Uważam, że list Andrzeja Dudy, w którym prezydent wyraża wolę, by w przyszłym roku marsz był wspólny nie był jedynie kurtuazją. Jest jeszcze parę rzeczy do zmiany, ale kto wie, może naprawdę będzie to możliwe?


Czytelnikom Frondy nie trzeba chyba przypominać zastrzeżeń pod adresem organizatorów Marszu Niepodległości: dopuszczanie do zadym, próba budowania ruchu politycznego na bazie inicjatywy, której uczestnicy często wcale sobie tego nie życzą, no i przede wszystkim ciągoty do Rosji. Mimo wszystko tegoroczny Marsz wzbudza pewne nadzieje.

Było spokojnie, bez ekscesów porównywalnych choćby z ubiegłorocznymi i choć wśród uczestników nie brakowało chłopców w kominiarkach, to jednak większość stanowili ludzie, którym wcale nie marzy się defilowanie z krzyżem celtyckim. Nic nie spłonęło – najwyraźniej nikt do nikogo nie zadzwonił z taką „koncepcją”. I pewnie nikomu nie chciałoby się jej wykonywać, skoro lada dzień MSW zmieni gospodarza i może się zacząć czyszczenie. 

Czy w takich uroczystościach mógłby uczestniczyć prezydent RP? Raczej nie. Głowie państwa nie wypada pojawiać się na imprezie, której uczestnicy – choć są spokojni – skandują: „wyp… z uchodźcami” (co innego transparent: „wolę kotleta od Mahometa, tradycyjny polski obiad w niedzielę po kościele”, to akurat było zrobione z jajem). Niezręcznie byłoby też iść obok Węgrów z Jobbiku, partii jawnie prorosyjskiej. Mimo wszystko uważam, że list Andrzeja Dudy, w którym prezydent wyraża wolę, by w przyszłym roku marsz był wspólny nie był jedynie kurtuazją. Jest jeszcze parę rzeczy do zmiany, ale kto wie, może naprawdę będzie to możliwe? Przebieg dzisiejszych uroczystości daje nadzieję, że Marsz Niepodległości zaczyna skręcać we właściwą stronę. 

Jakub Jałowiczor