Dwa najbliższe unijne szczyty prawie na pewno skończą się naszą porażką. Polska dyplomacja przespała odpowiedni moment do działania - pisał wczoraj Tomasz Krawczyk. I miał rację.

O tym że nasza kasta dziennikarska jest w sprawach polityki europejskiej, poza pewnymi wyjątkami, niezwykle słaba wiedzieliśmy od dawna. Jednak weekendowy news o tym, że przewodniczący Rady Europejskiej i były premier Polski Donald Tusk miał jakoby zablokować nam możliwość zastosowania weta wobec decyzji w sprawie relokacji uchodźców, był świadectwem braku elementarnej wiedzy o procesie prawodawczym w Unii Europejskiej. Rada Europejska, zgodnie z Traktatem o Funkcjonowaniu Unii Europejskiej (TFUE), inaczej niż Rada Unii Europejskiej, w której posiedzeniach udział biorą ministrowie odpowiedzialni za daną tematykę, nie jest częścią procesu prawodawczego wspólnoty. Projekt Komisji Europejskiej dotyczący relokacji uchodźców jako podstawę prawną do wydania decyzji wskazuje art. 78 ust. 3 TFUE, który uprawnia Radę UE do przyjęcia środków tymczasowych w sytuacji nagłego masowego przybycia do państw członkowskich obywateli państw trzecich (w tym przypadku Syryjczyków).

Głosowanie w tej sprawie odbędzie się, po wysłuchaniu Parlamentu Europejskiego, według nowego systemu podwójnej większości, który został wprowadzony Traktatem z Lizbony i który obowiązuje od 2014 roku. Wyjątkiem jest procedura, w ramach której jedno z państw członkowskich może zażądać głosowania według wcześniejszego systemu kwalifikowanej większości, który został wprowadzony przez Traktat z Nicei.

Jednak nawet gdyby Polska zażądała głosowania według systemu nicejskiego, który dla przyjęcia decyzji wymaga łącznie, aby zagłosowała za nią większość państw oraz aby otrzymała ona 260 na 352 wszystkich głosów, to zablokowanie decyzji o przyjęciu uchodźców wydaje się mało prawdopodobne.

Tylko jeśli udałoby się Polsce nakłonić całą Grupę Wyszehradzką (Czechy, Słowacja, Węgry), państwa bałtyckie (Litwa, Łotwa, Estonia) oraz Rumunię lub Bułgarię i Chorwację do odrzucenia propozycji Komisji Europejskiej, udałoby się osiągnąć mniejszość blokującą (93 głosy). Ten scenariusz wydaje się mało prawdopodobny, ponieważ już kilka państw z tej grupy wstępnie wyraziło swoją zgodę na propozycję Komisji Europejskiej. Wobec tego wydaje się, że zablokowanie decyzji jest niemożliwe.

Ewentualny wniosek do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (co zapowiedziała Słowacja), jeśli nawet zostanie złożony, to będzie miał bardzo małe szanse i właściwie jego znaczenie będzie tylko formalne, ponieważ do momentu rozpatrzenia wniosku uchodźcy zostaną już relokowani.

Warto zapytać, czy musiało do tego dojść. Niestety nasza dyplomacja europejska przespała odpowiedni moment do działania. Starania w tej sprawie należało rozpocząć na początku lata, kiedy na horyzoncie pojawił się problem ogromnej fali uchodźczej. To wówczas można było, na etapie tworzenia się pierwszych pomysłów Komisji Europejskiej, upierać się przy tym, że kryzys uchodźczy nie jest już tylko kwestią zagwarantowania prawa do azylu uchodźcom, ale ze względu na swoje źródło (kryzys geopolityczny) i rozmiar, dotyczy Wspólnej Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa. I to samych fundamentów tej polityki. Przypomnijmy tylko, że w ramach tego obszaru w głosowaniach obowiązuje jednomyślność.

Gdyby uznanie kryzysu imigracyjnego za sprawę polityki zagranicznej i bezpieczeństwa okazało się niemożliwe, to powinniśmy byli zaproponować własne rozwiązanie a nie tylko negatywnie odpowiadać na kolejne propozycje Brukseli. Mogliśmy postulować zmianę jednego z indykatorów przy obliczeniu kwoty relokowanych uchodźców.

Zastosowanie wielkości PKB przy jej obliczeniu wydaje się absurdalne, ponieważ to nie PKB świadczy o zdolnościach finansowych państwa, ale np. wielkość wpływów z podatków do budżetu. Nie jest to zresztą nowy klucz, ponieważ według niego (tzn. liczba mieszkańców i wpływy z podatków do budżetu danego kraju związkowego) Niemcy wewnętrznie rozdzielają uchodźców pomiędzy poszczególne kraje związkowe.

My tymczasem ciągle mówiliśmy tylko „nie”, żeby w końcu i tak ugiąć się pod naciskiem Niemców, co zresztą bardzo niewiele nam dało. Postawa Polski w sprawie kryzysu została przez wielu partnerów europejskich i instytucje europejskie niezwykle negatywnie oceniona, co w przededniu debaty o przyszłości Unii Europejskiej może mieć dla nas bardzo negatywne skutki.

I wcale nie chodziło o proste wyrażenie zgody na propozycję brukselskich technokratów, którzy w swoich propozycjach często nie uwzględniają realiów politycznych, społecznych i gospodarczych danego kraju członkowskiego. Wystarczyło prowadzić aktywną i ofensywną politykę europejską i zaproponować na przykład rozwiązanie, które uwzględnia trudności takich krajów jak Węgry, Słowacja i Polska, ale jest również akceptowalne dla Berlina. Po raz kolejny straciliśmy szansę na bycie liderem.

Tomasz Krawczyk

Źródło: http://jagiellonski24.pl/

Tekst został pierwotnie opublikowany na stronie Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.

Tytuł pochodzi od redakcji Fronda.pl