Gdyby postrzegać świat przez pryzmat oficjalnych narracji Kremla to sprawy mają się prosto – Moskwa jest przyjacielem i orędownikiem Teheranu na płaszczyźnie międzynarodowej. Obydwa państwa wspólnie „zaprowadzają porządek” w Syrii, a ich tamtejsza współpraca jest przykładem jak winno się rozwiązywać konflikty. W innych sprawach – eksportu irańskiej ropy naftowej, współpracy na Morzu Kaspijskim czy wreszcie antyirańskich sankcji Kreml wspiera politykę Iranu.

Jednak świat jest nieco bardziej złożony, o czym świadczą ostatnie informacje napływające z Syrii. Już w ubiegłym tygodniu w rosyjskich mediach pojawiły się doniesienia o walkach, jakie miały miejsce, między oddziałami sił wiernych prezydentowi Asadowi, ale należącymi do dwóch różnych opcji politycznych – tych którzy opierają się na Rosji i opowiadających się za Iranem. Chodzi o wydarzenia jakie miały miejsce 19 stycznia tego roku w prowincji Hama (213 km na północ od Damaszku i 46 km na północ od miasta Homs). Wówczas to, czwarty korpus armii rządowej, którym dowodzi generał Macher Asad, brat syryjskiego dyktatora starł się z siłami batalionu Tiger, wchodzącego w skład piątego korpusu. „Starł się” to eufemizm. Miała miejsce regularna bitwa w której wzięły udział czołgi, ostrzeliwano swe pozycje z moździerzy i broni maszynowej dużego kalibru. Po obu stronach miało zginąć 200 żołnierzy. Ale ciekawostką w tym wszystkim jest co innego. Otóż, Macher Asad jest protegowanym Iranu, a dowodzący piątym korpusem generał Al-Hasan ulubieńcem Rosji. Ramię w ramię z jego oddziałami walczą m.in. najemnicy ze słynnej Grupy Wagnera. Jego Piąty Korpus składa się z syryjskich i libańskich ochotników, którzy zaciągali się w rejonie rosyjskiej bazy lotniczej w prowincji Latakia. W efekcie tego starcia prorosyjski korpus generała Al-Hasana wyparł siły proirańskie. Miało ono o tyle istotne znaczenie, że w okolicy Rosjanie kontrolują dwa istotne punkty strategiczne i po prostu nie życzyli sobie, aby wpadły one w ręce formacji sympatyzujących z Iranem.

Gdyby spojrzeć głębiej kontrowersje są o wiele poważniejsze i dotyczą również stosunku obydwu państw do Izraele oraz, a może przede wszystkim tego, kto kontroluje sytuację w Libanie. Trochę po cichu Rosjanie zaczynają zdobywać coraz większe wpływy w tym kraju o którym wiadomo, że nie dzieje się tam nic bez zgody proirańskiego Hezbollachu. Ta organizacja wspierana przez Iran nadal ma sporo do powiedzenia, ale i Rosjanie chcieliby zacząć robić tam interesy o czym świadczy choćby niedawna transakcja zakupu przez Rosnieft jednego z tamtejszych portów dysponującym terminalem do załadunku ropy naftowej.

W tle jest oczywiście też, nazwijmy to delikatnie, różnica zdań między Iranem a Rosją co do najlepszej polityki wobec Izraela. Otóż Moskwie wcale nie przeszkadza to, że lotnictwo tego kraju regularnie bombarduje na terenie Syrii cele formacji wojskowych związanych z Iranem i Strażnikami Rewolucji. W niedawnym wywiadzie prasowym, rosyjski wiceminister spraw zagranicznych Sergiej Riabkow powiedział wprost, że „bezpieczeństwo Izraela jest jednym z głównych priorytetów dla rosyjskiego kierownictwa.” A na dodatek uzupełnił swoją wypowiedź tym, że wszyscy o tym wiedzą, zarówno Izrael, jak i Stany Zjednoczone, Turcy, także Damaszek i Teheran. Jeśli idzie o relacje z Iranem powiedział, że jest błędem uważać, iż obydwa państwa zawarły ze sobą sojusz, po prostu „pracują razem” w Syrii.

