Powód właściwie jest jeden. Bo Pan Jezus powiedział: „Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą” (Mt 5, 8), a ja bardzo pragnę zobaczyć Jezusa. Jak więc zachować czyste serce? – Nie grzeszyć! Nie warto!

Odkryłem trzy sekrety, dzięki którym wiem, że grzech, choć wabi kolorami, aromatami i czaruje smakami, przeszkadza widzieć Boga. Te trzy sekrety działają jak szkło powiększające.

Czy lubisz taplać się w smrodzie?

Pierwszy z nich jest poniekąd natury estetycznej. Grzech po prostu śmierdzi, a któż poza diabłem gustuje w smrodzie!

Podoba mi się jak wielki Ojciec Kościoła, św. Cezary z Arles (470-543) skomentował ewangeliczną przypowieść o kobiecie, która odnalazła zagubioną drachmę. Jezus mówił tak: Jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata z domu i nie szuka staranne, aż ją znajdzie. A znalazłszy ją, sprasza przyjaciółki i sąsiadki i mówi: Cieszcie się ze mną, bo znalazłam drachmę, którą zgubiłam. Tak samo, powiadam wam, radość powstaje u aniołów Bożych z jednego grzesznika, który się nawraca. (Łk 15, 8-10).

Św. Cezary pisze: „Drachma oznacza pieniądzNa pieniądzu rozpoznaje się obraz cesarza. Zatem, gdy dom jest zamiatany, odnajduje się obraz cesarza na drachmie. Podobnie, gdy dusza przez owocną pokutę zostaje uwolniona od brudu wad, rozpoznaje się w niej obraz Stwórcy.

Jak miotłą sprzątamy nasz dom, by podobał się naszym przyjaciołom, tak z Bożą pomocą oczyśćmy duszę ze wszystkich grzechów, by nie wzbu­dziła odrazy w oczach aniołów. Do domu naszej duszy nie tylko aniołowie, ale także Pan aniołów chce wejść, jak powiedział: Oto stoję u drzwi i ko­łaczę. Jeżeli ktoś powstanie i otworzy Mi, wejdę do niego i bę­dę wieczerzał z nim, a on ze Mną (Ap 3, 20), a także: Ja i mój Ojciec przyjdziemy i uczynimy u niego mieszkanie (J 14, 23).

O, jak szczęśliwa owa dusza, która zechciała oczyścić dom swego serca z brudów grzechów i zapełnić świętymi oraz sprawiedliwymi czynami, że Pan upodobał sobie w niej zamieszkać! Niech nam nie będzie żal czynić w duszach tego, co polecamy czynić w naszych domach i stajniach. Skoro jest rzeczą słuszną, abyśmy codziennie sprzątali stajnie, by naszym koniom nie działa się krzywda, to byłoby wielką niesprawiedliwością i okrucieństwem, gdybyśmy bardziej troszczyli się o nasze zwierzęta niż o nasze dusze.

Jeżeli zaniedbujemy sprzą­tanie, to stajnie długi czas nieczyszczone tak cuchną i gnój stamtąd wydaje tak okrutny fetor, że nie tylko ludzie nie mogą tam mieszkać, ale nawet zwierzęta nie mogą tam przebywać. Tak samo każdy, kto przez niedbalstwo pozwoliłby, aby w jego duszy przez długi czas przez złe czyny gromadziły się brudy i zaniedbałby codziennie oczyszczać ją dobrymi czynami, to nie tylko Bóg nie zechciałby go odwiedzić, ale nawet sam ten grzesznik nie mógłby ze sobą wytrzymać”.

Obroń klasowe popychadło

Drugi sekret jest sprawą serca – miłości współczującej. Chodzi o taki skutek grzechu, którego normalnie na co dzień się nie wyczuwa. A jest nim odłączenie od Boga. W liście do Hebrajczyków natchniony autor zapisał zdanie, które bardzo mnie przejmuje: Ci, którzy raz zostali oświeceni, a nawet zakosztowali daru niebieskiego i stali się uczestnikami Ducha Świętego, zakosztowali również wspaniałości słowa Bożego i mocy przyszłego wieku, a [jednak] odpadli… Krzyżują bowiem w sobie Syna Bożego i wystawiają Go na pośmiewisko (6, 4-6).

