- Relacje Ericha von dem Bacha, który był z ramienia einsatzgruppen odpowiedzialny za realizację pogromów, nie pozostawiają złudzeń. Raporty pisano w duchu: „nam Niemcom udało się zamordować w ciągu takiego a takiego dnia tylu żydowskich komunistów” - mówi historyk prof. Jan Żaryn.

Jakub Jałowiczor, Fronda.pl: Filozof dr Mirosław Tryczyk napisał książkę, w której – jak wynika z zapowiedzi – oskarża Polaków o masowe mordowanie Żydów na Podlasiu w czasie II wojny światowej. Główna teza ma być taka, że w 1941 r. masowo dochodziło do pogromów, w których ważną rolę odgrywała polska inteligencja i polski kler. Czy na Podlasiu rzeczywiście tak było?

Prof. Jan Żaryn: To jest dalszy ciąg dyskusji o Jedwabnem. Niemcy, wkraczając na tamte tereny: fragment diecezji łomżyńskiej i tę cześć Podlasia, która została zajęta przez sowietów w 1939 r., liczyli na antagonizm polsko-żydowski. Wywiad niemiecki zdawał sobie sprawę z zachowania najbardziej widocznej części mniejszości żydowskiej w czasie okupacji sowieckiej, czyli w latach 1939-1941. Komuniści żydowscy byli najbardziej aktywnymi antypolskimi pogromcami, zarówno w mundurach NKWD, jak i występując jako ludność witająca wkraczających Sowietów. Ta manifestacyjna antypolskość żydowskich komunistów mogła dawać Niemcom pewne nadzieje na możliwość wykorzystania nastrojów antyżydowskich do organizowania pogromów. Notabene słowo „pogrom” oznacza taką operację – w tym wypadku antyżydowską – która jest kierowana przez struktury państwa, które organizują, prowokują czy inspirują przebieg zdarzenia. Jedynym państwem,które było obecne na ziemiach polskich jako administracja (wtedy jeszcze nie jako administracja cywilna, tylko jako struktury wojskowe) byli okupanci niemieccy. Ludność miejscowa, jak wynika ze świadectw, które mamy, na ogół zachowywała się biernie, unikając bycia wykorzystaną przez Niemców. W przypadku Jedwabnego mamy pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi do dziś: czy poza volskdeutschami, którzy przybyli i realizowali polecenia niemieckie wśród ludności polskiej byli w ogóle miejscowi, czyli mieszkańcy Jedwabnego czy też tzw. Mazurzy, czyli ludność cywilna, ale przywieziona przez Niemców z nieodległych terenów niemieckich. Wiemy, że próby zorganizowania pogromów odbyły się jeszcze w kilkunastu miejscowościach. Między innymi w Radziłowie, ale i w dużym mieście, jakim był Białystok. I albo Niemcom udawało się znaleźć jakichś kolaborantów, którzy byli gotowi pełnić funkcję polskiej ludności, albo w ogóle nie udawało się nikogo znaleźć. Wtedy tylko propaganda goebelsowska tworzyła taka pseudoinformację, ponieważ wszystko to odbywało się pod hasłem walki z żydokomuną. Przez taką działalność Niemcy uśpili czujność żydowskich środowisk w getcie, judenratów i znajdujących się tam partii politycznych, ponieważ sugerowało to, że pogromy nie mają nic wspólnego z Zagładą, a jedynie są punktowym traktowaniem ludności żydowskiej pod hasłem likwidacji bolszewizmu żydowskiego świeżo zdobytych terenach. Niechęć do znajomości historii tych ziem może oczywiście powodować ochotę do formułowania pewnych skrótów idących w ślad za ówczesną goebelsowską propagandą. Natomiast relacje Ericha von dem Bacha, który był z ramienia einsatzgruppen, czyli niemieckich grup wojskowych odpowiedzialny za realizację pogromów, nie pozostawiają złudzeń. Raporty pisano w duchu: „nam Niemcom udało się zamordować w ciągu takiego a takiego dnia tylu żydowskich komunistów”. I te raporty podkreślają jednoznacznie zgodny z interesem Niemiec plan wykonany przez niemieckich dowódców.

Z kolei autor podkreśla rolę polskiej inteligencji i kleru w tych wydarzeniach. Czy w tamtym czasie, po wycofaniu Sowietów i wejściu Niemców istniała jeszcze taka warstwa społeczna, jak polska inteligencja?

