Pani Katarzyna Janowska, szefowa TVP Kultura wraz z szefami innych anten telewizji publicznej podała się do dymisji nie chcąc, jak stwierdziła, narażać na to, co w telewizji teraz się wydarzy. Z wywiadu jakiego udzieliła przy tej okazji Gazecie Wyborczej przedstawiła z góry ustalone wyobrażenie o tym co będzie się działo w telewizji po reformie:

Przez wszystkie lata pracy nad programem nikt nie ingerował w dobór tematów czy zapraszanych gości. Podobno w telewizji jest to ewenement. Nie wyobrażam sobie, że miałabym teraz z kimś konsultować zawartość programu, a podejrzewam, że tak właśnie by było. Boję się też autocenzury na zasadzie: ten temat nie, bo może się nie spodobać władzy, tamten nie pasuje do mediów narodowych. Nie chcę nakładać sobie takiego kagańca. To byłby już inny program.

W związku z jej dymisją nie dowiemy się już co nowe kierownictwo telewizji mogłoby zrobić z Katarzyną Janowską oraz z jej autorskim programem. Wiem natomiast co faktycznie robiła w tym programie pani redaktor Janowska, tak zaniepokojona i  cenzurą i kneblowaniem, które rzekomo mają lub mogą nadejść. Miałem bowiem okazję doświadczyć jej "dziennikarskiego" warsztatu i to właśnie we wspomnianym wyżej, jej autorskim programie "Hala odlotów".

Program poświęcony Konwencji CAHVIO rzekomo zwalczającej przemoc w rodzinie i wobec kobiet był typową "ustawką" zaplanowaną na zmarginalizowanie najbardziej krytycznego wobec konwencji głosu, którego akurat ja byłem rzecznikiem. W części programu, w której uczestniczyłem,  oprócz prowadzących p. Janowskiej i p. Maxa Cegielskiego brało udział 7 gości. Skonfrontowano mnie jako jedynego mężczyznę z 6 kobietami,  z których 5 było jednoznacznie za konwencją.

Jedyna oprócz mnie przeciwniczka konwencji, pani Joanna Szczepkowska przedstawiała osobistą interpretację Konwencji, nie pozbawioną podstaw, ale pomijającą jej zasadniczy ideologiczny ładunek. Pani Joanna powiedzieła, że czytała Konwencję uważnie, w co nie wątpię, choć mam powody przypuszczać, że czyniąc to nie uwzględniała lub nie znała aparatu pojęciowego genderyzmu, który w mojej opinii jest niezbędny do pełnego zrozumienie Konwencji, jej faktycznych założeń i celów. Oczywiście nie zmienia to faktu, że w owej "ustawce" była moim jedynym "sojusznikiem". Trzeba jednak stwierdzić, że nasze argumentacje operowały na nieco innych płaszczyznach i nie było między nimi szczególnej synergii,

Inaczej rzecz się miała z jednolitym blokiem naszych adwersarek. Świadomie, czy nie grały pod obowiązującą zarówno w tym programie, jak i w całej kampanii medialnej wokół Konwencji, ustaloną z góry tezę, dającą się streścić w zdaniu "Konwencja zwalcza przemoc i dlaczego Kościołowi i prawicy to przeszkadza?". Podobnie jak mainstreamowych mediach działania autorów były nastawione na uniemożliwienie, by przedmiotem dyskusji był rzeczywisty obszar sporny, czyli ów ideologiczny ładunek Konwencji.

Podejmowane przeze mnie próby wyjaśnienia, że zwalczanie przemocy nie budzi z mojej (lub szerzej: naszej) strony sprzeciwu, nie zmieniały faktu, że prowadzący i pozostałe rozmówczynie mówiły wyłącznie o przypadkach przemocy i formach jej zwalczania. Ponieważ były w większości, swoimi wypowiedziami wypełniały większą część programu.

