Szanowana w Rosji socjolog Lilla Szewcowa w wywiadzie dla niezależnego portalu Znak mówi, że jej zdaniem rozpowszechniona obecnie w kraju narracja mówiąca o tym, że ostatnie wydarzenia w Moskwie, a ma na myśli masowe demonstracje jakie mają tam miejsce od kilku tygodni, są oznaką kryzysu władzy i początkiem rewolucji jest „braniem własnych życzeń za rzeczywistość”.

Jeżeli jednak nie mamy do czynienia z kryzysem, ani początkiem rewolucyjnych zmian, to jak nazwać to co się ostatnio w Rosji dzieje? Szewcowa argumentuje, że mówienie o kryzysie w którym demonstracje są czymś na kształt gorączki, a ta świadczy, że organizm polityczny żyje i walczy, jest pomyłką. Jej zdaniem obecnie obserwujemy raczej rozkładem systemu, jego gnicie, a to znacznie gorsza faza. Ta drobna, acz istotna dystynkcja sprowadza się w gruncie rzeczy do odpowiedzi na pytanie czy obecna rosyjska władza jest w stanie znaleźć polityczne rozwiązanie obecnych problemów. Otóż jej zdaniem nie, co nie oznacza, że jej kres jest bliski. Choć nagłego zawalenia się władzy nie można wykluczyć, zdaniem rosyjskiej socjolog taka „faza gnicia” może trwać nawet dziesięciolecia. Istotne, dla opisu obecnej sytuacji, są jej zdaniem trzy zjawiska. Po pierwsze rządzące obecnie Rosją elity mają świadomość ryzyka jakie wiąże się z umownie nazwanym powtórzeniem „scenariusza Gorbaczowa”, tzn. odrzucają wariant pewnego poluzowania w obszarze wolności i swobód obywatelskich, bo to, ich zdaniem, prowadzi do destabilizacji całego systemu. W związku z tym, i to jest drugi argument, jaki formułuje, agresywne podejście ze strony sił porządkowych do moskiewskich demonstracji, które w krótkiej perspektywie może być uznane za błąd, bo miast uspokajać, raczej zwiększa skłonność do protestów, w dłuższej jest zwiastunem trendu przechodzenia od fazy miękkiego autorytaryzmu do twardego systemu, z większą liczbą zakazów, ograniczeń i represji. I wreszcie, po trzecie, polityczna przyszłość Rosji zależy też od tego na ile opozycja będzie w stanie przejąć inicjatywę, narzucić swą narracje całemu krajowi i w tym sensie zdyskontować wybuchające na prowincji protesty. Bo jej zdaniem, ale teza ta pojawia się w opiniach wielu wypowiadających się ostatnio rosyjskich socjologów i politologów, to, że ludzie protestują przeciw wysypisku śmieci w guberni archangielskiej (Szies), podniesieniu opłat komunalnych w Nowosybirsku, regulacji granicy w Inguszetii, likwidacji parku w centrum i budowie w tym miejscu cerkwi, to jeszcze nie znaczy, że mamy do czynienia z ogarniającą cały kraj falą protestów. Rozproszone ogniska same z siebie nie stają się falą, która ma swoje kierownictwo i ponadregionalne cele.

Można co prawda zauważyć pewne oznaki przechodzenia od fazy w której społeczeństwo mogłoby być określane mianem masy pozbawionej tożsamości i oblicza do pojawiających się pierwszych ośrodków samoświadomości, ale to faza wstępna, a kierunek ewolucji dość niejasny. Od strategii opozycji wiele będzie, zdaniem Szewcowej, w najbliższej przyszłości zależeć.

