W kwestii stosunków z Ukrainą Polacy powinni porzucić sentymenty i zastanowić się, co właściwie leży w ich politycznymi interesie. Czynione ostatnio z obu stron próby fałszywego „pojednania” w żaden sposób nie przyczynią się do trwałego ułożenia stosunków między naszymi narodami.

W ciągu minionego ćwierćwiecza podjęto wiele inicjatyw mających doprowadzić do usunięcia historycznej zadry, jaką jest Wołyń. Ze strony ukraińskiej był to rodzaj dochodzenia do prawdy „metodą kolejnych przybliżeń”, znaną każdemu kiepskiemu uczniowi starającemu się sprostać wymaganiom nauczyciela matematyki. Rzeź wołyńska była najpierw negowana, potem zrównywana w skali z polskim odwetem, pokazywana jako ukraińska odpowiedź na polskie działania, przedstawiana jako moskiewska prowokacja, albo jako spontaniczne dzieło uciśnionych przez „polskich panów” chłopów.

Wreszcie dotarliśmy do sytuacji, w której ukraińscy historycy przestali grać w ciuciubabkę i ostatnim szańcem ich obrony staje się przyznanie, że zbrodnia na Wołyniu miała charakter zorganizowany i miała swoje uzasadnienie ideologiczne w dokumentach programowych ukraińskich nacjonalistów. To i skala odróżnia ją od polskiego odwetu. Był on równie brutalny i okrutny, ale w jego wyniku zginęło dziesięciokrotnie mniej ofiar. Tego historycy ukraińscy nie są w stanie na razie przyjąć. Ten krok pozostał jeszcze do zrobienia.

Pytanie jednak brzmi: czy musimy koniecznie robić ten krok teraz? Jaka będzie jego wartość w sytuacji gdy obie strony nie chcą lub nie mogą ustąpić? Dla Ukraińców przyjęcie polskiej optyki historycznej jest w tej chwili niemożliwe. Dla Polaków przyjęcie propozycji ukraińskiej oznacza akceptację zgniłego kompromisu, w którym zamiast o zbrodniach mówi się o „konflikcie”. Skądś to znamy. „Wypadki grudniowe” -  tyle lat funkcjonowało to jako określenie masakry robotników na Wybrzeżu. Budziły tylko duszność i niesmak. Nie załatwiły nic w stosunkach władzy z narodem.

Opublikowany na początku czerwca list wybitnych postaci ukraińskiego życia politycznego i społecznego (byli prezydenci, hierarchowie Kościoła), choć zawiera cenne słowa o prośbie o wybaczenie, co jest istotnym novum w ukraińskim przekazie na ten temat, to jednak wzywa do pojednania bez nazywania rzeczy po imieniu. Rzeź wołyńska w tym liście to „konflikt”.

Podobnie fałszywie brzmi list polskich intelektualistów zorganizowany przez Gazetę Wyborczą. Faktycznie zrównuje się w nim zbrodnie dokonywane na Polakach i Ukraińcach i lansuje dziwaczną tezę, że zadośćuczynienie to w stosunkach między narodami „wykuwanie prawdziwego braterstwa”. Konia z rzędem temu, kto powie, co to znaczy. Pięknie brzmiące puste słowa, które nie dotykają sedna sprawy.

Jednak dotknięcie sedna na obecnym stopniu rozwoju ukraińskiej świadomości historycznej (zwłaszcza na Ukrainie Zachodniej), nie wydaje się możliwe. Tym, którzy sądzą inaczej, polecam odwiedzenie we Lwowie dwóch miejsc: kościoła św. Marii Magdaleny i muzeum w dawnym więzieniu przy ul. Łąckiego.

