IS to także świetnie zorganizowana korporacja, traktująca człowieka jako najtańszy środek do osiągania celów. Jednak najbardziej bulwersujący jest fakt, co może zabrzmieć szokująco dla poprawnie politycznej opinii publicznej, że IS jest pośrednio finansowane przez kraje… Unii Europejskiej.

Państwo Islamskie, bazujące na ideologii islamizmu, to kolejna mutacja absolutnego zła, po reżimach komunistycznych czy nazistowskich. W dodatku z gigantycznymi pieniędzmi, zarabianymi nie tylko na handlu ropą naftową czy gazem ziemnym, ale także na prostytucji, porwaniach, handlu ludźmi czy organami.

Sekciarskie Państwo Islamskie, które dokonało niedawnych zamachów w Paryżu, jest potępiane przez część muzułmańskiego świata. Dlaczego? W drastyczny sposób uwidacznia bowiem wszystko to, co islam chciałby ukryć przed oczami opinii publicznej.

Koszty terroryzmu.

Według analityków specjalizujących się w zagadnieniach terroryzmu, bazujących na danych wywiadów wojskowych, Państwo Islamskie dysponuje budżetem w granicach 2,2 mld dolarów. To mniej więcej tyle, ile wynosi budżet wojskowy Austrii. Stanowi więc pokaźną sumę, za którą można zdziałać wiele. Zwłaszcza, jeśli korzysta z się z najtańszego możliwego środka masowego rażenia, jakim są zamachy terrorystyczne.

W porównaniu do cen profesjonalnego uzbrojenia – średnio 5 mln dolarów za czołg, czy 40 mln za samolot bojowy, koszt wyszkolenia mudżahedina, przetransportowania go do Europy i zorganizowania zamachu jest po prostu symboliczny. Szacuje się, że do przeprowadzenia zamachów w Londynie 10 lat temu wystarczyło zaledwie 2 tys. dolarów.

Prof. Bjorn Lomborg podaje jeszcze niższe kwoty. Uważa on, że bezpośredni koszt samobójczego zamachu bombowego to zaledwie 150 dolarów, nie licząc drugie tyle na zakup środków wybuchowych czy kosztów przeszkolenia i utrzymania delikwenta. Poddany manipulacji i praniu mózgu człowiek jest najtańszą amunicją i właśnie na tym bazują dżihadyści.

Zamach madrycki z 2004 r. kosztował zaledwie 15 tys. dolarów. Oznacza to, że zabicie jednej osoby odbyło kosztem 75 dolarów. Trudno o tańszą metodą uderzenia na terytorium wroga, bez konieczności dokonywania inwazji. Zwłaszcza, gdy tego typ akt terroru powoduje miliardowe straty dla gospodarki. W zależności od przyjętej metodologii, czy liczy się wyłącznie bezpośrednie koszty spowodowane zniszczeniami i wypłatą należnych odszkodowań, czy bierze się pod uwagę koszty makroekonomiczne, spadek ruchu turystycznego, straty przedsiębiorstw, odwołane imprezy i przedsięwzięcia, można mówić, że jednorazowy koszt takiego zamachu przynosi realne straty w kwotach liczonych od kilkudziesięciu mld do nawet kilku bilionów dolarów.

Finansowy potentat

Państwo Islamskie to finansowo-militarna hybryda posiadająca zdywersyfikowane źródła finansowania. Wspierają je bezpośrednio bogate klany, bądź też rządy (nie bezpośrednio, ale przez inne organizacje np. stowarzyszenia kulturalne, fundacje) wielu krajów Bliskiego Wschodu. Wśród nich prym biorą naftowi potentaci: Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt czy Katar. Zamożni sponsorzy swoje fortuny zawdzięczają… kupowanej przez cały świat ropie naftowej, usankcjonowanemu przez funkcjonowanie kartelu wydobywczego skupiającego posiadaczy największych zasobów.

Co musi przemawiać do wyobraźni, podczas, gdy bezpośrednie dotacje w gotówce to zaledwie kilka procent budżetu IS, ponad połowa wpływów pochodzi z eksploatacji zajętych przez grabież pól zasobów naturalnych. Pola wydobywcze ropy naftowej i gazu ziemnego w Syrii i Iraku przynoszą produkcję rzędu nawet 40 tys. baryłek dziennie i są transportowane szlakami przez Turcję i Irak do krajów docelowych. Co wydaje się niewyobrażalne w obecnych realiach wojskowych i politycznych, końcowymi odbiorcami ropy naftowej sprzedawanej przez bandytów z IS są… Niemcy, Włochy, Francja, Austria, Holandia i Hiszpania! Islamska ropa jest praktycznie nie do odróżnienia od ropy pochodzącej z innych terenów Syrii czy Iraku. Kupującym jest w zasadzie wszystko jedno, jednak ze względów politycznych powinni oni sobie zadać trud sprawdzania, kogo wspierają swoimi pieniędzmi. Wydaje się jednak, że jak zwykle ekonomia wygrywa z moralnością. Liczy się tani surowiec, a nie przelewana krew syryjskich chrześcijan.