Jeśli idzie o ruch związany z Nawalnym, to ma on zamiar, o czym właśnie ogłosił, kontynuować ideę „rozumnego głosowania” w 30 regionach Rosji, w których 8 września odbędą się wybory. Leonid Wołkow z Fundacji Walki z Korupcją poinformował, że ruch uruchamia specjalną stronę internetową na której mogą się rejestrować wszyscy mieszkańcy Rosji, chcący wziąć udział w tym przedsięwzięciu. Na czym ma ono polegać? W największym skrócie rzecz ujmując na tym, że na kilka dni przed wyborami, każdy otrzyma instrukcję na kogo głosować, nie ważne czy mieszka w Petersburgu, czy w Chabarowsku, czy w jego regionie wybierać będą gubernatora czy przedstawicieli lokalnej Dumy. Zasada ma być jedna – głosujemy na tych kandydatów, którzy mają szansę wygrać z przedstawicielami Jednej Rosji, niezależnie od tego czy będą to komuniści czy eserzy, czy wreszcie nie związani z władzą samodzielni kandydaci. Dodatkowo Fundacja Walki z Korupcją ma zamiar skierować do wszystkich 3298 komisji wyborczych w Moskwie swoich obserwatorów, którzy będą śledzić prawidłowość głosowania. Anonimowo indagowani przez rosyjskie media o stosunek do tej akcji przedstawiciele administracji rosyjskiego prezydenta mówią, że jedyne co Nawalny jest w stanie osiągnąć to odebranie kilku punktów przedstawicielom Jednej Rosji, a układu sił w lokalnych dumach nie zmieni. Propozycja ta spotkała się też z ostrą krytyką byłej konkurentki Putina w wyborach prezydenckich Kseni Sobczak, która powiedziała, że w gruncie rzeczy akcja ta jest na rękę władzom. Przede wszystkim z tego powodu, że w ten sposób Nawalny doprowadzi do zwiększenia frekwencji wyborczej i legitymizacji głosowania, które w wielu miastach, a szczególnie w Moskwie i Petersburgu, należy unieważnić w związku z nadużyciami na masową skalę, jakie miały miejsce w czasie rejestracji kandydatów. Warto zwrócić uwagę na fakt, że postawieniem takiego właśnie żądania (jednego z kilku) zakończył się ostatni 60-tysięczny wiec na moskiewskim Prospekcie Sacharowa. W gruncie rzeczy, to co powiedziała Sobczak jest częścią wcale nie tak znowu niepopularnej w środowisku rosyjskich opozycjonistów (Sobczak można byłoby co najwyżej zaliczyć do opozycji glamour) narracji w myśl której Nawalny pracuje w istocie dla Kremla i jest kimś w rodzaju Azefa (jeden z liderów partii eserów będący agentem Ochrany), a jego raporty na temat skorumpowanych urzędników są przejawem walki kremlowskich klanów. Gwoli sprawiedliwości trzeba napisać, że wielu ludzi sympatyzujących z rosyjską opozycją, np. przywoływana przeze mnie na początku Lilla Szewcowa, zdecydowanie odrzuca tego rodzaju narrację, uważając, że ruch Nawalnego i on sam uznawani są przez obóz władzy za radykałów z którymi żadnego kompromisu być nie może. Już wiosną tego roku, przy okazji przygotowań do wyborów w Petersburgu pojawiły się oskarżenia, że ludzie Nawalnego finansowani są przez Jewgenija Prigożina „kucharza Kremla” i patrona prywatnej armii jaką jest Grupa Wagnera. Niezależnie od tego czy mamy do czynienia z prawdziwymi informacjami, czy wręcz przeciwnie, jest to dezinformacyjna robota ludzi władzy pojawienie się tego rodzaju sugestii i przyjęcie ich przez część opozycji pokazuje do jakiego stopnia jest ona podzielona i jak trudno jej będzie wypracować jedną „ogólnorosyjską” strategię działania. Tym bardziej, że władze nie zamierzają jej dopomóc i już pracują nad strategią wciągnięcia do współpracy niektórych przedstawicieli opozycji, których uznaje za umiarkowanych i którzy reprezentują siły polityczne bez szans na szersze poparcie. Takim przykładem, z ostatnich dni, jest zarejestrowanie kandydatury Sergieja Mitrochina, reprezentanta Jabłoka, w wyborach do moskiewskiej Dumy.

