W centrum zamieszania znalazły się: budzący sprzeciw system sprzedaży grzanego wina z przyznaną jednej firmie wyłącznością, kosztowny i nieprzyjazny dla klientów system kaucyjny na kubki oraz zapowiedzi ograniczeń dla ogródków gastronomicznych. Wszystko to wywołuje pytania o transparentność decyzji organizatorów i kierunek, w jakim zmierza bożonarodzeniowe świętowanie w sercu Gdańska.
Wyłączność na grzańca w przestrzeni publicznej
Zgodnie z relacjami, miasto dopuściło do sprzedaży wina grzanego wyłącznie jedną firmę, wyłonioną w konkursie, w którym rywalizowały tylko dwa podmioty. Co szczególnie intrygujące, zwycięska spółka miała zostać zarejestrowana zaledwie miesiąc przed rozstrzygnięciem przetargu. Restauratorzy podnoszą, że taka wyłączność w miejscu ogólnodostępnym jest sprzeczna z zasadą swobody działalności gospodarczej oraz z praktyką prawa unijnego, które dopuszcza wyłączność wyłącznie na imprezach zamkniętych i biletowanych. Do tego argumentu wiceprezydent Gdańska miał się w ogóle nie odnieść, a kolejnych niewygodnych pytań zwyczajnie unikać.
W efekcie właściciele budek gastronomicznych, mimo wykupionych miejsc i opłat, nie mogą sprzedawać grzańca, choć to właśnie on jest tam jednym z głównych źródeł obrotu na zimowych wydarzeniach plenerowych.
Kaucja 30 zł za kubek. System drogi i uciążliwy
Dodatkowe emocje wzbudza system kaucyjny na ceramiczne kubki, wprowadzony przez operatora wina. Kaucja wynosi 30 zł za jeden kubek, co wielu odwiedzających uznaje za kwotę zaporową.
Problemem są także utrudnione punkty zwrotu – kubków nie można oddać w miejscu zakupu, lecz tylko w kilku odległych punktach. Dla turystów oznacza to nawet kilkaset metrów marszu z brudnym kubkiem w ręku. W efekcie wielu rezygnuje ze zwrotu, tracąc kaucję, co znacząco podnosi cenę samego grzańca, a klienci czują się zwyczajnie nabici w butelkę. Może się też okazać, że w Gdański utrze się teraz powiedzenie: „nabici w kubek do austriackiego grzańca”.
Restauratorzy wskazują, że realny koszt kubka jest znacząco niższy, a wysoka kaucja oznacza dla operatora dodatkowe, niejawne źródło dochodu.
Miliony złotych obrotu na jednym produkcie
Według szacunków samych przedsiębiorców, przy skali jarmarku możliwa jest sprzedaż nawet kilkuset tysięcy porcji grzańca w jednym sezonie. Przy cenie około 30 zł za kubek oznacza to kilkanaście milionów złotych obrotu rocznie. Umowa została zawarta aż na trzy lata, co według rozmówców daje potencjalną wartość sprzedaży przekraczającą 30 mln zł.
Tym bardziej dziwi fakt, że nie dopuszczono polskich producentów wina jako bazy do grzańca, a wybrano produkt z Austrii. To kolejny punkt zapalny w relacjach miasta z lokalnymi przedsiębiorcami.
Widmo zamykania ogródków po północy
Równolegle narasta też konflikt wokół planów ograniczenia funkcjonowania ogródków gastronomicznych na Starym Mieście po godzinie 24:00. Dla wielu lokali, które mają niewielkie wnętrza, ogródki stanowią podstawę istnienia biznesu, szczególnie w sezonie turystycznym.
Przedsiębiorcy alarmują, że wcześniejsze zamykanie ogródków oznacza spadek obrotów, redukcję zatrudnienia i realne bankructwa. Jednocześnie opłaty za koncesje alkoholowe i zajęcie pasa drogowego pozostają niezmiennie wysokie.
Narastający bunt przedsiębiorców
Restauratorzy nie ukrywają, że przygotowują skargi do instytucji europejskich, wskazując na możliwe naruszenie zasad konkurencji i wolności gospodarczej. Ich zdaniem gdańska gastronomia znalazła się w sytuacji, w której:
-
narzucono wyłączność na jeden produkt,
-
wprowadzono drogi i niewygodny system kaucji,
-
zapowiedziano ograniczenia godzinowe,
-
a wszystkie koszty prowadzenia działalności pozostają bez zmian.
— „To zaczyna przypominać folwark administracyjny, a nie zdrowe miasto turystyczne” – mówią przedsiębiorcy.
Zenon Witkowski