XVII-wieczny kościół został w latach powojennych odebrany polskiej parafii i przeznaczony na salę koncertową, zapewne ze względu na wyjątkowo pięknie brzmiące organy i dobrą akustykę. Po odzyskaniu przez Ukrainę niepodległości można się było spodziewać oddania kościoła, ale nic takiego przez ćwierć wieku się nie wydarzyło. Od kilku lat parafia może wynajmować kościół na godziny, a o jego podwójnym zastosowaniu świadczą dwie rzeczy: zasłona biegnąca przez środek nawy, oddzielająca część „religijną” od „koncertowej” i zamknięte od dziesięcioleci główne wejście (podobno ze względów bezpieczeństwa). Do wnętrza wchodzi się więc z boku: wąski korytarzyk prowadzi wzdłuż nawy i wpuszcza niewielkimi drzwiami w jej połowie. Naprzeciwko wejścia urządzono stanowisko dla portierki, która oczywiście powiesiła sobie za plecami, bardzo dobrze widoczny dla wszystkich wychodzących po mszy, portret Stepana Bandery…

Więzienie przy Łąckiego, zbudowane jeszcze w czasach austriackich, było podczas wojny sowiecką i niemiecką katownią, w której oba reżimy wymordowały tysiące ludzi wielu narodowości, w większości zresztą Ukraińców. Słynna jest zwłaszcza masakra dokonana przez Sowietów tuż przed opuszczeniem miasta w 1941 roku, gdy pospiesznie zamordowano tu ponad dwa tysiące ludzi. Polak odwiedzający więzienie dowie się jednak ze zdumieniem, że działali tu przedstawiciele nie dwóch a trzech okupantów – trzecim są Polacy. Istotnie, w międzywojniu siedzieli tu działacze Ukraińscy, co wystarczyło organizatorom wystawy, aby pokazać polską władzę jako równą zbrodniczym reżimom Stalina i Hitlera. Z rąk polskich nie zginął tu jednak nikt, o czym odwiedzający ekspozycję raczej się nie dowie…

Oficjalna narracja historyczna współczesnej Ukrainy wyznacza Polakom miejsce jednego z okupantów ich ziem i nawet jeśli uda się przezwyciężyć konflikt o Wołyń, ta sprawa pozostanie i długo jeszcze będzie zatruwać umysły. A właściwie: będzie zatruwać o ile na to pozwolimy. A pozwolimy jeśli skoncentrujemy się na pospiesznym i powierzchownym „pojednaniu”. Jeżeli się na nie zgodzimy teraz, nie będzie mogło być oparte na prawdzie. Będzie duszne.

Tymczasem młode pokolenie Ukraińców, także tych z Zachodu, jest na Polskę otwarte i patrzy na nasz kraj z nadzieją. Wiem o tym, bo od kilku lat prowadzę duże projekty angażujące tysiące młodych ludzi z całej Ukrainy. Ci ludzie chcą się od nas uczyć, chcą z nami współpracować, patrzą na nas jako na najbliższy sobie kraj zachodni. Najbliższy także kulturowo. Wielu Ukraińców studiuje na polskich uczelniach licząc na to, że wykształcenie zdobyte w Polsce pomoże im w karierze w Unii Europejskiej. To jest kapitał społeczny, na którym powinniśmy budować podczas, gdy historycy i politycy (ci ostatni raczej zakulisowo), będą prowadzić mozolną pracę nad „ostatnim przybliżeniem” do naszej historycznej pamięci.

Dlatego między innymi polskie władze powinny unikać jakichkolwiek działań, które będą negatywnie oddziaływały na wyobraźnię młodego pokolenia. Takich, jak niewpuszczenie do kraju zespołu muzycznego „Ot Vinta”. Młodzi fani tego zespołu mogą mieć niewielką wiedzę o wydarzeniach historycznych. Dla nich ta decyzja to administracyjne ograniczenie wolności, przeciwko czemu w naturalny sposób się zbuntują. Przy okazji Polska zacznie im się jawić jako kraj nie tak przyjazny, jak poprzednio sądzili. Czy tego  chcemy?

W naszym politycznym interesie leży, aby zachować zimną krew i poczekać: pozostawić proces przemiany ukraińskiej pamięci historycznej swojemu biegowi, oczywiście aktywnie go wspomagając. Nie ogłaszać na siłę „pojednania”, ale budować realne przyjazne stosunki, zwłaszcza biorąc pod uwagę potrzeby i  wrażliwość młodego pokolenia. Potrzebne są inicjatywy zwrócone właśnie do nich. Nie wszystkie będą „poprawne”, ale taka jest uroda działania z młodzieżą. Ci młodzi ludzie w pewnym momencie zechcą się uwolnić od ciemnego dziedzictwa swoich przodków.

Robert Bogdański/salon24.pl