Strategia Nawalnego, jak można przypuszczać, obliczona jest na osiągnięcie trzech celów. Po pierwsze w ten sposób rozbudowuje on swój ruch, co w najbliższych miesiącach może mu ułatwić zdominowanie opozycji. Po drugie chce wykorzystać narastającą falę frustracji i sprzeciwu wobec rosyjskiej władzy, która nie ma jeszcze politycznej twarzy i jest raczej ruchem sprzeciwu niźli poparcia opozycji. I po trzecie wreszcie, dąży do rozbicia kruchej równowagi systemu, w którym „koncesjonowana opozycja” jaką są komuniści, przedstawiciele formacji Żyrinowskiego, czy Sprawiedliwej Rosji odgrywa dziś rolę pomocniczą, ale w miarę wzrostu aspiracji może doprowadzić do rozsadzenia systemu. Już obecnie komuniści zwołują wiec na najbliższą sobotę na tym samym Prospekcie Sacharowa po to aby protestować przeciw machinacjom wyborczym oraz zaskarżyli do sądu wszystkich kandydatów Jednej Rosji, a raczej niezależnych korzystających z tzw. resursu administracyjnego, mających zamiar startować w Moskwie, twierdząc, że ich podpisy zostały sfałszowane. Jeszcze ciekawszy obraz wyłania się z analizy sytuacji w Kraju Chabarowskim, gdzie wybory na lokalnego gubernatora wygrał w 2018 roku przedstawiciel partii Żyrinowskiego Sergiej Furgal. Jest on przedstawicielem „młodzieży” tej formacji nie do końca posłusznym moskiewskiej centrali, który już obecnie rozpoczął ciekawą grę polityczną. Warto temu co się dzieje w tym syberyjskim regionie poświęcić nieco więcej uwagi, bo to raczej według chabarowskiego a nie moskiewskiego scenariusza będzie rozwijała się sytuacja w Rosji. Otóż w Kraju Chabarowskim 8 września odbędą się wybory, zarówno do zgromadzenia na poziomie kraju, jak i lokalnym, w Chabarowsku. W poprzednich, które miały miejsce w 2014 roku, na fali „krymskiego konsensusu” wygrała zdecydowanie Jedna Rosja zdobywając 30 z 36 mandatów. Ale teraz nie powtórzy tego wyniku, wręcz przeciwnie, większość z lokalnym zgromadzeniu, na to wskazują wszystkie sondaże zdobędą przedstawiciele LDPR, a nazywając rzecz po imieniu „ludzie Furgala”. Lokalni aktywiści Jednej Rosji byli przekonani, że entuzjazm ludzi do nowego gubernatora szybko się ulotni, ale jak dziś widać bardzo się pomylili. Na początku roku doprowadzili też do zmiany ordynacji w wyborach do miejscowej Dumy zmieniając liczbą okręgów jednomandatowych. Pierwotnie było ich 18, teraz ta liczba została powiększona do 24. W poprzednich wyborach we wszystkich okręgach jednomandatowych zwyciężyli kandydaci Jednej Rosji, ale teraz wygląda na to, że ten trick zwróci się przeciw nim. Tym bardziej, że Furgal doprowadził do podziału w partii władzy i wydzielenia się z niej „ruchu zwolenników reform”. W efekcie istnieje duże prawdopodobieństwo, że Jedna Rosja, straci większość w parlamencie Kraju Chabarowskiego na rzecz ludzi Żyrinowskiego, którzy nawet jeśli nie będą mieć większości, to mogą porozumieć się z komunistami. Niezależnie od wszystkiego Jedna Rosja może stać się co najwyżej „młodszym” partnerem koalicyjnym. Czy ograniczy to możliwość gry Kremla? Z pewnością skomplikuje obraz sytuacji, uczyni ją w skali całego kraju coraz bardziej złożoną i mało przejrzystą, utrudni zarządzanie. Również i z tego powodu, że przy obecnym poziomie centralizacji i nieefektywności aparatu państwowego, który w większej części swój czas pożytkuje na walkę o rozmaitego rodzaju renty władzy, niźli na rządzenie, Kreml ma ograniczone z ludzkiego punktu widzenia możliwości zarządzania coraz bardziej komplikującym się mechanizmem. W tym sensie emancypowanie się lokalnych elit, przejmowanie przez nich kontroli nad mechanizmami wyborczymi będzie oznaczało wzrost separatyzmów, ale rozumianych nie tak jak jesteśmy skłonni postrzegać to w Polsce, jako separatyzmów na tle narodowym, ale jako ruchów zmierzających do kontrolowania w większym stopniu źródeł dochodów generowanych lokalnie a dziś przejmowanych przez Moskwę. To oznacza pozostawienie większej części renty na poziomie lokalnym, a z perspektywy Moskwy mniej środków do dyspozycji. Środków, które w niemałej części przeznaczane są na subsydiowanie potencjalnie zapalnych regionów, takich jak republiki kaukaskie i Powołże. Ale dziś, nie bez powodów obserwujemy narastanie politycznej, najczęściej opozycyjnej aktywności na szeroko pojmowanej Syberii.

