Wysocy przedstawiciele rządu PO-PSL (premierzy, wicepremierzy, ministrowie skarbu) po wielokroć zapowiadali zakończenie Gazoportu w Świnoujściu, ówczesny premier Tusk zapewniał, że będzie to jesień 2014, premier Kopacz -lipiec 2015, były minister Skarbu Włodzimierz Karpiński- jesień 2015, od nowego ministra skarbu Andrzeja Czerwińskiego dowiedzieliśmy się niedawno, że będzie to II połowa 2016.

W ten sposób szybkimi krokami zbliżamy się do daty, o której swego czasu mówił były członek zarządu PGNiG Andrzej Parafianowicz czyli roku 2017 w podsłuchanej rozmowie z byłym ministrem infrastruktury Sławomirem Nowakiem.

Wtedy kiedy odbyła się ta rozmowa czyli w połowie 2014 roku, tego rodzaju komentarz mógł się wydawać żartem, teraz okazuje się jednak się, że Parafianowicz stwierdzając, że tak mówi się na mieście, miał jednak na ten temat precyzyjne informacje.

Brak Gazoportu, a szczególnie przedłużająca się niepewność co do daty oddania go do użytku, a dokładnie daty kiedy będzie on mógł przyjąć pierwsze statki ze skroplonym gazem, stawia nas w niesłychanie trudnej sytuacji wobec Gazpromu jeżeli chodzi o negocjacje o obniżce cen gazu importowanego z Rosji.

Do opinii publicznej w Polsce (zresztą z rosyjskiej prasy) przedarła się jakiś czas temu informacja pokazująca czarno na białym, że nasz kraj płaci najdrożej za rosyjski gaz i niestety oprócz słania do Gazpromu protestów i ewentualnego sporu przed Trybunałem Arbitrażowym (który może ten spór rozstrzygnąć za kilka lat), nic nie jesteśmy w stanie zrobić.

Oddanie Gazoportu, który mógłby przyjąć 5 mld m3 gazu, a po szybkiej rozbudowie kolejne 2,5 mld m3 (czyli blisko 3/4 tego co importujemy z Rosji), stworzyłoby PGNiG znacznie lepszą niż do tej pory pozycję negocjacyjną, nie tylko w sprawie bieżących cen kupowanego gazu ale także ewentualnego nowego kontraktu z Rosją na zakup gazu po roku 2022.

Przypomnijmy tylko, że decyzję w sprawie budowy terminalu LNG w Świnoujściu podjął jeszcze rząd Jarosława Kaczyńskiego pod koniec 2006 roku i przygotował program jej finansowania ze środków krajowych i unijnych ale rząd Tuska niestety przez parę kolejnych lat się wahał czy projekt ten kontynuować.

Sama budowa Gazoportu w Świnoujściu, została fizycznie rozpoczęta dopiero w marcu 2011 (a więc z ponad 3 letnim opóźnieniem), a kamień węgielny wmurował sam premier Donald Tusk.

Jak to miał w zwyczaju na zwołanej wtedy na placu budowy konferencji prasowej podkreślał, że harmonogram realizacji inwestycji został tak przygotowany aby zdążyć pod już zamówione dostawy gazu z Kataru.

Na początku marca tego roku ukazał się długo oczekiwany raport Najwyższej Izby Kontroli (NIK) dotyczący realizacji budowy Gazoportu w Świnoujściu.

Raport nie zostawił przysłowiowej suchej nitki na rządowych instytucjach realizujących tę inwestycję zarówno poszczególnych resortach (skarbu, infrastruktury, gospodarki), podmiotach im podległych (np. na Transportowym Dozorze Technicznym), spółkach będących inwestorami (GAZ-SYSTEM, Polskie LNG), wreszcie wykonawcach w tym włoskiej spółce Saipem.

Wyłonił się z niego wręcz niesłychany chaos organizacyjny i kompetencyjny związany z realizacją tej inwestycji (w tym także niezwykła przychylność rządzących dla generalnego wykonawcy czyli włoskiej Saipem), co świadczy o kompletnym braku nadzoru nad państwowymi instytucjami ze strony poszczególnych ministrów.

NIK zwrócił także uwagę, że jeżeli do końca tego roku inwestycja nie zostanie oddana do użytku i rozliczona, to Polska będzie musiała zwrócić środki z budżetu UE w wysokości około 450 mln zł, które były przeznaczone na realizację tego projektu (w świetle informacji ministra Czerwińskiego środki te są poważnie zagrożone).

Wygląda niestety na to, że koalicja PO -PSL już teraz zdecydowała, że do wyborów parlamentarnych będzie zapowiadać zakończenie budowy Gazoportu do końca tego roku, a rozruch technologiczny w II połowie 2016, a tak naprawdę podjęła decyzję, że zostawia ten przysłowiowy „pasztet” następcom.

Zbigniew Kuźmiuk