Pierwszy cud Jana Pawła II

Nauczyłam się być bardziej pokorna i bardziej służyć Bogu, ponieważ żyję z Nim w bliskości. Ten przywilej chciałoby mieć wielu, a jednak nie wszystkim dana jest ta łaska. Pragnę powiedzieć ludziom: Bóg istnieje, Bóg jest, nie ma śmierci. Dlatego nie lękajcie się. Nie ma się czego bać. Właśnie tego nauczyłam się przez moje doświadczenia.

14 marca 2006 r. w Redakcji Tygodnika Katolickiego "Niedziela" gościła Kay Kelly, Angielka z Liverpoolu. Dokładnie 27 lat temu doznała ona cudu za pośrednictwem Jana Pawła II. Nowotwór, na który cierpiała, zniknął bez śladu. Z Kay Kelly rozmawiała Jolanta Pałasz.


- Proszę nam opowiedzieć o swoim życiu...

- Wychowałam się w rodzinie wielodzietnej. Moi rodzice mieli jedenaścioro dzieci. Wyszłam za mąż w wieku 18 lat. Zanim osiągnęłam wiek 21 lat, miałam czworo dzieci. Zawsze byłam rzeczniczką potrzebujących i osobą ich wspierającą. Jestem wrażliwa na krzywdę ludzką. Jeżeli komuś przydarza się coś złego, starałam się zaangażować i pomóc.


- Czy była Pani człowiekiem silnej wiary? Jak zmieniło się Pani życie od chwili, gdy dowiedziała się Pani, że jest poważnie chora?

- Moja wiara była mocna od dnia urodzenia. Zawsze żyłam z Bogiem. Kiedy zachorowałam, przeszłam operację. Guz był jednak zbyt rozległy i lekarze nie mogli go wyciąć. Skierowali mnie więc do szpitala onkologicznego Clatterbridge w Liverpoolu. Tamtejsi lekarze dali mi niewiele nadziei. Miałam kilka radioterapii, ale to nie pomogło. Wtedy zdecydowali, że spróbują zastosować chemioterapię. Zapytałam ich, ile życia mi jeszcze pozostało. Odpowiedzieli, że 12 miesięcy - jeżeli chemioterapia się powiedzie. I to leczenie jednak nie pomagało, ale zabijało mnie jeszcze bardziej niż rak. Wtedy podziękowałam im za wszystko, co dotychczas dla mnie zrobili, i powiedziałam, że to, co ze mną będzie dalej, zależy już od Boga, a nie od nich. I starając się czymś zająć, zabrałam się do zbierania pieniędzy na laboratoria badawcze szukające leku na raka.


- Czy zbieranie pieniędzy i wspieranie innych okazało się pomocne również dla Pani?

- Pieniądze miały w tym wszystkim znaczenie drugorzędne, ale spotkania z ludźmi, wyjście do nich było niezwykle pomocne. Zaprzyjaźniłam się wtedy z wieloma osobami. Właściwie nie robiliśmy nic innego, jak tylko się wzajemnie wspieraliśmy, walczyliśmy razem we wspólnej sprawie. To było wspaniałe. Połączyło ze sobą ludzi różnych ras i religii - rak bowiem nie dotyka ludzi tylko jednej kategorii, ale może dotknąć każdego z nas, więc jakby jednoczy wszystkich chorych. Byłam szczęśliwa, że ludzie w swych działaniach przybliżali się do siebie.


- Był to czas, gdy papieżem został wybrany Karol Wojtyła. Czy od początku czuła Pani, że będzie to ktoś bardzo ważny i wyjątkowy w Pani życiu?

- Byłam w szpitalu, kiedy wybrano Ojca Świętego Jana Pawła II. Zobaczyłam go w telewizji. Już wtedy wiedziałam, że on w jakiś sposób wejdzie w moje życie. Nie wiedziałam tylko, jak mogłoby się to stać, ponieważ nigdy nie przeszło mi nawet przez myśl, że mogłabym go odwiedzić. Ale wiedziałam, że on stanie się częścią mojego życia.


- A jednak już wkrótce była Pani na audiencji u Jana Pawła II. Jak do tego doszło?

- Stało się to możliwe dzięki Matce Bożej. Myślę, że zostałam wybrana dlatego, że byłam kimś bardzo zwyczajnym. Zajmowałam się domem. Nasza Matka Boża chciała, aby ludzie wiedzieli, że ten Papież był wyjątkowy, ponieważ był dostępny dla wszystkich, był Papieżem ludu. Chciał jakby objąć każdego, każdą zwykłą osobę, bo znał ludzkie cierpienia, doświadczył ich osobiście. I to właśnie dlatego, tak myślę, zostałam wybrana, aby głosić i przekonywać ludzi, że nie powinni lękać się spotkania z nim.


- Spotkanie z Janem Pawłem II miało nieco inny przebieg niż Pani oczekiwała...

- Gdy ustalono termin audiencji u Ojca Świętego, byłam przekonana, że będę jedną z wielu osób w niej uczestniczących. Jednak zostałam podprowadzona bardzo blisko i kiedy Ojciec Święty zszedł, skierował się prosto do mnie. Ksiądz, który był ze mną, przedstawił mnie. Ojciec Święty powiedział: "O Liverpool! Pani Kelly. Znam Panią". Trochę się przestraszyłam, pomyślałam, że może zna też moje grzechy, ale to nie było tak. Abp Derek Worlock był przyjacielem Ojca Świętego i opowiedział Papieżowi o mnie.


- Gdy nowotwór zniknął bez śladu, znalazła się Pani w centrum zainteresowania mediów.

