Z różnych powodów nie hamujemy polityków, którzy podporządkowują swoje wypowiedzi publiczne interesom własnej partii. Bez najmniejszego sprzeciwu powielamy to, co mówią osoby publiczne, uchodzące za autorytety, choć wygłaszają opinie spoza swojej dziedziny i całkiem świadomie manipulują faktami. Na kolanach przyjmujemy opinie i oceny tak zwanych autorytetów moralnych, nawet wówczas kiedy z emocji strzelają przeciwko innym nieuzasadnionymi i mało wybrednymi epitetami. Nie próbujemy wchodzić w polemikę z osobami stojącymi na szczytach władzy, z wybitnymi postaciami ze świata kultury i sportu, również wtedy, kiedy rzuca się w oczy ich rozmijanie się z prawdą.

W ten sposób utrwala się zdeformowany obraz świata, w budowie którego mamy jako dziennikarze swój wątpliwej jakości twórczy wkład. Im silniejsze medium, im szerszy ma zasięg i większą moc oddziaływania – a wszystkie te kryteria spełnia telewizja – tym większego spustoszenia dokonuje w umysłach odbiorców.

Ten rodzaj patologii w sposób niemal laboratoryjny objawił się przy okazji występu naszej najlepszej biegaczki narciarskiej Justyny Kowalczyk, na odbywającej się akurat zimowej Olimpiadzie w Soczi.

Jednym z negatywnych bohaterów opisywanego zjawiska jest nasz wybitny lekkoatleta Robert Korzeniowski, czterokrotny złoty medalista igrzysk olimpijskich w chodzie.

W przeddzień wyścigu na 10 km. stylem klasycznym, koronnym dystansie polskiej biegaczki, Korzeniowski udzielił obszernego wywiadu jednej z naszych stacji telewizyjnych. Pretekstem do jego wypowiedzi stała się niepokojąca informacja o pęknięciu kości śródstopia naszej zawodniczki. Niewątpliwie na spojrzenie na tę hiobową wiadomość nałożył się nienajlepszy wynik w pierwszym starcie Justyny Kowalczyk w Soczi, gdzie w biegu na 15 km. stylem łączonym zajęła dopiero szóste miejsce. Słowo „dopiero szóste” wynika z wielkich aspiracji, jakie wszyscy kibice w Polsce pokładali w startach naszej narciarki.

Mimo pęknięcia jednej z kości Kowalczyk ogłosiła oficjalnie, że wystartuje w biegu na 10 km. Korzeniowski w swej wypowiedzi był najwyraźniej zawiedziony tym , co się dzieje z nasza biegaczką. Nie bez powodu media jego komentarz określono jako atak na Justynę Kowalczyk. – Mamy prawo być rozczarowani – twierdził.

Następnego dnia, po zwycięstwie Justyny Kowalczyk, piał z zachwytu i wypierał się tego, co mówił w przeddzień wyścigu. Przypatrzmy się temu bliżej. Oto co mówił po zwycięstwie.

- Czapki z głów przed Justyną Kowalczyk. Jestem pełen podziwu dla tego, co się wydarzyło. W sytuacji, gdy wszystko sprzysięgło się przeciw niej, gdy ma kontuzję i rywalki o tym wiedzą, ona narzuciła swoje warunki w tym piekielnie trudnym biegu. To jest fenomenalny wyczyn, budzący najwyższy szacunek. Jeszcze raz „chapeau bas”, czapki z głów przed Justyną – mówił. Dumny jestem, że mamy takich sportowców -dodał.

Tak tłumaczył swoje słowa z poprzedniego dnia: - W życiu nie przyszłoby mi do głowy, żeby odmawiać zawodnikowi prawa do startu, do pogoni za marzeniami. Nigdzie nie poddałem ocenie wartości sportowej Justyny Kowalczyk, nie kwestionowałem jej toku przygotowań, ani tym bardziej waleczności. No to zobaczmy, co naprawdę mówił.

- Wszyscy liczyli na nią. Zapewniono jej możliwie najlepsze przygotowania. Z tego, co wiem było dziewięć osób zespołu razem z nią. I co się dzieje? W jakichś dziwnych okolicznościach, do tej pory nie wiemy, co się stało, jest złamana kość śródstopia. To nie jest banalne otarcie, to nie jest siniec. To jest coś poważnego. Ja nie znam człowieka, który by mówił: właściwie nic się nie stało, mam coś złamanego i będę startować, to się nie przejmujcie. Nie, my się przejmujemy, ponieważ wszyscy liczyliśmy na to, że Justyna profesjonalnie będzie się przygotowywać. Tymczasem mamy prawo być rozczarowani. Ja bym chciał bardzo, żeby jej się powiodło na te 10 km., ale to jest trochę zaprzeczenie idei sportu, bo zdaje się wszyscy sportowcy muszą mieć certyfikaty medyczne zdolności do startu w zawodach.

Jak widać po wyniku, start Justyny Kowalczyk nie był zaprzeczeniem sportu. Natomiast rozmowa dziennikarza była zaprzeczeniem profesjonalizmu, ponieważ bez zająknięcia się przyjmował oczywiste sprzeczności między dwoma wypowiedziami Korzeniowskiego.

Jerzy Jachowicz/Sdp.pl