Witkacy katastrofista zasługuje na ponowne odczytanie szczególnie teraz, gdy nadszedł czas ogłupiającego optymizmu. Trwożne pytania o przyszłość spędzają dzisiaj sen z powiek ludziom w świecie zachodnim i poza nim. Trudno przejść nad tym lękiem do porządku dziennego – pisze Lech Sokół w „Teologii Politycznej Co Tydzień”: „Witkacy. Dramat nowoczesności”.
Stanisław Ignacy Witkiewicz był najpierw „cudownym dzieckiem”. Jego pasje były od dzieciństwa rozliczne, jego talenty wszechstronne, jego ciekawość świata nieograniczona. Był kandydatem do wszystkiego, a zatem musiał wybierać; został pisarzem i dramatopisarzem, autorem kilkudziesięciu dramatów i czterech powieści, malarzem i rysownikiem, teoretykiem teatru, twórcą teorii Czystej Formy, performerem, fotografikiem, krytykiem i eseistą, estetykiem, filozofem. Stawiane przez niego w dzieciństwie pytanie: „dlaczego?”, co robią wszystkie dzieci, pozostało w jego myśleniu na zawsze i umocniło się z czasem, musiało doprowadzić go do filozofii. Jego twórczość zaczęła się w już we wczesnym dzieciństwie (juwenilia dramatyczne, kiedy miał lat 8), nieco później zainteresował się naukami przyrodniczymi, geologią i astronomią, chemią i fizyką, ujawnił się także jego talent do matematyki. Jako siedemnastolatek, czyli w roku 1902, napisał dwa teksty filozoficzne: O dualizmie oraz Filozofia Schopenhauera i jego stosunek do poprzedników, a w roku następnym obszerniejsze rozważania zatytułowane Marzenia improduktywa (Dywagacja metafizyczna), do których dodatkiem stała się wspomniana rozprawka o Schopenhauerze. Od tego czasu filozofia go nie opuszczała. Stała się podstawą wszelkiej jego twórczości i treścią jego życia, które usprawiedliwiała. Został on filozofem niejako naturalnie, sam z siebie, bez wyraźnych bodźców zewnętrznych w rodzaju nauczania filozofii przez nauczycieli. Później uczył się filozofii sam i sam ją rozwijał.
Jedynym filozofem, którego uznał za mistrza, był Hans Cornelius, z którym korespondował, którego zaprosił do Zakopanego. Sprzyjali mu i cenili go niektórzy filozofowie polscy, najbardziej Tatarkiewicz, Metallmann, który recenzował jego książkę filozoficzną, a także Ingarden. Wszystko wskazuje, że najpóźniej w połowie lat 1930 Witkacy stał się przede wszystkim filozofem, nie odrzucając całkowicie sztuki i literatury. Bez filozofii jest on niemożliwy do wyobrażenia i do zrozumienia. Dowody na bycie filozofem rozproszone są w całej jego twórczości, w jego życiu codziennym, w jego myśleniu o sobie. Cenił bardzo rozmowy jako rzecz największej wagi w życiu intelektualnym; zwłaszcza tzw. „rozmowy istotne”. Przeplatał je żartami, pozowaniem do słynnych fotografii, podszywaniem się pod różne osoby, naśladowaniem znanych postaci, a nawet słynnym parodiowaniem mów Hitlera. Jego poczucie humoru zdradzało, że jest pesymistą. Nieustanne dowcipkowanie bywa przebraniem czarnowidzów.
Już jego pierwsza wydana książka Nowe formy w malarstwie i wynikające stąd nieporozumienia (Warszawa 1919; pisane w latach 1916 – 1918) wskazuje na niezbędność filozofii. Otwiera ją „Wstęp filozoficzny”. Rozwinął w nim myśli, które, zachowując ślady młodzieńczych esejów z lat 1902 – 1903, zapowiadają zarówno Pojęcia i twierdzenia implikowane przez pojęcie Istnienia (1932, wyd. 1935), jak wiele artykułów i esejów pisanych w latach 1930. We „Wstępie” pojawia się już język filozoficzny Witkacego, Istnienia Poszczególne, które trafiają także do prozy i dramatów, oraz tolerowani i zwalczani filozofowie: Ernst Mach, nabytek z czasów młodzieńczych, cytowany tym razem po niemiecku, i znienawidzony do końca życia „blagier” Henri Bergson. W Nowych formach w malarstwie występują zagadnienia, które dotychczas nie były przez niego poruszane. Przynosi je Część IV książki. Tytuły rozdziałów są znamienne: I. „Rozwój społeczny”, II. „Samobójstwo filozofii”, III. „Upadek sztuki”. Pojawia się Witkacy katastrofista. Wie, że rozwój społeczny pożre to, co było dorobkiem cywilizacji europejskiej. Filozofia umrze, utknąwszy w zagadnieniach szczegółowych, sztuka skończy sama ze sobą, a religia, która towarzyszyła wszelkim znanym cywilizacjom, jest już martwa. Zastąpiły ją „sztuczne religie”, czyli duchowe oszustwo w rodzaju New Age i podobne zjawiska świadczące o upadku. Witkacy katastrofista zasługuje na ponowne odczytanie teraz, gdy nadszedł czas ogłupiającego optymizmu, przed którym przestrzegał Roger Scruton w swojej książce Pożytki z pesymizmu i niebezpieczeństwa fałszywej nadziei i inni filozofowie. Trwożne pytania o przyszłość spędzają dzisiaj sen z powiek ludziom w świecie zachodnim i poza nim. Trudno przejść nad tym lękiem do porządku dziennego czy wysłać całe społeczeństwa do psychiatry, co zresztą już się stało. Witkacy był katastrofistą rozważnym i w przewrotny sposób „optymistycznym”. Swoje powieści Pożegnanie jesieni (1926) i Nienasycenie (1927) kończy nie najgorzej dla bohaterów: w świecie, w którym się odnajdują, da się żyć, ale czy warto?
Witkacy-filozof po cichu pokłada jednak wątłą nadzieję w filozofii. Zaczyna pracować nad swoim ostatnim dziełem Zagadnienie psychofizyczne. Nie porzuca całkiem twórczości literackiej. Pozostawia nieukończoną powieść Jedyne wyjście (1934). Jest to powieść filozoficzna, jedyna w tym rodzaju w twórczości Witkacego i bodaj w literaturze polskiej. Spotykają się w niej filozof dyletant i malarz. Rozmawiają zatem Witkacy filozof z Witkacym malarzem. Dochodzą do porozumienia; filozofia i sztuka są sobie siostrami, chociaż nie zawsze się lubią. Wniosek z tej dysputy można ująć prosto: filozofia i sztuka są dla człowieka niezbędne. W świecie wzmiankowanych powieści mamy do czynienia z życiem niegodnym życia, które oferuje Istnieniom Poszczególnym nowe post-metafizyczne społeczeństwo. Jest tylko jedyne wyjście: filozofia. Inaczej żyć nie warto.
Lech Sokół