O tym, że relacja między Rosją a Iranem w Syrii zaostrza się, świadczy m.in. niedawna eksplozja ładunku wybuchowego niedaleko rosyjskiej ambasady w Damaszku, ale przede wszystkim odnotowana przez wywiad izraelski obecność generała Ghasema Sulejmani, który wizytował oddziały pro irańskiej formacji Al. – Ghods znajdujące się nieopodal granicy syryjsko – izraelskiej. Sulejmani dowodzi siłami specjalnymi wchodzącymi w skład irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji, którzy działają w Syrii. Izrael uważa, że ich aktywność w rejonie przygranicznym jest nie tylko źródłem potencjalnego, ale i realnego zagrożenia związanego z salwami rakietowymi i możliwością przenikania zbrojnych oddziałów. Mało tego, aktywność formacji pro-irańskich w odległości 80 km od granicy z Izraelem stanowi naruszenie amerykańsko – izraelsko – rosyjskiego porozumienia w tej materii, którego Rosja nie ma zamiaru torpedować. Jej postępowanie wywołało nawet groźne pomruki w Teheranie. Niedawno przewodniczący Komisji ds. Bezpieczeństwa i Polityki zagranicznej tamtejszego parlamentu powiedział Agencji IRNA, że „Rosja zawsze wyłącza swoje systemy obrony przeciwrakietowej, kiedy Izraelczycy rozpoczynają naloty”. Warto odnotować, że zbiega się to z otwartą, wraz z nową nominacją z dniem 15 stycznia na stanowisku szefa sztabu izraelskiej armii, zmianą syryjskiej strategii Jerozolimy – Tel Awiwu. Otóż do tej pory Izrael realizował swe cele w Syrii polegające m.in. na wspieraniu antyasadowskiej opozycji, ale przede wszystkich zwalczaniem sił sympatyzujących z Iranem skrycie a teraz zaczął deklarować to publicznie. Zapowiadając nie tylko dalsze zwalczanie za pośrednictwem nalotów baz i składów uzbrojenia wrogich sobie formacji, ale również nie wyklucza akcji przy użyciu sił lądowych. Ta zmiana, głównie na poziomie retoryki, zdaniem obserwatorów związana jest przede wszystkim z tym, że w Izraelu na początku kwietnia odbędą się przedterminowe wybory parlamentarne, i osłabiony skandalami korupcyjnymi premier Netanjahu chce się pokazać w roli „silnego człowieka” i „zdecydowanego obrońcy kraju.” Jego formacja Likud ma szansę te wybory wygrać, jednak tego rodzaju retoryka mogłaby być zgubna, gdyby Rosjanie nie działali z Izraelem w porozumieniu i zaczęli używać swoich niedawno zainstalowanych w Syrii przeciwrakietowych systemów S – 300.

Warto też poświęcić nieco uwagi niedawnym moskiewskim rozmowom na szczycie, między Putinem a Erdoganem, również poświęconym kwestii syryjskiej. Bo i tu rysuje się ciekawy układ. Otóż jak powiedział w rosyjskich mediach Jurij Uszakow, doradca Putina ds. polityki zagranicznej Rosjanie w coraz większym stopniu są przekonani, że Idlib, pozostająca pod turecką kontrolą strefa deeskalacji na północy Syrii po mału przekształca się w bastion sił uznawanych przez Moskwę za terrorystyczne. I jest zdania, że Turcy nie do końca radzą sobie „z tematem”. Ankara nie rezygnuje przy tym z idei 20 – milowej strefy buforowej położonej wzdłuż swej graniczy z Syrią. Po ostatnich rozmowach Erdogan – Trump, prezydent Turcji oświadczył, że siły tureckie gwarantowałyby bezpieczeństwo na lądzie w takiej strefie, a lotnictwo amerykańskie w powietrzu. Co ciekawe, komentując na gorąco całą sprawę, minister Ławrow, powiedział, że nie miałby niczego przeciw takiemu porozumieniu i polu współpracy. Ale aby Turcy mogli zbudować swą strefę buforową na swej granicy, szczególnie na wschód od Eufratu, odstąpić muszą bojownicy kurdyjscy. Trwają obecnie ożywione rozmowy w sprawie porozumienia Kurdowie – Damaszek. Ci pierwsi gotowi są poprzeć Asada, ale ceną ma być uzyskanie statusu autonomii oraz rekompensaty za tereny, które miałyby przypaść Turkom. Kurdowie cieszą się nie tylko poparciem Waszyngtonu, ale trzeba pamiętać, że również Rosji. W irackim Kurdystanie swój przyczółek chciał zbudować rosyjski Rosnieft, co po ofensywie armii irackiej i zajęciu terenów opanowanych wcześniej przez Kurdów, spowodowało, że Rosjanie stracili swe tamtejsze wpływy. Nie jest żadną tajemnicą, że w Iraku ofensywę sił rządowych wspierał Iran. W tych rozgrywkach nie ma sentymentów i gdyby udało się osiągnąć kompromis, to Kurdowie i zapewne w jakiejś części Damaszek zaczęliby kontrolować syryjskie tereny roponośne. Z utratą wpływów musieliby liczyć się przede wszystkim Irańczycy.

