Powinniśmy zaproponować nowy, bardziej korzystny z naszej perspektywy algorytm, który można będzie wykorzystać do relokacji pozostałych imigrantów. A stawka jest naprawdę wysoka – według szacunków Rady Europejskiej na nasz kontynent w najbliższych miesiącach dotrze blisko milion osób - pisze Marcin Kędzierski z Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego.

Europa zdaje się trzeźwieć. Po festiwalu absurdalnych i niesprawiedliwych decyzji w sprawie przydzielania krajom UE imigrantów, szczyt Rady Europejskiej z 23 września przyniósł wreszcie racjonalne odpowiedzi na kryzys. Przywódcy państw członkowskich zgodzili się, że receptami są: wzmocnienie granic (m.in. stworzenie wspólnotowej straży granicznej) oraz wsparcie ONZ i powołanie funduszu (Madad Fund) wspierającego potencjalnych imigrantów w krajach pochodzenia. Wreszcie – wywarcie presji na Turcję, czemu ma służyć wizyta prezydenta Erdogana w Brukseli 5 października, oraz szczyt z państwami bałkańskimi, planowany na 8 października. Konkluzje Rady należy uznać za sukces, który zawdzięczamy m.in. skoordynowanej akcji państw V4 i Rumunii.

Czy środowa Rada Europejska zamyka temat kryzysu? Zdecydowanie nie. Do Europy każdego dnia szlakiem turecko-bałkańskim przybywa około 3000 imigrantów, co w skali miesiąca daje prawie 100 tysięcy osób. Donald Tusk zapowiedział, że według szacunków Rady, do Europy zmierza milion ludzi, którzy przybędą tu w ciągu najbliższych miesięcy (część z nich już czeka na granicach Wspólnoty). Do tego czasu UE nie zdoła stworzyć efektywnej straży granicznej, dysponującej realnymi narzędziami działania, zwłaszcza w pogrążonej w kryzysie Grecji oraz na Bałkanach, a jednocześnie ze względów wizerunkowych nie zgodzi się na budowę muru. Z tych samych powodów nie wchodzi w grę zawracanie łodzi na Morzu Śródziemnym.

Ostatnią nadzieją jest zaangażowanie Turcji, tyle tylko, że m.in. z powodu „tureckiej schizofrenii” RFN (skrajnie różne wizje głównych niemieckich partii co do europejskich aspiracji tego państwa), polityka UE wobec Ankary w ostatnich kilkunastu latach jest chaotyczna i nieskuteczna.

Jedynym narzędziem, które może wpłynąć na korzystną z perspektywy Brukseli reakcję Erdogana, wydaje się zawieszenie obowiązującej od 2001 roku unii celnej pomiędzy UE a Turcją. Ale to dyplomatyczna broń atomowa, więc nie należy spodziewać się jej użycia.

Co z tego wynika? Musimy być gotowi na przyjęcie w Europie kolejnego miliona imigrantów. I na kolejne kwoty. Zapewnienia płynące z Rady Europejskiej, że po listopadzie więcej kwot nie będzie, należy traktować z dużym dystansem. Nie pozostaje nam nic innego, jak zaproponować nowy, bardziej korzystny z polskiej perspektywy algorytm, który można wykorzystać już do relokacji pozostałych 54 ze 120 tysięcy imigrantów.

Dziś imigranci są rozdzielani według algorytmu, uwzględniającego cztery zmienne: wysokość PKB, liczbę ludności, wskaźnik bezrobocia oraz liczbę wniosków o przyznanie azylu. W komentarzu dla CA KJ Tomasz Krawczyk proponował, aby zmienną PKB zamienić na wpływy podatkowe, tak jak ma to miejsce w Niemczech przy podziale imigrantów pomiędzy kraje związkowe. Zgodnie z aktualnie przyjętym przez Komisję algorytmem kwotowym, Polsce przypada udział w wysokości 7,74%. Łatwo policzyć, że kiedy przyjdzie do rozlokowania miliona imigrantów, będziemy musieli przyjąć już nie 9 tysięcy, ale prawie 80 tys. osób.

