Noblistka Olga Tokarczuk odwiedziła dziś szkołę w imigranckiej dzielnicy Tensta w Sztokholmie. Ciemnoskórym przybyszom do Szwecji opowiadała, jak złą w jej ocenie politykę prowadzi polski rząd. Zwróciła uwagę na kategoryczną odmowę władz Rzeczypospolitej przyjmowania migrantów z tak zwanego rozdania unijnego.

 

Tokarczuk mówiła imigrantom, że Polska - "jej mały kraj", jest "za mało kolorowy".

"Przyjedzcie do Polski, to normalny kraj, ale nie jest tak kolorowy, jak Szwecja. Brakuje mi tego w moim małym kraju" - powiedziała noblistka.

"Jestem zawstydzona tym, że polski rząd odmówił przyjęcia imigrantów" - dodała.

"Polski rząd nie jest otwarty, mam nadzieję, że możemy to zmienić" - stwierdziła pisarka.

Twierdzenia Olgi Tokarczuk nie są, niestety, prawdziwe. Polski rząd rzeczywiście nie przyjął imigrantów z unijnego rozdania. A jednak do Polski napływa bardzo wielu pracowników z wielu państw świata. To nie tylko Ukraina i Białoruś, ale także kraje afrykańskie (ostatio, na przykład, Etiopia), jak i państwa Azji Środkowej i Wschodniej. Gdyby Olga Tokarczuk wybrała się na spacer ulicami Warszawy, Poznania, Wrocławia, Gdańska, Torunia, Krakowa, Łodzi czy nawet wielu mniejszych miejscowości mogłaby stwierdzić, że, owszem, jest już całkiem kolorowo.

Jedyna różnica: w naszym kraju nie ma imigranckich "dzielnic", muzułmańskich "gett" i innych tego typu wybryków multikulturalizmu.
Czy tego właśnie brakuje Oldze Tokarczuk? A może "nadaje" na Polskę po prostu dlatego, że nie może lub nie chce wyzwolić się z od dawna przez siebie prezentowanej ojkofobii?

Szkoda, ale zaskoczeni chyba być nie możemy...

bsw/wpolityce, Twitter, Fronda.pl