Ta skomplikowana układanka, w której sojusze zmieniają się niemal każdego dnia, podobnie jak układ sił, świadczy nie tylko o tym, że gra się twardo, bez sentymentów. Rosjanie wykazują się w dotychczasowych rozgrywkach w Syrii godną podziwu elastycznością i sprawnością, zarówno w planie dyplomatycznym, jak i militarnym unikając zbyt głębokiego zaangażowania i skrupulatnie budując swoją pozycje „rozgrywającego” na wszystkich kierunkach.

Również i w polityce wobec Iranu nie kierują się sentymentami a interesem. Piszę to w związku z planowaną przez Amerykanów w Warszawie konferencją w sprawie pokoju na Bliskim Wschodzie. W połowie ubiegłego tygodnia Rosja, ustami swego przedstawiciela przy ONZ, Wasilija Niebienzy oświadczyła, że jej przedstawiciele nie wezmą udziału w organizowanej w Warszawie w połowie lutego konferencji w sprawie pokoju na Bliskim Wschodzie. Stanowisko to z jednej strony może budzić zdziwienie bo rosyjska dyplomacja wielokrotnie deklarowała celowość rozmów na ten temat, z drugiej jednak nie była zaskoczeniem. Powodem takiej decyzji, jak oświadczył jest to, że w konferencji nie wezmą udziału przedstawiciele Iranu oraz jej program nie obejmuje kwestii uregulowania konfliktu izraelsko – palestyńskiego. Rosyjskie MSZ określiło też warszawska konferencję mianem „projektu politycznego”, którego głównym celem ma być narzucenie „jednostronnych interesów geopolitycznych Stanów Zjednoczonych w regionie.”

W Polsce, z nieznanych mi i niezrozumiałych powodów, zwykliśmy traktować kwestie międzynarodowe w kategoriach sympatii, czy prestiżu. Konferencję polityczną traktujemy trochę w kategoriach zapraszania gości do własnego domu. Odrzucenie zaproszenia stanowi despekt i wyraz braku szacunku. I może tak być, ale najczęściej chodzi o coś zupełnie innego. Tak jak i w tym przypadku. Rosji wygodnie jest, realizując bezwzględnie i brutalnie własne interesy, często o anty-irańskim wektorze, prezentować się jako obrońca interesów Teheranu, a nawet być nim rzeczywiście, ale tylko w takich obszarach, które są korzystne dla własnych interesów. W tym konkretnym wypadku chodzi o uruchomienie przez Europę systemu rozliczeniowego, który pozwoliłby obejść amerykańskie sankcje wymierzone w irański eksport ropy naftowej. Im większy opór państw Unii wobec stanowiska Waszyngtonu tym szansa na to jest większa. Z kilku powodów jest to dla Rosji ważne – po pierwsze mogą sami już niedługo doświadczyć zaostrzonych sankcji Ameryki, po drugie wszystko co osłabia więzi transatlantyckie jest dla Rosji korzystne. Po trzecie, niepowodzenie konferencji, wzmacnia pozycję Moskwy, bo może ugruntować przekonanie, że bez jej wsparcia żadne rozwiązanie nie jest możliwe. Po czwarte wreszcie, Rosja już od jakiegoś czasu uprawia politykę zwiększonego zainteresowania wpływami w państwach producentach ropy naftowej, bo to dotyka najważniejszego obszaru jej interesów. Jeśli Iran uzależniony będzie od dyplomatycznego wsparcia Moskwy to jego pozycja przetargowa w innych kwestiach, w tym i w walce o wpływy w Syrii i Libanie, będzie słabsza. Innymi słowy – żadnych sentymentów, tylko interesy. Polityka.

Marek Budzisz

salon24.pl