Odpowiedź nie jest łatwa. Można powiedzieć, że istniała i niektórzy księża jeszcze na tych ziemiach funkcjonowali. Notabene mordowani za chwilę przez Niemców, właśnie w diecezji łomżyńskiej. Z drugiej strony ewidentnie polska tkanka ludnościowo-kulturowa, czyli szczególnie inteligencja, w tym kapłani i ziemianie została stamtąd wyrugowana poprzez deportacje mające miejsce od 1940 r. Są też na przykład bardzo ciekawe wspomnienia siostry Aldony Piesiewiczówny z Łomży, benedyktynki. Pokazują one jak obok deportacji istniała w latach 1939-1941 codzienna okupacja sowiecka niszcząca polskość, ale też niszcząca różnego rodzaju kanony cywilizacyjne: poczynając od prawa własności po likwidację cywilizacyjnego i materialnego krajobrazu. Od niszczenia płotów czy ogródków działkowych, po kradzież wszystkiego w gruncie rzeczy. To wszystko powodowało, że samodyscyplina Polaków mogła być nadwyrężona. Jednocześnie naród polski był na ziemi podlaskiej bardzo głęboko wierzący, wprowadzony przez duszpasterzy w ewangeliczny nakaz pilnowania swojego sumienia. W związku z tym mimo warunków niesprzyjających temu, by zachować godność ludzką także w tych wspomnieniach siostry Aldony Piesiewiczówny dominuje jednak wygrana. To tak jak – toutes proportions gardées – w przypadku warunków obozowych możemy się zastanawiać, czy rację ma Borowski, czy Pawełczyńska. To znaczy czy w sytuacji skrajnie negatywnej dla kondycji moralnej człowiek podporządkowuje się niemoralnej rzeczywistości i wchodzi w darwinizm, jak to opisuje Tadeusz Borowski, czy - jak pisze prof. Anna Pawełczyńska w swoich książkach o katalogu wartości funkcjonujących w obozach - właśnie trudne warunki mobilizują człowieka do słuchania własnego sumienia i szukania kontaktu z Panem Bogiem po to, żeby nie stracić tożsamości osoby, a nie zwierzęcia, do którego przeciwnik chce nas sprowadzić. Wydaje się, że jeśli któryś z tych mechanizmów funkcjonuje na ziemiach okupowanych w latach 1939-1941, to jest to właśnie ten mechanizm obrony duszy ludzkiej przed próbą jej dramatycznego skażenia. Wkraczający Niemcy, chcą wywołać ten pierwszy efekt, natomiast wszystko wskazuje na to, że sukcesu nie osiągają. Niechęć Polaków do Żydów- autentyczna i bardzo wyraźna, nie ma co do tego cienia wątpliwości - nie zamienia się w morderstwo. Jeśli kogoś nie lubimy, to jeszcze nie znaczy, że musimy go zabić, jak to sobie Sowieci, Niemcy i niektórzy współcześni autorzy wymyślają.

Autor powołuje się m.in. na dokumenty sowieckich śledztw.

Sowieckich?

Tak, jest o tym mowa w wywiadzie. Czy Sowieci prowadzili śledztwa w sprawie zbrodni na Podlasiu?

Na terenach na Kresach zajmowanych bezpośrednio przez NKWD po akcji „Burza” rozpoczęły się procesy, które były oparte na przepisach prawa sowieckiego. Te przepisy były podobne do „sierpniówki”, czyli jednego z pierwszych dekretów PKWN z 31 sierpnia 1944 r. dotyczącego „faszyzacji kraju”. I rzeczywiście wtedy Sowieci w latach 1944-1946 na polskich Kresach sądzili żołnierzy Armii Krajowej, podobnie jak partyzantów litewskich, oskarżając ich o współpracę z Niemcami. Przy czym w przypadku partyzantów litewskich jak najbardziej były ku temu podstawy, natomiast w przypadku polskich żołnierzy i oficerów Okręgu Wileńskiego i Nowogródzkiego Armii Krajowej były to procesy totalnie sfingowane. Jedni i drudzy byli skazywani na karę śmierci i w Tuskulenach w Wilnie, w parku, który przejęło NKWD Litewskiej SRS dokonywano tajnych mordów i pochówków. Od lat 90. są one odkrywane przez wolną Litwę. Natomiast na dzisiejszym terenie Polski „sierpniówka” bardzo szybko zaczęła funkcjonować i praktycznie od końca lat 40. sądy komunistyczne, głównie wojskowe sądy rejonowe zaczęły jej używać do skazywania na wieloletnie kary więzienia żołnierzy i oficerów byłej armii Krajowej czy Narodowych Sił Zbrojnych. Jednym z najczęstszych oskarżeń był zarzut mordowania Żydów. Przy czym interpretacja była taka, że ci, którzy nie współpracowali z PPR i Gwardią Ludową, a potem Armią Ludową automatycznie byli kolaborantami.