Europa jest jak ruchome piaski: niby to stały lad, ale przecież i ruchomy. Brexit niby jest, ale jakby go nie było. Integracja europejska niby postępuje, ale tendencje odśrodkowe są jeszcze bardziej widoczne. Sojusz euroatlantycki istnieje i podejmuje decyzje ,ale niemiecko-francuskie propozycje utworzenia europejskiej armii pachną na mile „NATO-bis”. Solidarność europejska jest jednym z częściej wymienianych przez polityków na Starym Kontynencie hasłem, ale jednocześnie jak dochodzi do dyskusji o Gazociągu Północnym to zaraz się ta tylko deklamowana solidarność w oparach tegoż Nord Streamu ulatnia. Słowem: integracja jest, ale jakby jej nie było ...

Dzisiejsza Unia Europejska jest bez porównania słabsza w wymiarze międzynarodowym niż Europejska Wspólnota Gospodarcza (EWG) pół wieku temu. Czy to nie paradoks? Przecież EWG wówczas liczyła raptem ... sześć państw ,a dziś aż ponad cztery i pół razy więcej. Tyle, że wtedy Azją była daleko w tyle poza „rodzinna Europa”( by użyć tytułu książki Czesława Miłosza ), ba, nawet dystans do Ameryki był nie tak duży. Dziś „żółty kontynent” (w logo Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego jest piec różnokolorowych kół -Azje reprezentuje ten żółty...) zaczyna rywalizować z globalna potęga nr 1 czyli USA, a Europa czuje na sobie gorący oddech Ameryki Łacińskiej. Tylko Afryka jest jeszcze dalej niż była przed półwieczem, w latach 1960, w pierwszym okresie pokolonijnym. Przez tę pięć dekad różnice gospodarcze miedzy „Czarnym Lądem” - czy jeszcze „polityczna poprawność” nie zabroniła tego określenia?- a Europa jeszcze się powiększyły, co daje asumpt do rozważań o nie tylko negatywnym wpływie europejskich państw kolonialnych na życie społeczno-gospodarcze ich byłych kolonii.

Chrześcijańskie dziedzictwo Europy i unijne zaprzeczanie faktom

Minęło zaledwie 9 lat od momentu, który miał być historyczny: Unia miała zrównać się poziomem gospodarczym ze Stanami Zjednoczonymi! Tak przewidywała uchwalona w roku 2000 Strategia Lizbońska. Dziś budzi to bądź śmiech bądź bardziej dyplomatyczne, pełne zażenowania, milczenie. Papier w Brukseli jest cierpliwy, nie takie „akty strzeliste” widział. Choć i ten metaforyczny „papier” ma granice cierpliwości: gdy usiłowano na Konwencie Europejskim zasugerować, aby w wówczas przygotowywanej tzw. Konstytucji Europejskiej - a był taki projekt, panie dzieju, choć mało kto już to pamięta - w preambule umieścić odwołanie do chrześcijańskiej historii i tradycji to ów „papier” okazał się mało cierpliwy i takie sformułowania się nie pojawiły! Mimo to, że przecież było to tylko (aż?) stwierdzenie faktów historycznych, opisanie dziejów, z których nie sposób teraz „gumką-myszką” wymazać niewygodna z liberalnego czy lewicowego punktu widzenia rzeczywistość.

Finalnie preambuła – jak mawiał Lech Wałęsa „parambuła” – została sformułowana bez słowa o chrześcijańskim dziedzictwie Europy, ale i tak ową „Konstytucję Europejską” szlag trafił, bo w dwóch dużych krajach odrzucono ją w referendum, co uznano za sygnał, że należy poniechać kontrowersyjnego projektu. Ciekawe, że uczyniono to we Francji i Holandii, a więc w dwóch państwach z szóstki założycieli Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali, państwach liczących razem około 80 milionów mieszkańców. Skądinąd referenda były trzy, bo jeszcze w Hiszpanii – tyle, że tam konstytucję przyjęto. Pierwszym państwem, które poparło ów konstytucyjny eksperyment była… Litwa - jej „Sejmas” czyli Sejm ( to jedno z wielu zapożyczeń z polskiego w języku litewskim, nie tylko zresztą politycznym). Ta nadgorliwość naszych północno-wschodnich sąsiadów była zabawna. Chęć bycia europrymusem spaliła wszak na francusko-holenderskiej panewce.

Komisja Europejska kontra Niemcy: 70 spraw przeciwko Niemcom w TSUE!