Oprócz traktowania ludzi jako instrumenty przenoszenia ładunków wybuchowych, islamiści prowadzą prawdziwe fabryki śmierci, w których przerabia się osoby ludzkie na organy sprzedawane następnie na czarnym rynku. Najbardziej chodliwe są nerki, wątroby i serca, za które bestie inkasują 100-250 tys. dolarów. Handluje się także oczami, tętnicami, czy elementami kośćca.

Kwitnie handel niewolnikami, prostytutkami i dziećmi. Mężczyźni z reguły są zabijani. Ich żony i córki sprzedawane do burdeli. Najdroższe są dziewice, które trafiają do haremów IS-owskich bonzów. Dziecko można kupić już za sto kilkadziesiąt dolarów. Jedne stają się ofiarami pedofilów. Inne, być może jak w Czarnej Afryce, szprycowane narkotykami są zniewalane i przygotowywane jako armatnie mięso.

Barbarzyńcy witani z kwiatami

Gangi z Państwa Islamskiego trudnią się także porwaniami dla okupu, zwykłymi kradzieżami i rozbojami, nie licząc nakładania podatków na łupione prowincje. Szczególnie uciskani są chrześcijanie. Mogą oni wykupić się od śmierci podatkiem, ale większość jest tak biedna, że nie ma z czego płacić. Dlatego muszą ratować się ucieczką bądź decydują się na śmierć. O przejściu na islam i wyrzeczeniu się wiary nikt tu nie myśli. Syryjska ziemia użyźniana jest więc krwią świętych męczenników, co prędzej czy później przyniesie owoce i triumf chrześcijaństwa na tamtych ziemiach.

Wymuszenia i haracze przynoszą nawet 0,5 mld rocznych zysków bandytom, podpierających się motywacjami religijnymi. To więcej niż produkują zajęte przez nich firmy i pola. Bandyci wolą niszczyć i grabić, bo to przynosi największy dochód. Nie liczą się z ludzkim życiem, traktując je utylitarnie i bez należytej czci. Trudno doszukiwać się innych motywacji niż zbrodnicze.

Ich celem jest hańbienie, niszczenie, demoralizacja oraz wszystko, co może zmieścić się w kategorii zbrodnie przeciwko ludzkości. Islamizm przybrał cechy totalitaryzmu, bo nie ma w nim miejsca na wolność. Można już śmiało porównywać go z totalitaryzmem komunistycznym czy hitleryzmem.

A dlaczego dżihad wkracza do Europy, tak jak jesteśmy tego świadkami w ostatnich tygodniach? Można się tego dowiedzieć z doskonałego filmu, opartego na faktach, pt. „Gra”, skandynawskiego reżysera Rubena Östlunda. Ten niepoprawnie polityczny obraz opisuje historię grupy dzieci imigrantów, którzy w centrach handlowych Sztokholmu bezkarnie okradają swoich rówieśników ze Szwecji. Film doskonale przedstawia psychologiczny mechanizm uległości rdzennych mieszkańców Skandynawii.

Dzieci, zupełnie nieprzygotowane do samoobrony, dają się do tego stopnia zmanipulować natarczywym agresorom, że oddają im nie tylko telefony komórkowe, portfele, buty czy spodnie, ale przez długi czas widz ma wrażenie, że śniadzi imigranci mogą z nimi zrobić wszystko – łącznie z wykorzystaniem seksualnym czy morderstwem. Na dodatek pokazany jest rozkład społeczeństwa w tych krajach. Gdy ojciec jednego z poszkodowanych, łapie jednego ze złodziei, natychmiast reaguje ulica. Jak? Broniąc czarnoskórego bandytę przed napastowaniem przez białego mężczyznę! Ojciec bierze więc syna za rękę i mówi znamienne: „zapomnijmy o tym”. Tak zostało wytresowane przez lewicę europejskie społeczeństwo. Właśnie dlatego islamiści zdobywają Europę w zasadzie bez walki.

Tomasz Teluk