- Myślę, że dziennikarze oczekiwali, że powiem im coś sensacyjnego na temat mojego uzdrowienia. Gdy wróciłam, wezwał mnie nasz arcybiskup i ostrzegł, że powinnam być bardzo ostrożna, bo prasa pragnie sensacji. Powiedziałam mu, żeby się nie martwił, bo nie poddam się manipulacjom medialnym.


- Czy spotkanie z Ojcem Świętym i cudowne uzdrowienie z choroby nowotworowej zmieniło Pani życie?

- Moje życie nigdy się nie zmieniło, zawsze byłam tym, kim jestem teraz, i nigdy nie będę inna. Ale spotkanie z Ojcem Świętym odcisnęło swój ślad, naznaczyło Bogiem wszystko, co staram się robić. Dało mi więcej sił. To wydarzenie rozniosło się po całym świecie, mój uścisk z Papieżem zobaczył cały świat. Przybywali do mnie dziennikarze z Ameryki i z różnych odległych stron, pytając o spotkanie z Janem Pawłem II. I myślę, że to było wspaniałe, jako moje świadectwo o Bogu.


- Czego nauczyły Panią te doświadczenia?

- Nauczyłam się być bardziej pokorna i bardziej służyć Bogu, ponieważ żyję z Nim w bliskości. Ten przywilej chciałoby mieć wielu, a jednak nie wszystkim dana jest ta łaska. Pragnę powiedzieć ludziom: Bóg istnieje, Bóg jest, nie ma śmierci. Dlatego nie lękajcie się. Nie ma się czego bać. Właśnie tego nauczyłam się przez moje doświadczenia.


- Jak Pani przeżywała odejście Jana Pawła II - osoby Pani szczególnie bliskiej?

- Kiedy Ojciec Święty umierał, było mi bardzo smutno. Lecz chociaż smuciło mnie, że odchodzi, wiedziałam, że jednocześnie daje świadectwo swego sprzeciwu wobec eutanazji. Obecnie w naszym kraju (Wielka Brytania, przyp. red.) czyni się wiele starań, by ją zalegalizować. Papież był dla wszystkich przykładem, że to Bóg jest jedynym, który wie, kiedy ktoś powinien odejść. I mogliśmy zobaczyć go cierpiącego, ale on to akceptował i radował się, że może pełnić Bożą wolę.


- Czy była Pani w Rzymie, aby przy grobie Ojca Świętego Jana Pawła II jeszcze raz podziękować mu za cud uzdrowienia?

- Nie byłam. Papież, kiedy został zapytany, czy to on mnie uzdrowił, odpowiedział: "Nie, to wiara ją uzdrowiła". Kiedy ludzie pytali mnie, jak wspaniałe było moje spotkanie z Papieżem, powiedziałam, że owszem było szczególne, wyjątkowe, ale ja otrzymuję Chrystusa każdego dnia. Bóg pod postacią Komunii św. żyje we mnie każdego dnia. I Papież zgodził się ze mną, że ten dar jest dla wszystkich. Nie pojechałam więc do Rzymu, żeby podziękować Papieżowi, ponieważ on wiedział, że dziękowałam Osobie, która sprawiła cud - Jezusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie.


- Cudowne uzdrowienie, jakiego Pani doznała, zostało uznane za pierwszy cud za wstawiennictwem Jana Pawła II. Pan Bóg pozostawił Panią jeszcze tu, na ziemi. Czy czuje Pani, że ma jakąś misję do spełnienia?

- Bóg mnie pozostawił. Po tym, jak wróciłam z Rzymu z audiencji, wysłałam dwoje ludzi, aby zobaczyli się z Papieżem. Oni też byli chorzy. Kiedy wrócili, umarli i ludzie mówili: ty doświadczyłaś cudu, ale oni nie. Powiedziałam wtedy, że oni również otrzymali dar, otrzymali nawet więcej, ponieważ poszli od razu do Boga, a ja wciąż jestem tutaj. Bóg mnie pozostawił, jakby chciał, abym jeszcze tu, na ziemi, robiła to, co robię. Jestem swego rodzaju głosem i nie pozwolę mówić nic złego o mojej religii. Będę świadczyć dumnie o mojej wierze; o tym, że Bóg istnieje, że jest obecny w Najświętszym Sakramencie. Mówię o tym głośno. I może właśnie dlatego Bóg mnie zostawił, że dużo krzyczę (śmiech).


- Jaki jest cel Pani wizyty w Polsce?

- Polska jest znana z dużej liczby księży. W Anglii mamy teraz trudne czasy, ciągle zamykane są kościoły - jeden po drugim. Boję się, że nikt nie zrobi nic, aby tę sytuację zmienić. Obawiam się, że moje dzieci i wnuki nie będą mogły otrzymywać sakramentu Eucharystii. Potrzebujemy księży i dlatego zwracam się do Polaków - tak jak zwracałam się do Papieża. On powiedział: "Idź, moi ludzie ci pomogą". I jestem pewna, że Wasi Księża Biskupi wypowiedzą się w tej sprawie i być może zatrzymają to, co się dzieje w Liverpoolu, w Anglii. Ten proces musi być zatrzymany! Nasze kościoły powinny być otwarte, musimy podtrzymać ich działalność. Wszyscy powinniśmy móc otrzymywać sakrament Eucharystii. Teraz mówi się, że Najświętszy Sakrament można otrzymać w supermarkecie. Stanowczo sprzeciwiam się temu. To jest Świętość, to jest Bóg. Powinniśmy przyjmować Najświętszy Sakrament w świątyni, w miejscu do tego przeznaczonym.


Z Kay Kelly rozmawiała Jolanta Pałasz.
http://beatyfikacjajpii.niedziela.pl