Eurokonstytucja to już jednak melodia zamierzchłej przeszłości. Zamiast niej powstał i obowiązuje Traktat Lizboński (nie mylić ze Strategia Lizbońska ). W tym roku mija 10 rocznica jego ratyfikacji. Elity polityczne w Polsce pamiętają opór, jaki wobec niego przejawiał ś.p. prezydent Lech Kaczyński. Czyniono mu z tego powodu wiele zarzutów, tymczasem Polska nie była jedynym krajem, który miał zastrzeżenia, ani też ostatnim, który, chcąc nie chcąc, traktat zaakceptował. Jeszcze później niż my ratyfikowały „Lizbonę” Republika Czeska i … Republika Federalna Niemiec. Tak, tak, ten prymus integracji europejskiej zachęcając innych do zacieśniania europejskich więzów sam do tego niekoniecznie się stosował. Bardzo często patrzy się na RFN jako na państwo, które bezpośrednio „zawiaduje” Komisją Europejską. Niemcy oczywiście mają olbrzymie wpływy i je systematycznie powiększają, ale też nie ma co tego demonizować. Komisja Europejska nie jest do końca „pasem transmisyjnym” Berlina, o czym świadczy około 70 spraw przeciwko Niemcom, które zostały przez KE złożone do dawnego ETS czyli obecnego Trybunału Sprawiedliwości UE. Pod tym względem nasz zachodni sąsiad jest rekordzistą, ale opozycja nad Wisłą i ich medialni sekundanci wolą widzieć dwie sprawy wytoczone Polsce i rozpatrywane przez TSUE -w kontekście muzułmańskiej migracji oraz tzw. „praworządności”. Zresztą, gdyby przyjąć, że sprawy „Komisja Europejska kontra państwo członkowskie” przed TSUE miałyby obrazować chęć przeprowadzenia „exitu” z Unii, to należałoby przyjąć, po ilości tych spraw w luksemburskim trybunale ,ze Unie opuści Francja, Belgia i Luksemburg właśnie. Jeśli zaś uznamy za „exitowe” kryterium fakt odrzucania przez rząd państwa członkowskiego wyroków Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, to orędownikiem „Polexitu” był rząd ... PO-PSL, skoro w 2014 roku odmówił on uznania wyroku TSUE w sprawie unijnej dyrektywy azotanowej (nawozy).

A tak na marginesie, gdy słysząc „Polexit”, skandujemy „autor, autor”, to powinien wyjść, przy brawach czy gwizdach, przewodniczący Platformy Obywatelskiej Grzegorz Schetyna, który rzucił idee referendum w tej sprawie. Cóż, referendum, choć pewnie nie byłoby ważne ze względu na skrajnie trudny do osiągnięcia 50% próg frekwencyjny - jest już doniosłym aktem politycznym, w przeciwieństwie do dyskusji publicznej o mniej lub bardziej wysokich lotach i w przeciwieństwie do międzypartyjnego pin-ponga na ten temat.

Brexit” czyli brytyjska sójka zza morza z polskiego przysłowia

Będą Państwo czytali ten tekst w dniu, w którym rozpoczyna się ostatnia w tej kadencji (2014-2019) sesja Parlamentu Europejskiego w Strasburgu. Zapewne będzie na niej podjęta decyzja o … unieważnieniu podziału puli mandatów do PE po Brytyjczykach. Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej jest bowiem w sprawie Brexitu jak przysłowiowa sójka z polskiego przysłowia, która wybiera się za morze. Londyn wylatuje z tej Unii i wylatuje, ale wylecieć nie może. Przesuniecie daty Brexitu to już pewnik, ale dalej są wciąż dwie wielkie niewiadome. Po pierwsze: czy w ogóle Wielka Brytania wyjdzie. Po drugie : jeśli wyjdzie, to kiedy? Prawdę mówiąc Stary Kontynent stoi przed tymi samymi pytaniami, przed którymi stał również parę dni temu, parę tygodni temu i parę miesięcy temu...

Z naszego punktu widzenia lepiej, aby Zjednoczone Królestwo z Unii nie wychodziło – ale uszanujemy każdą decyzje Brytyjczyków. Odrzucając zagraniczne ingerencje w nasze wewnętrzne sprawy „nie czyńmy tego drugim, co nam nie jest miłe”.

Ryszard Czarnecki

„Gazeta Polska Codziennie” (15.04.2019)