Publicysta „Do Rzeczy” Piotr Semka obejrzał film Wojciecha Smarzowskiego „Kler” i podzielił się swoimi refleksjami z seansu. Dziennikarz zwraca uwagę, że nowy obraz Smarzowskiego był od początku nastawiony wyłącznie na zaszokowanie widza, wywołanie kontrowersji.

Piotr Semka podkreśla, że już sam tytuł filmu nasuwa skojarzenia z językiem PRL-owskiej bezpieki. Do tego mamy agresywny w ocenie publicysty zwiastun oraz Smarzowskiego paradującego w komży. "(...)w kolejce do sali nr 7 gdyńskiego Multikina dominowali „młodzi, wykształceni z wielkich miast”(...) Za chwilę, już na filmie, nagrodzą salwami śmiechu każdą, nawet najbardziej tandetną kpinę z pingwinów”-czytamy na łamach "Do Rzeczy".  Dalej dziennikarz nakreśla fabułę filmu, opartą na losach trzech duchownych, którzy kilka lat wcześniej uratowali się z pożarów jednego z kościołów. Żeby uczcić rocznicę szczęśliwego ocalenia, „spotykają się na niezłą popijawę”. Trzech księży i trzy różne sylwetki: grany przez Arkadiusza Jakubika małomiasteczkowy proboszcz i katecheta w miejscowej szkole, wiejski ks. Trybus, grany przez Roberta Więckiewicza oraz ks. Lisowski, „typowy kościelny karierowicz”, w którego rolę wcielił się Jacek Braciak.

„Pierwsze 40 minut filmu to przegląd wszystkich antyklerykalnych klisz o klechach w stylu „Drogówki”. Jeżdżą po pijaku, a policja oddaje im prawko po jednym telefonie do komendanta, spowiadają na głębokim kacu bez wsłuchiwania się w wyznania penitentów. Cynizm oblany ciągle pitą wódą”- podsumowuje Semka. Jak dodaje, u Smarzowskiego księża nie wierzą w nic oprócz „korka, worka i rozporka” i pijani w sztok wyśpiewują „tajemnica wiary- auta i dolary”. 

Chyba najczarniejszym charakterem jest natomiast postać grana przez Janusza Gajosa, abp Mordowicz. Jak zauważa Piotr Semka, „bez żadnych umowności stylizowany na metropolitę krakowskiego”. Filmowy Mordowicz klnie jak szewc, upija się w sztok i „trzyma na smyczy” wielu czołowych polskich polityków, również prezydenta RP, w dodatku „wozi się luksusowym bentleyem”. Jeden z księży wikła się w ustawiane przetargi dla szkół katolickich, inny- w romans z gosposią. Gdy kobieta zachodzi w ciążę, filmowy duchowny, rzecz jasna, chce skłonić ją do aborcji w Czechach. Jak podkreśla Semka, Wojciech Smarzowski serwuje nam „sekwencję skeczów w stylu „Nie” Jerzego Urbana”. Wyraźnie widać, że reżyser niewiele wie o świecie Kościoła Katolickiego.

Zwrot akcji następuje w momencie, gdy pojawia się wątek pedofilski- w zakrystii znaleziony zostaje omdlały ministrant, a na pogotowiu wychodzi na jaw, że został zgwałcony homoseksualnie. Wierni w parafii podejrzewają księdza Kukułę. Ostatecznie duchowny zmuszony jest do ucieczki przed tłumem wiernych, a następnie sam rozpoczyna śledztwo, mające na celu ustalenie rzeczywistego sprawcy gwałtu na ministrancie. Przy okazji dowiadujemy się, że duchowny w dzieciństwie sam był gwałcony w latach 80. przez swojego proboszcza, ks. Stanisława (w filmie przedstawionego... jako kapelan Solidarnościowych robotników, wzywający na mszach świętych do oporu. W scenach z mszami odprawianymi przez ks. Stanisława widać liczne transparenty "Solidarności". Aż chciałoby się mieć nadzieję, że to czysty przypadek). Ale i faktyczny gwałciciel, jeden z trzech księży wymienionych na początku, również był ofiarą pedofilii, w ośrodku prowadzonym przez sadystyczne siostry zakonne. „Opowiadając o dzieciństwie księży Kukuli i Lisowskiego, reżyser stawia tezę: Kościół to samonakręcająca się maszyna zła- skrzywdzeni seksualnie za dziecka gwałcą kolejne dziecięce ofiary, gdy są dorosłymi kapłanami”- zauważa dziennikarz.

Piotr Semka stawia pytanie, czy film jest przekonujący. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że nikt nie przyjmie na poważnie tak wielkiego nagromadzenia patologii i grozy. Skąd jednak oklaski widowni? Publicysta zwraca przy tym uwagę na fakt, że film jest wciągający, sprawnie zrobiony i firmowany dobrymi i znanymi aktorami. A że są liczne przerysowania... „Recepcja filmu zależna jest od tego, czy ktoś styka się z Kościołem z bliska, czy z daleka”- podkreśla Semka. Jako przykład wymienia sceny, w których filmowy wiejski duchowny żąda 2 tys. zł za pochówek od ubogiej rodziny, lider neonazistów trenuje na plebanii bojówkę łysych osiłków czy siostry zakonne, które w filmie sprzedają dzieci z przytułka parom adopcyjnym w RFN. A skoro takie sceny widz „łyknie”, to i znacznie grubsze skandale i patologie uzna za wiarygodne, na zasadzie „gdzieś tak może być”. Piotr Semka podkreśla, że film trafi do ludzi, którzy utwierdzą się dzięki niemu w swym antyklerykalizmie lub uznają, że Wojciech Smarzowski odkrył skrywany przez nimi świat. Co więcej, wyraziste i drastyczne sceny z pewnością trafią do pamięci i podświadomości wielu widzów.

Pod kniec dziennikarz wskazuje, że argumentacja o tym, że film Smarzowskiego podziała na Kościół „oczyszczająco”, co widać po ochach i achach niektórych publicystów reprezentujących tzw. Kościół otwarty, nie jest dla niego przekonująca. „Nikt z kapłanów i biskupów odmalowywanych w filmie, w tak złych barwach, raczej nie zdobędzie się na wewnętrzną dyskusję po obejrzeniu dwóch godzin obraźliwych stereotypów pod swoim adresem”-zauważa. Jak podsumowuje Semka, Smarzowski kiedyś nakręcił film zatytułowany „Dom zły”. Teraz natomiast stworzył „Film zły”, który może zasiać w społeczeństwie wiele nienawiści. 

Trudno się nie zgodzić, wziąwszy pod uwagę fakt, że reżyserem jest ateista i antyklerykał Wojciech Smarzowski, a film jest zbiorem stereotypów, zaś ludzie, którzy na ten film czekali, obejrzeli i przypadł im do gustu, nie mogą się zdecydować, czy to "prawda", czy też "tylko film", który nie jest wart takiego oburzenia dużej części katolików- zwykle takich, którzy do Kościoła chodzą częściej niż "na święcenie jajek"...

yenn/DoRzeczy.pl, Fronda.pl