Znany rosyjski ekonomista Wladislaw Inoziemcew umieścił niedawno na swej stronie Facebooka link do blogu jednego z syberyjskich blogerów Aleksieja Kangurowa. Ten mieszkający w Tiumeniu bloger, najpopularniejszy wśród uralskiej społeczności największej platformy blogowej Rosji Livejournal (48 miejsce w skali kraju) zamieścił właśnie długi artykuł pod znamiennym tytułem „Niepodległa Syberia – już wkrótce” (https://kungurov.livejournal.com/241911.html?utm_source=fbsharing&utm_medium=social&fbclid=IwAR0iXz7Wq_TIlOARsVJGOoSWwuGeVXZS67kukIy1Og_V80dzGyG-cNwc75I) .

To co w tym artykule warte jest odnotowania, to poziom niechęci mieszkańców Syberii wobec Rosji, a raczej Moskwy. Jak pisze wprost Kangurow Moskale, bo takim terminem się posługuje, prowadzą wobec Syberii, którą dziś zamieszkuje 28 mln ludzi politykę typowo kolonialną. Centrum zawłaszcza 90 % dochodów z eksploatacji bogactw naturalnych, pozostawiając na miejscu marne grosze. A w zamian eksportuje swoje śmieci, skorumpowanych urzędników, zatruwa wodę, glebę i powietrze. Olbrzymi region pozostawiony jest samemu sobie – żadne problemy nie są rozwiązywane, ekologiczna degradacja Syberii jest niewyobrażalna i postępuje w przyspieszonym tempie. Do tej pory jedynym „wentylem bezpieczeństwa” dla władz było to, że ludzie realizowali strategie indywidualne – po prostu wyjeżdżali. To dlatego ludność Syberii ciągle się zmniejsza. Ale dziś nie ma już dokąd uciekać, a na dodatek przysłowiowy nafciarz z Tiumenia, który pracuje większą część roku w „przyjaznych” warunkach 60 stopniowego mrozu, kiedy przyjedzie do Moskwy i chce poczuć siłę swoich 60 – 70 tysięcy zarobionych co miesiąc rubli, rychło przekonuje się, że w stolicy na więcej może liczyć kelnerka obsługująca go w kawiarni. Kangurow jest zdania, że niedługo nastąpi kres kolonialnej polityki Moskwy wobec Syberii. Stanie się tak nie dlatego, że będzie ona chciała ogłosić niepodległość, choć i w dłuższej perspektywie tego nie można wykluczyć, ale dlatego, że aby takiego ryzyka uniknąć Moskwa pod presją lokalnych elit będzie musiała zgodzić się na to co określa on mianem nowego modelu federalizmu. Symptomem nadchodzących zmian jest i nastrojów jest też to, że w rosyjskiej Radzie Federacji jedyny głos krytyki wobec polityki siłowego tłumienia demonstracji w Moskwie sformułowany został przez senatora z syberyjskiej Buriacji, w przeszłości też „siłowika”. Istota zmian nie będzie sprowadzać się do nowych formuł ustrojowych, ale do innego podziału pieniędzy z eksploatacji bogactw naturalnych. Nie tak jak obecnie 10 % zostawianych na miejscu a 90 % zabieranych przez centralę, ale w formule bardziej równomiernego podziału. I taki ruch, jeśli on nastąpi, do gruntu zmieni Rosję. Ale trzeba też zadać pytanie jaka jest alternatywa? Zarysowała ją już Szewcowa – przejście od fazy miękkiego do twardego autorytaryzmu, czyli nazywając rzeczy po imieniu, większego zamordyzmu.

Marek Budzisz/salon24