy odniósł się również zespół redakcyjny, który wskazał, że opublikowane treści miały charakter śledczy i opierały się na wiarygodnych źródłach oraz dokumentach. Wciąż jednak nie wiadomo, czy domniemany list faktycznie istnieje – nie został bowiem do tej pory publicznie zaprezentowany.
Proces o zniesławienie wpisuje się w szerszy kontekst trudnych relacji między Donaldem Trumpem a Rupertem Murdochem – australijsko-amerykańskim magnatem medialnym, właścicielem m.in. „Wall Street Journal” oraz konserwatywnej stacji telewizyjnej Fox News. Choć ta ostatnia wielokrotnie wspierała Trumpa w trakcie jego kampanii prezydenckich, stosunki obu panów są od lat napięte i pełne nieufności.
W tle toczy się również szersza debata na temat Jeffrey’a Epsteina – kontrowersyjnego finansisty i przestępcy seksualnego, który zmarł w więzieniu w 2019 roku w niejasnych okolicznościach. W trakcie kampanii wyborczej w 2024 roku Donald Trump zapowiedział, że po objęciu urzędu podejmie działania w celu ujawnienia pełnej dokumentacji dotyczącej kontaktów Epsteina z amerykańskimi elitami.
Po publikacji artykułu, Trump potwierdził, że jego administracja jest gotowa udostępnić tzw. akta Epsteina, czyli dokumentację zgromadzoną przez służby federalne w sprawie domniemanej siatki pedofilskiej, którą miał zarządzać finansista. Prezydent argumentuje, że „społeczeństwo ma prawo znać prawdę” i zasugerował, że wielu polityków, urzędników i ludzi mediów może znaleźć się w kręgu podejrzeń.
Tymczasem Departament Sprawiedliwości poinformował na początku lipca, że nie znalazł dowodów na istnienie tzw. listy klientów Epsteina ani materiałów bezpośrednio obciążających znanych przedstawicieli życia publicznego. Nadaj jednak utrzymuje się presja amerykańskiej opinii publicznej na dalsze wyjaśnienie sprawy, a ewentualna publikacja akt może wywołać trzęsienie ziemi w amerykańskim establishmencie.
Pozew o odszkodowanie w wysokości 10 miliardów dolarów to jeden z największych tego rodzaju w historii amerykańskich mediów. Prawnicy Trumpa twierdzą, że zniesławiający materiał naraził prezydenta nie tylko na „straty wizerunkowe”, ale także na „realne szkody w kampanii wyborczej oraz pełnieniu funkcji publicznych”.
Proces może okazać się przełomowy dla relacji polityków z mediami – nie tylko w USA, ale i na świecie. Pytanie, które wybrzmi przed sądem, brzmi: czy gazeta miała prawo opublikować sensacyjne informacje oparte na źródłach niejawnych, jeśli godziły one w najwyższe władze państwowe? A może redakcja dopuściła się nadużycia, ulegając politycznej presji lub wewnętrznej motywacji uderzenia w Trumpa?