Celem Warszawy powinno być przeforsowanie na arenie europejskiej niemieckiego modelu, uwzględniającego wielkość przychodów podatkowych. W takiej sytuacji udział Polski spadłby do 6,24%. Różnica wydaje się niewielka, ale w skali miliona imigrantów daje to już 15 tysięcy osób mniej.

Nowy algorytm działa zresztą nie tylko na korzyść Polski, ale także Niemiec (przy milionie imigrantów, 5 tysięcy osób mniej), Hiszpanii (10 tysięcy osób mniej) oraz wszystkich państw Europy Środkowej. „Ofiarami” nowego systemu kwotowego byłyby przede wszystkim Francja (prawie 30 tys. osób więcej), Belgia oraz Szwecja. Warto dodać, że w samych negocjacjach można zagrać jeszcze odważniej, wychodząc od algorytmu opartego wyłącznie o przychody podatkowe – wtedy udział Polski spada z 6,24% do 3,64%.

Po drugie, podczas październikowej Rady Europejskiej, Polska powinna domagać się rozszerzenia klasyfikacji imigrantów o Ukraińców.

Dane Urzędu ds. Cudzoziemców pokazują, że liczba wniosków o nadanie statusu uchodźcy wzrosła z 46 w 2013 roku do 2318 w 2014 roku oraz 1833 w 2015 roku (do 20 września). Podobny skok widać w przypadku wniosków o legalizację pobytu (w różnej formie) – w 2013 roku było ich 12 901, rok później już 28 899, a w pierwszych dziewięciu miesiącach 2015 roku – aż 45 168, co pozwala szacować, że ich liczba w całym 2015 roku sięgnie 60 tysięcy, czyli pięciokrotnie więcej, niż w roku 2013. Trudno znaleźć inną przyczynę tak dramatycznego wzrostu jak wojna. Skoro Niemcy wzywają nas do solidarności z ofiarami wojny syryjskiej, wezwijmy ich do solidarności z ofiarami wojny ukraińskiej. Tym bardziej, że rozszerzenie europejskiej solidarności o Ukrainę może nas uchronić przed przyjmowaniem imigrantów obcych kulturowo, etnicznie i religijnie, których – jak przekonują przedstawiciele służb – nie da się skutecznie weryfikować już po przybyciu do Europy.

Podsumowując, jeśli Polska chce mieć jakikolwiek wpływ na politykę UE w kwestii uchodźców, musi przed kolejnym szczytem przejść do ofensywy. Okolicznością nam sprzyjającą jest, związane z kryzysem imigracyjnym, słabnięcie pozycji negocjacyjnej Niemiec.

Niestety, Polska tej szansy najprawdopodobniej nie wykorzysta. Po pierwsze dlatego, że czekają nas cztery tygodnie kampanii wyborczej, uniemożliwiającej jakąkolwiek koordynację polityki zagranicznej pomiędzy Pałacami. Po drugie, nieprzewidywalne zachowanie Polski na szczycie mocno utrudni budowanie koalicji z państwami V4 oraz z Rumunią, naszym strategicznym partnerem, który głosując przeciw może utrudnić sobie procedurę wejścia do strefy Schengen i dlatego czuje się dziś wystawiony do wiatru. I wreszcie po trzecie – trudno będzie przekonać partnerów w UE do poszerzenia solidarności o Ukrainę, skoro Polska od 2014 roku spośród ponad 4000 wniosków o nadanie statusu uchodźcy, pozytywnie rozpatrzyła jedynie … dwa. Na dodatek nie jest w stanie przyjąć kilkuset Ukraińców o polskich korzeniach z Mariupola, gdzie toczą się działania wojenne. Oznacza to, że w najbliższych tygodniach czeka nas raczej powtórka chaosu i kompromitacji. A później − budowanie obozów.

Maciej Kędzierski

http://jagiellonski24.pl/2015/09/25/prawdziwa-gra-dopiero-sie-rozpoczyna/