Marta Brzezińska: W Sejmie odbywa się właśnie wysłuchanie publiczne dotyczące prezydenckiego projektu nowelizacji ustawy o zgromadzeniach. Pan bierze w nim udział, ponieważ projekt budzi pewne wątpliwości. Jakie?

 

Artur Zawisza: Każdy istotny, proponowany przepis w prezydenckim projekcie jest z gruntu niezgodny z utrwalonym orzecznictwem Trybunału Konstytucyjnego. Trybunał już niejednokrotnie interpretował normy konstytucyjne w zakresie wolności zgromadzeń i wypowiadał się w poszczególnych kwestiach, których dotyczy projekt prezydencki (jak na przykład zasłanianie twarzy przez manifestujących czy organizowanie dwóch manifestacji w tym samym czasie). Problem polega na tym, że prezydent - tak jakby nie czytał orzeczeń Trybunału Konstytucyjnego - w każdym punkcie proponuje ograniczyć wolność zgromadzeń, dokładnie wbrew istniejącemu orzecznictwu. Jest to stanowisko nie tylko Stowarzyszenia Marsz Niepodległości, ale jak się okazuje zdecydowanej większości, to znaczy prawie wszystkich zabierających do tej pory głos podczas publicznego wysłuchania prezydenckiego projektu. Niezależnie od konotacji ideowych poszczególnych osób prezentujących dziś swoje stanowisko.

 

Czy ten projekt nie jest po prostu wymierzony przeciw Marszowi Niepodległości?

 

Prezydent nawet się z tym nie kryje, bo jego propozycja została zgłoszona następnego dnia po marszu 11 listopada. Oceniamy ją jako impulsywną i zgłoszoną nie w duchu racjonalnego ustawodawstwa, ale w duchu tzw. interwencjonizmu legislacyjnego. Mówimy o sytuacji, w której widzi się jakiś problem i zanim się zrozumie jego istotę składa się propozycję zmiany ustawy. Tymczasem, jeżeli cokolwiek było nie tak 11 listopada 2011 roku, to niewłaściwe działania policji z jednej strony i zafałszowane relacje medialne z drugiej. Nota bene, jako Marsz Niepodległości zgłosiliśmy propozycję takiej regulacji, w której przedstawiciel organizatora manifestacji może uczestniczyć jako konsultant w sztabie policyjnym monitorującym trwające zgromadzenie. Mówił o tym w naszym imieniu nadkomisarz Dariusz Loranty, jako oficer policji, specjalista w tej dziedzinie.

 

Czy jednak pewne zmiany w prawie nie są potrzebne, aby uniknąć sytuacji, w której dwie wrogie względem siebie manifestacje stają naprzeciw siebie, jak to miało miejsce 11 listopada 2011 roku?

 

To samo w sobie jest bodaj nie do uniknięcia. W ramach działania organu wydającego zezwolenie, a więc danej gminy czy miasta, można tak formułować warunki, że obie manifestacje będą przebiegały w sposób wzajemnie niezakłócający, na przykład oddzielone kordonem policji, jeżeli jest taka konieczność. Ale taką możliwość prawną daje obowiązujące już prawodawstwo. Jakakolwiek nowelizacja w tym zakresie nie jest konieczna.

 

Proponowane przez prezydenta zmiany to chyba taki trochę strzał w stopę, bo uderzałyby nie tylko w Marsz Niepodległości ale także na przykład w Manify czy Parady Równości.

 

Dlatego też opór jest dosyć szeroki czy nawet powszechny wśród występujących organizacji społecznych. Zwracamy uwagę na to, że nie tylko uchwalona ustawa ale nawet sama propozycja i dyskusja nad nią już w tej chwili ma efekt mrożący wśród opinii publicznej. Gdyby chcieć powiedzieć to ostrzej, proponowane zmiany mogą służyć zastraszaniu społeczeństwa i zniechęcaniu do korzystania z konstytucyjnych praw i wolności. To byłaby fatalna sytuacja. Występując dziś w Sejmie użyłem pewnej paraleli – przypomniałem o młodym Bronisławie Komorowskim, który manifestował pod Grobem Nieznanego Żołnierza 11 listopada 1979 roku, kiedy ówczesne władze odmawiały mu tej wolności manifestowania. Byłoby tragicznym chichotem historii, gdyby okazało się, że zatrzymany wtedy w listopadzie '79 Komorowski dziś jako prezydent jest tym, który niweczy wolność zgromadzeń w niepodległej Polsce. Dlatego też wezwałem prezydenta do wycofania z forsowania proponowanych przez niego zmian.

 

Rozmawiała Marta Brzezińska