W konsekwencji na to, co było faktyczną kwestią sporną pozostało bardzo niewiele czasu. W dodatku kiedy o tym mówiłem przerywano mi średnio co kilkanaście sekund. Najczęściej robiła to sama prowadząca np. wtrącając pozornie naprowadzające pytania, ale wspomagali ją współprowdzący program pan Max Cegielski oraz pozostałe uczestniczki. Kiedy mimo tych przeszkód udało mi się powiedzieć, że zapisy Konwencji prowadzą do zastąpienia "równouprawnienia płci" równouprawnieniem genderów co niweczy konstytucyjną ochronę małżeństwa rozumianego jako związek kobiety i mężczyzny p. Monika Płatek wydała okrzyk dezaprobaty "Matko jedyna!" chyba sugerujący absurdalność tej tezy, zaś p. Cegielski wprost stwierdził że "dyskusja stricte ideologiczna na temat definicji gender powoduje, że uciekamy od problemu przemocy..." i  zwekslował rozmowę w kierunku "obowiązującej" linii, tj. kwestii przemocy.

W innym momencie, kiedy doszedłem do najważniejszej mojej zdaniem kwestii p. Monika Płatek usilnie starała się nie dopuścić do omówienia jej przeze mnie. Zgodnie z ową "obowiązującą" linią twierdziła, że nie wiąże się to z tematem tj. przemocą. W ten sposób uzurpowała sobie prawo decydowania  o tym jakie opinie mam prawo głosić i co w treści Konwencji krytykować. W końcu jej zabiegi przerwała p. Janowska apelując do p. Płatek bym pozwoliła mi powiedzieć to co chcę. Przychylność p. redaktor Janowskiej okazała się jednak złudna, ponieważ całą tę kwestię wycięto (program nie był na żywo) i w wyemitowanym programie nic po niej nie zostało.  Być może jakąś szczątkową pozostałością było dobrze słyszalne jedno wypowiadane przeze mnie zdanie, które jednak było na tyle "wycięte" z kontekstu, że zupełnie nie wiadomo czego dotyczyło, w związku z czym  było całkowicie pozbawione sensu.

Wycięte uwagi uważałem za najważniejsze, bo dotyczyły cytatów z prominentnych polskich ideologów gender-queer stwierdzających że ich celem jest zaburzenie ludzkiej płci i seksualności w celu budowy "szczęśliwego społecznie świata", w którym każdy może dowolnie i płynnie zmieniać płeć i seksualność. Było to ważne dlatego, że ta ogólna wizja zawiera w sobie destrukcję prawnej ochrony normalnej rodziny i małżeństwa i promocję, zgodnie z artykułami 12. i 14. konwencji niestereotypowych rodzin i małżeństw queer.

Te uwagi o zapowiadanej przez genderystów nowej wizji "uszczęśliwionej" ludzkości pani Katarzyna Janowska wycięła, zapewne żeby nie zakłócać genderystowskimi koszmarami spokojnego snu telewidzom, co odebrałem jako najostrzejszą formę cenzury.

Rozwijając w swoim autorskim programie to bogate instrumentarium pani Katarzyna Janowska udowodniła, że potrafi kompetentnie i skutecznie spacyfikować treści niewygodne dla rządu i przeznaczone do usunięcia z obszaru widzenia telewidzów. Pokazała  również że w razie potrzeby wykonuje takie zadania bez zmrużenia oka, a nawet z dużą dozą elegancji i pozorów życzliwości dla "pacyfikowanego" rozmówcy, w czym pomaga jej niewątpliwie miła aparycja. Mimo tej powierzchownej ogłady efekty osiąga z bezwzględną i niemal 100% skutecznością. Dlatego telewidzowie, którzy chcą poznawać swiat taki jakim naprawdę jest nie powinni po niej płakać. Jej samej zaś doradzałby zawód z nie związany z  dziennikarstwem, które jednak wymaga starań o obiektywizm.

Grzegorz Strzemecki