Prezentowany w dniu dzisiejszym film Marii Dłużewskiej pt. „Ksiądz” jest pierwszym od wielu lat emitowanym w Telewizji Publicznej przekazem, który włącza się w nurt dążenia do prawdy o najgłośniejszej, a zarazem najbardziej tajemniczej zbrodni w powojennej Polsce – prawdy, o której każdy, kto poznał choćby jej drobny fragment wie, że siła jej rażenia jest wielokrotnie większa, niż jakiejkolwiek innej sprawy z okresu PRL, ze sprawą „Bolka” włącznie. Nie ulega wątpliwości, że męczeństwo księdza Jerzego Popiełuszki – nie tylko zresztą fizyczne – zaczęło się na wiele miesięcy przed zbrodnią, a zawoalowana wokół tej zbrodni perfidna, wielopiętrowa „gra”, toczyła się jeszcze wiele lat po niej - i w jakiejś mierze toczy się po dziś dzień. O tym, jak skomplikowana, delikatna i trudna to materia, niechaj świadczy poniższy tekst, stanowiący zapis niepublikowanej dotąd, udzielonej mi jesienią 2014 roku, wypowiedzi pani Hanny Grabińskiej, profesor zaprzyjaźnionej z księdzem Jerzym Popiełuszką. Poniższa wypowiedź, to zaledwie wierzchołek góry lodowej tajemnic dotyczących tej sprawy – sprawy, w której wszystko co najważniejsze do wyjaśnienia, wciąż jest jeszcze przed nami…

„Po powrocie z Anglii zamieszkałam w Warszawie i przylgnęłam do kościoła św. Krzyża, gdzie pracowałam i skąd zostałam zaproszona do pracy w przedszkolu przy ulicy Wyspiańskiego na Żoliborzu. Ktoś powiedział, że jest osoba, która zna język angielski i dalej już poszło. Kiedy nastał ksiądz Jerzy i zobaczyłam, jak odprawia Msze Święte, byłam już w Solidarności. Pracowałam wtedy, jako wykładowca angielskiego dla doktorantów i postanowiłam zająć się szkołami na terenie Mazowsza, a że jako pracownik PAN miałam wiele godzin wolnych, z tym większym zaangażowaniem włączyłam się w dzieło tworzone przez księdza Jerzego. Zgłosiłam się do niego z olbrzymią masą znaczków o Solidarności, które w tamtym czasie były zbierane i od tego tak naprawdę wszystko się zaczęło. To był czas wielkich wydarzeń, próby charakterów i tworzenia wspaniałych postaw, tyle niezwykłych rzeczy się wtedy działo… 

Ostatni raz widziałam księdza Jerzego we środę, 17 października 1984 roku, po Mszy Świętej o godzinie siódmej. Jechałam do pracy na ósmą i nie mogłam długo rozmawiać, ale tę rozmowę zapamiętam do końca życia. Ksiądz Jerzy powiedział mi, że miał spotkanie, podczas którego powiedziano mu, że nie będzie już więcej odprawiał Mszy Św. za Ojczyznę ani w ogóle głosił więcej homilii. „Moi przełożeni powiedzieli mi, że wszystko co miałem do powiedzenia na Mszach za Ojczyznę, już powiedziałem i więcej nic już nie powiem, a mszy tych nie będę odprawiał. Dano mi też do zrozumienia, że w ogóle nie powinienem więcej głosić homilii i kazań” – powiedział smutno. Byłam w szoku i zastanawiałam się, kto mógł wydać taki zakaz, no bo przecież nie ksiądz prałat Teofil Bogucki. Ksiądz prałat był wtedy w szpitalu i ksiądz Jerzy był bardzo osamotniony, codziennie jeździł do szpitala. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego ktoś z przełożonych miałby wydać zakazać księdzu Jerzemu głoszenia homilii i powiedzieć mu, że wszystko, co miał do powiedzenia, już powiedział. Chyba dlatego, że byłam tak zaskoczona, nie dopytałam wtedy księdza Jerzego, kto mógł być tą osoba, która wydała ten absurdalny zakaz. Chciałam później wrócić do tej rozmowy, ale to nie nastąpiło już nigdy, bo dwa później księdza Jerzego uprowadzono. Ale te jego ostatnie słowa, jakie do mnie skierował: „powiedziałem już wszystko, co miałem do powiedzenia i nic już więcej mówić nie będę” zapamiętam do końca życia.

Nie wiem, czy autorem tego zakazu był ksiądz prymas Józef Glemp, ale tak wtedy te słowa odebrałam. Wiem, że na skutek różnych sugestii i podszeptów w tamtym czasie ksiądz prymas odnosił się do księdza Jerzego niezwykle krytycznie, a raz nawet zrobił mu awanturę na ulicy twierdząc, że ksiądz zaniedbuje swoje obowiązki w stosunku do studentów medycyny. Ksiądz Jerzy w odpowiedzi napisał wielkie pismo, bo poczuł się tym zarzutem i także innymi zarzutami, strasznie skrzywdzony. Była wtedy straszna nagonka ze strony wielu osób na księdza Jerzego, które pomawiały go o różne rzeczy. Później okazało się, że wiele z tych osób było do tych strasznych pomówień „inspirowanych” przez SB i jej agenturę. Gdy dowiedzieliśmy się, że uprowadzono księdza Jerzego, niektórzy na początku przekonywali, by o tym nie mówić i to też było bardzo dziwne, ale wtedy jeszcze tego nie rozumiałam. Poszłam do Seweryna Jaworskiego i mówię mu: „porwali księdza”, a ja ze wszystkich stron słyszę, że nie wolno o tym mówić. Seweryn Jaworski się zerwał i mówi: „jedziemy do prymasa”. Ubrał się i pojechaliśmy. Dojechaliśmy na miejsce, ja zostałam w samochodzie. Jaworski po bardzo krótkiej chwili wyszedł strasznie zdenerwowany i powiedział: „nie chcieli w ogóle ze mną rozmawiać”. Prymasa nie ma i w ogóle nie ma tu z kim rozmawiać. Mieliśmy wtedy wielkie poczucie osamotnienia i to przez te wszystkie lata właściwie się nie zmieniło, bo prawda o tej zbrodni ukrywana jest po dziś dzień.”

Wynotował: Wojciech Sumliński