Trudniej mi sobie wyobrazić ból krzyżowania, nigdy nie byłem naocznym świadkiem takiego męczeństwa. Znam natomiast ból wystawiania na pośmiewisko. Gdy uczęszczałem do szkoły podstawowej był w mojej klasie chłopiec, który – nie wiedzieć czemu – stał się przedmiotem ustawicznych kpin i dotkliwego dokuczania kilku klasowych wyrośniętych, zresztą powtarzających po raz kolejny tę samą klasę, kolegów. Znęcaniom się nad Stasiem nie było końca. Wszyscy bali się za nim ująć, a on prawie na każdej przerwie płakał z bezradności i drwin. Czasami i ja skrycie z nim płakałem z własnej niemocy i współczucia. Minęło wiele lat, a ja nadal mam w pamięci łzy i ból tego kolegi. I żałuję, że Bóg wtedy nie dał mi wystarczającego wzrostu i sił, abym odmienił szkolny los Staszka. Gdy pomyślę, że – jak czytam w liście do Hebrajczyków – mój grzech robi to samo z Panem Jezusem, to tak bardzo chciałbym Go obronić przed bezdusznością i okrucieństwem moich grzechów, bo przecież znam Jego niewinność i cierpienie, a zarazem Jego miłosierną bezgraniczną miłość względem mnie.

Cierń w pamięci

Trzeci sekret zdradził mi Sługa Boży Stefan Kard. Wyszyński. Ten sekret to prawda o podłości grzechu, którego ulubionym siedliskiem jest, niezależna od naszej woli, pamięć. W niej zamieszkując, grzech potrafi być, nawet po latach, okrutnie mściwy. W „Zapiskach więziennych” pod datą 20 i 30 IV 1954 r., Prymas Tysiąclecia zapisał: „Nie znajduję w sobie ani jednego grzechu, z którego byłbym dziś zadowolony; wolałbym, aby nie istniały. Złudzeniem jest więc grzech, skoro pociąga tylko przed swoim istnieniem, a zaraz po tym przestaje radować. Nie masz ani jednej złudnej radości, której bym dziś pragnął; każda jest kłamstwem… Gdybym ujrzał naraz skutki jednego tylko grzechu, choćby naj­bardziej nieudanego, w jego dziejach życia całego, odwróciłbym się odeń zwycięsko. Gdybym pomyślał, jak grzech odpuszczony umie być jeszcze dokuczliwy, jak umie odżyć we wspomnieniach, jak umie udrę­czyć wyobraźnię, jak ciągle jeszcze upomina się o swoje miejsce w czasie, w myślach, w walce… Gdybym przewidział frontalny atak wszystkich odpuszczonych już grzechów na pozycje zda się nie do zdobycia… Jeśli jeden grzech umie zaniepokoić, to cóż dopiero cały dorobek grzesznego życia… Wniosek: strzeż się grzechu, gdyż może on wzmocnić atak frontalny.” Jako penitent, ale i od ponad trzydziestu lat spowiednik, wiem, o czym Kardynał Wyszyński pisze.

„Szastam” miłosierdziem…

Na szczęście jest Wszechmocny Bóg, który nas ukochał aż do szaleństwa śmierci. I do dziś pozostaje wierny słowom, które podyktował prorokowi: Choćby wasze grzechy były jak szkarłat, jak śnieg wybieleją (Iz 1, 18). Ile razy przystępuję do sakramentu spowiedzi, czuję tę Jego wierność. Co za radość!

Ale również ile razy również rozgrzeszam moich penitentów, tyle razy wypełnia mnie doznanie, które cudownie opisał zmarły w 2012 r. jezuita, o. prof. Piotr Lenartowicz. Zapytany kiedyś przez redaktora czasopisma „Salwator”, dlaczego jest Bogu wdzięczny za swo­je kapłaństwo, odpowiedział: „Nie napawa mnie wdzięcznością to, że poznałem istnienie Boga, bo do tego kapłań­stwo było mi niepotrzebne. Ani to, że dzięki łasce z radością przyjmuję wiarę Kościoła Powszechnego. Nie jestem też szczególnie wdzięczny za rekolekcje ignacjańskie, bo mógłbym korzystać z nich jako brat zakonny. Nawet nie jestem wdzięcz­ny, że opowiadam ludziom o Panu Bogu, bo to mógłbym robić, nie będąc kapłanem. Mszę św. odprawiam z poczuciem, że są to tajemnice, które mnie przerastają. Domyślam się pewnych cudownych rze­czy, ale jakby przez mgłę. Natomiast jestem Panu Bogu wdzięczny za konfesjonał. Czuję się tam, jakbym siedział na stercie złotych monet i czuję jakbym słyszał nakaz: Bądź hojny, szastaj tym moim miłosierdziem! Bez święceń kapłańskich nie mógłbym tego robić”.

Więc i ja – kapłan – z rozkoszą „szastam”.

Ks. Ryszard Andrzejewski CSMA

Artykuł ukazał się w majowo-czerwcowym numerze „Któż jak Bóg” 3-2015. Zapraszamy do lektury!