Wiadomość z ostatnich godzin. Koszalin. Do szpitala trafia 6-letni Marcel. To, co zobaczyli lekarze, nawet ich szokuje: „Wszystkie narządy możliwe do obicia, są obite. To właściwie nie mieści się w wyobraźni” – tak o stanie chłopca przed kamerami mówił Andrzej Melka ze Szpitala Wojewódzkiego w Koszalinie.

Siedlce. Do szpitala trafia pobity 4-letni chłopiec. Na ciele ma widoczne obrażenia i siniaki. Choć jego stan ogólny jest dobry, lekarze nie mają wątpliwości. W stosunku do dziecka dochodzi do aktów przemocy.

Toruń: do szpitala trafia skatowany dwulatek, przez miesiąc walczy o życie na OIOM-ie. Dziecko było nieprzytomne, a na całym ciele miało liczne ślady krwiaków. Lekarzom nie udało się go uratować. Chłopczyk zmarł.

To tylko kilka wybranych zdarzeń, o których w ostatnim czasie donosiły media. We wszystkich przypadkach ofiarami były kilkuletnie dzieci, a oprawcami dorośli. Wszystkie przywołane historie mają jeszcze jeden wspólny mianownik. Sprawcą przemocy wobec bezbronnego dziecka jest… konkubent matki. To mężczyzna, często nie będący biologicznym ojcem dziecka, okazuje się katem. Jakie są motywacje takiego działania? Po pierwsze alkohol. Po drugie, potrzeba odreagowania jakichś własnych frustracji, bzrobocia czy problemów finansowych. Za życiowe niepowodzenia obrywa bezbronne i niewinne dziecko. Tak jak w tej historii zmarłego dwulatka. „Mężczyzna mieszkał z matką chłopca od miesiąca (…) para poznała się kilkanaście tygodni temu (…). Patryk K. przyznał się do pobicia. (…) tłumaczył śledczym, że w dniu, w którym doszło do zdarzenia, miał przyjść przelew z opieki społecznej. Dowiedział się, że matka chłopca nie dopełniła wszystkich formalności związanych z wypłatą zasiłku. Mężczyzna miał problemy finansowe i gdy pieniądze nie wpłynęły na jego konto, wpadł w furię. Wielokrotnie uderzył dziecko, rzucał chłopczykiem. W pewnym momencie Marcel stracił przytomność. Wtedy mężczyzna wezwał pogotowie” – relacjonowały media. Czasem wystarczy byle pretekst, choćby płaczące dziecko. I tragedia gotowa. Co powoduje takim mężczyzną, że podnosi rękę na dziecko? Czy to wystarczający powód, że dziecko nie jest jego? A jak nie jego, to można katować? Nie znajduję odpowiedzi na te pytania. Nie wiem, co powoduje dorosłym mężczyzną, że tak łatwo podnosi rękę na dziecko. I doprawdy, nie rozumiem też, co powoduje kobietami, które tolerują takie zachowanie, albo wręcz są wspólniczkami (to także ciemna strona tych przypadków. Matka wspólnie z konkubentem bije czy poniża dziecko, albo tuszuje ślady jego bicia, usprawiedliwia go, daje alibi). Dla nich tym bardziej nie ma żadnego usprawiedliwienia. Bo rodzic winien dziecko chronić, a nie narażać na utratę zdrowia lub życia.

Wszystkie te przypadki wrzucane są do worka z napisem: „Przemoc w rodzinie”, wszak przecież matka ze swoim partnerem pozostawała we wspólnym pożyciu. W raportach zamawianych rokrocznie przez instytucje zajmujące się problemem przemocy w rodzinie (choćby Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej) niestety brakuje ciągle dokładnych danych na ten temat. A szkoda, bo byłby to mocny argument za tym, że konkubinaty sprzyjają przemocy bardziej niż małżeństwo. Pewien obraz dają policyjne statystyki. Wynika z nich, że 80 procent przypadków przemocy domowej to przemoc właśnie w konkubinatach, choć stanowią one mniejszość gospodarstw domowych. Dane te potwierdzają badania Angielskiego Departamentu Zdrowia. Instytucja ta opracowała listę czynników ryzyka, które wpływają na wystąpienie przemocy wobec dzieci. Największy wpływ mają problemy społeczno-ekonomiczne, w tym bezrobocie, Nie bez znaczenia są także takie czynniki jak choroby psychiczne, uzależnienie od alkoholu czy narkotyków, historia przemocy w rodzinie, a także rodzina zrekonstruowana lub konkubinat właśnie.

Ile więc dzieci musi zostać jeszcze skatowanych, żeby przekonać się, że promowanie konkubinatów, to promowanie związków, które są niebezpieczne dla kobiet, ale także jak pokazują powyższe przypadki – także dla dzieci. W tej sytuacji nawet mnie nie dziwi, że dziś słowo „konkubent” spotkać można w kronikach policyjnych, bo kojarzy się wyłącznie z przestępstwami i przemocą. I choć to określenie nadal funkcjonuje w prawie na określenie osób żyjących ze sobą w niesformalizowanym związku, poza kontekstem kryminalnym słowa tego prawie się nie używa. Dziś konkubent – przynajmniej w języku potocznym – to „niemąż”. Takie określenie spotykam ostatnio bardzo często. Tylko czy zmiana języka wystarczy? Nie sądzę. Tylko cierpiących dzieci żal.

Małgorzata Terlikowska