Australijscy ekolodzy biją na alarm, że za nieco ponad trzydzieści lat czeka nas "koniec świata". Chyba że... zrezygnujemy z węgla. 

 „Mamy znacznie mniej czasu niż powszechnie się uważa”- piszą w przygotowanej analizie klimatycznej naukowcy z Breakthrough National Centre for Climate Restoration w Melbourne. Aby zatrzymać ten proces, należy rozpocząć  "radykalne działania", inaczej w roku 2050  „ponad połowę ludzkości czekają poważne zmiany”. Aby zapobiec zagładzie, musimy odejść od „emisji węglowych zanieczyszczeń”.

W ocenie autorów raportu analizy zaprezentowane podczas ubiegłorocznego szczytu klimatycznego ONZ w Polsce są „niedoszacowane”. Według prognoz Australijczyków, temperatura na ziemi do roku 2050 wzrośnie nie o 2, ale o 3 stopnie Celsjusza. W praktyce oznacza to, że „około 35 proc. powierzchni Ziemi oraz 55 proc. ludzkości znajdzie się poza granicami przeżywalności przez 20 dni w roku”. Ponadto świat zostanie opanowany przez plagę suszy, w następstwie których będą wybuchały „trudne do opanowania pożary”. Kolejnym efektem zmian klimatycznych ma być masowa migracja. Ta z kolei doprowadzi do licznych konfliktów zbrojnych. 

Recepta, według australijskich naukowców, jest jedna: „przestawienie gospodarki świata na zerową emisyjność węglowych zanieczyszczeń”. To rozwiązanie wymaga albo całkowitej rezygnacji z węgla, albo zrównoważenia jego emisji za pomocą technologii oczyszczających.

atk/RMF24, Fronda.pl