Pedofilia jest wykorzystywana do walki z Kościołem, i nikt kto ma oczy nie powinien mieć, co do tego wątpliwości. Ale ta prosta konstatacja nie powinna nas skłaniać do ślepej obrony ludzi Kościoła czy do wypominania hipokryzji mediów. Jeden ksiądz pedofil jest bowiem groźniejszy dla Kościoła niż pięćdziesięciu lewicowych hipokrytów i medialnych kreatorów.

Lewicowo-liberalne media wykorzystują pedofilię do walki z Kościołem. Każda sprawa, o której można, choćby z niewielkim prawdopodobieństwem powiedzieć, że związana jest z grzechem (ogromnym) kapłana lub zaniedbaniem (być może także związanym z grzechem) instytucji kościelnej, zostanie rozdmuchana, przeanalizowana na każdą możliwą stronę, a kiedy trzeba zmanipulowana, tak by uderzyć w Kościół.

Nie ma też wątpliwości, że bynajmniej nie chodzi tu o sprawiedliwość czy troskę o dzieci, bowiem podobne sprawy, w których nie mamy do czynienia z księżmi, ale na przykład ze znanymi reżyserami czy politykami lewicy, nie są podobnie traktowane. Dziennikarze nie ścigają Daniela Cohn Bendita, ani Romana Polańskiego, nie domagają się postawienia ich przed sądem czy przekazania władzom amerykańskim (w przypadku reżysera istnieje wciąż nakaz). I już tylko to pokazuje, że nie o pedofilię tu chodzi, ale o dobrą okazję, by zbudować narrację, w której Kościół jest przedstawiany jako zagrożenie dla dzieci (i dorosłych także).

Ale...

W niczym nie zmienia to faktu, że odpowiedzią na takie podejście mediów nie powinno być chowanie głowy w piasek, ślepa obrona swoich czy zapewnianie, że wszystko jest w porządku. Trzeba raczej zdecydowanie rozliczać każdą tego typu sprawę, realizować jasne i oczywiste standardy wprowadzone przez Stolicę Apostolską, a także wyciągać konsekwencje wobec każdego, kto zawiódł zaufanie, zlekceważył problem, nie mówiąc już o tych, którzy zgrzeszyli. Nie ma i nie może być tolerancji dla pedofilii, tak jak nie ma i nie może być jej wobec homo i heteroseksualnej efebofilii. I to nie dlatego, że domagają się tego media, ale dlatego, że tego typu działania uniemożliwiają księdzu sprawowanie jego posługi. I to przynajmniej z dwóch powodów.

Pierwszy z nich ma podłoże doktrynalne. Ksiądz, który skrzywdził w ten sposób dziecko czy nastolatka ostatecznie utracił możliwość reprezentowania Chrystusa. Grzech tego typu oznacza, że dla ludzi nigdy nie będzie on już mógł być „drugim Chrystusem”, a pozostawienie go w kapłaństwie będzie w istocie aktem antychrystusowym. Drugi powód jest, z punktu widzenia doktryny, mniej istotny, ale w codzienności, jest równie istotne. Otóż księdzu, który dopuścił się takiej rzeczy, rodzice już nigdy nie zaufają, nie powierzą mu swoich dzieci. I to nie z braku miłosierdzia, ale ze zwykłego zdrowego rozsądku. Ktoś, kto nie potrafił się opanować raz, może powtórzyć takie same działania także później. Oba te powody są wystarczające, by ostro i zdecydowanie oczyszczać Kościół z pedofilii, których grzech, o czym jasno przypomniał arcybiskup Hoser, porównać można ze zdradą Judasza.

Surowo trzeba jednak traktować nie tylko ich, ale również tych, którzy – niezależnie od intencji, jakie im przyświecały – bronili pedofili lub lekceważyli problem. Powód, w tym przypadku jest inny niż w przypadku samych pedofilii. Otóż miłosierdzie wobec sprawców tego typu przestępstw jest okrucieństwem wobec ofiar, a także niszczenie zaufania wiernych do instytucji kościelnych. Kanclerz kurii czy biskup (tak jak ten z Peru), który zlekceważył doniesienia o pedofilii wystawił na szwank moje, jako ojca zaufanie do diecezji czy parafii. I dlatego powinien stracić stanowisko, tak by zapewnić rodziców i wiernych, że takie działania więcej się nie powtórzą, i że nasze dzieci będą bezpieczne.

Z punktu widzenia Kościoła, zaufania do instytucji kościelnych, ich działania są o wiele groźniejsze niż teksty nawet pięćdziesięciu niechętnych katolicyzmowi dziennikarzy. Najlepszą metodą walki z ich działaniem jest więc nie tyle lekceważenie, oskarżanie o hipokryzję, ale oczyszczenie instytucji, sprawiedliwe, ale konsekwentne realizowanie instrukcji watykańskich, ale także otwarte mówienie o problemach. I to nie tylko o tych, które wskazują media, ale także o innych, które często leżą u podstaw skandali seksualnych. Trzeba na przykład radykalnie egzekwować instrukcję dotyczącą zakazu wyświęcania na kapłanów osób o trwale zakorzenionej skłonności homoseksualnej. Większość skandali w Kościele to bowiem właśnie efekt działania takich osób, a kościelne homolobby często zaangażowane jest w obronę homoseksualnych duchownych oskarżanych o pedofilię.

I choć wiadomo, że niezależnie od działań, jakie podejmiemy jako Kościół w walce z pedofilią, media i tak będą krytykować Kościół, to nie powinno nas to odwodzić od zdecydowanego oczyszczenia instytucji. Nie dlatego, że pochwalą nas za to media, ale dlatego, że grzech pedofilii czy tolerowania jej niszczy instytucję Kościoła od wewnątrz.

Tomasz P. Terlikowski