Każda rewolucja potrzebuje bohaterów. Każdy masowy ruch społeczny, kontestacyjny, związkowy, reformatorski, robotniczy, chłopski czy inteligencki potrzebuje symboli, liderów i męczenników, których można umieszczać na sztandarach i ulotkach, na cześć których można wznosić płomienne okrzyki, i ich z imionami ruszać na barykady czy barierki zabezpieczające parlamenty. W najbardziej newralgicznym momencie obrony praworządności Trzecia ErPe przeżywa kreatywną zapaść. Większość liderów, autorytetów, ale co gorsza, również resortowych męczenników wygląda jak wystrugana z banana.
 
Dowodem na to, że w krótkim czasie można wykreować i ustanowić spersonifikowany, powszechnie rozpoznawalny i identyfikowany jednoznacznie symbol konkretnej sprawy jest Tommy Robinson- brytyjski działacz prawicowy na rzecz wolności słowa i walki z islamizacją Anglii. Jego imię wyśpiewywane jest na wielotysięcznych marszach przez znajdujące się przez wiele lat w politycznej defensywie ugrupowania o narodowych, chrześcijańskich i prawicowych konotacjach. Znana już chyba na całym świecie prosta przyśpiewka „O Tommy Tommy, Tommy Tommy Tommy Tommy Robinson” budzi niekłamany zapał  protestujących przeciwko islamizacji kraju, a z drugiej nieskrywaną wściekłość imigrantów. Tommy budzi prawdziwe emocje. 
 
Rzecz w tym, że Tommy Robinson jest autentyczny i ucieleśnia realne problemy Anglii- wolność słowa i zalew miast przez muzułmańskich przybyszów. Jest prawdziwym działaczem politycznym, który za filmowanie telefonem komórkowym islamskiego gangu gwałcicieli białych dziewczynek pod siedzibą brytyjskiego sądu został skazany na karę bezwzględnego więzienia i osadzony w jednej celi z wyznawcami Allaha. Tam dotkliwie pobity, i obecnie żyjący pod nieustanną groźbą śmierci ze strony tychże.
 
Dotychczasowym kandydatom na bohaterów antypisowskiej kontrrewolucji za każdym razem czegoś brakowało. Przejrzyjmy listę kandydatów na męczenników. Pierwszy z serii- dziennikarz Diduszko, który miał zginąć lub co najmniej zostać dotkliwie pobity podczas grudniowego puczu w 2016 r. Jedyne co z tych przełomowych chwil pozostało, to „Nie pucz kiedy odjadę” posłanki Muchy, i „charakterystyczny zapach gazu”, którzy wyczuli dwaj niestrudzeni dziennikarze na odcinku propagandy: red. Mężyk i red. Kolano. Rola dziennikarzy w próbach kreowania postkomunistycznych autorytetów, męczenników i bohaterów, oraz  w nieustannym nakręcaniu atmosfery dyktatorskich zagrożeń, to temat na osobne rozważania i analizy.
 
Nie lepiej poszło z najmłodszym bohaterem protestów pod Sejmem, zatrzymanym za agresywne i wulgarne zachowania wobec funkcjonariuszy policji. Dawid W. po "brutalnym aresztowaniu" dał się sfotografować na szpitalnym łóżku, w kołnierzu ortopedycznym i ręką na temblaku, poturbowany i zmasakrowany, by po niespełna kilkunastu godzinach z uśmiechem na ustach i bez jakichkolwiek opatrunków udzielać wywiadów zaprzyjaźnionym mediom na świeżym powietrzu. 
 
Tragiczną ofiarą antyrządowej nagonki i wykreowanych przez lewicowe media nastrojów grozy był Piotr S., który jesienią 2017 r. dokonał samospalenia w centrum Warszawy. Prawdopodobnie historia jego wcześniejszej choroby nie pozwoliła zrobić z niego męczennika PiS-owskiej dyktatury, w co z pasją zaangażowali się czołowi dziennikarze z Czerskiej i Wiertniczej.
 
Z autorytetami i ikonami III RP, tymi najnowszymi i tymi odkurzanymi, odświeżanymi jest jeszcze gorzej. Bolek Wałęsa- donosiciel i krętacz; sędzia Rzepliński- były członek PZPR z wyraźnymi kłopotami w zakresie formułowania najprostszych myśli; prezes Gersdorf- po ostatnim, niemieckim tourne automatycznie skreślona z listy; Mateusz Kijowski- wielka nadzieja opozycji ma postawione zarzuty dot. fałszowania faktur i przekręty finansowe; Władysław Frasyniuk- wolał swoją flotę TIR-ów i wakacje z żoną w ekskluzywnym hotelu na Helu niż tarzanie się po chodniku i szarpaniny z policją; Henia Krzywonos- według relacji kolegów z czasów pierwszej Solidarności miała zbyt poważne problemy z alkoholem, lepkimi rączkami i niepohamowanymi ciągotami do maszynistów; sędzia Strzembosz- jego wypowiedź z początku lat 90., że „wymiar sprawiedliwości sam się oczyści” będzie go prześladować do końca życia. Najgorzej poszło z sędzią Iwulskim, który jak się okazało był nie tylko oficerem Ludowego Wojska Polskiego i żołnierzem WSW, ale w stanie wojennym wydawał skazujące wyroki na solidarnościowych opozycjonistów.
 
Upostaciowanie nowego autorytetu w osobie p.o. pierwszego prezesa Sądu Najwyższego Iwulskiego zrobiło się na tyle niebezpieczne, że kreatorzy sondaży i nastrojów w trybie pilnym wezwali sędzię Gersdorf do natychmiastowego powrotu z urlopu. Elita wystrugana z banana- parafrazując jedną z ostatnich, ostrych wypowiedzi znanego publicysty.  
 
Czyż można zatem rozkręcać antypisowską rewolucję z przyśpiewkami na ustach w stylu: „O Henia Henia, Henia Henia Henia Henia Krzywonos”? Albo „O Władek Władek, Władek Władek Władek Władek Frasyniuk”? Kto pójdzie na barykady, do więzienia albo chociażby na izbę przyjęć z podbitym okiem i rozkwaszonym nosem walcząc za Henię Krzywonos, Władka Frasyniuka czy Joannę Scheuring-Wielgus? Są jacyś chętni? Dziękuje, nie widzę.

Paweł Cybula