Historia pierwsza: Poród był ciężki, dziecko słabe, matka je odrzuciła i nawet nie chciała nakarmić go swoim pokarmem. Przeżyło tylko dzięki ludziom dobrej woli, którzy je karmili przez smoczek mlekiem z butelki i pielęgnowali. O szczęściu może więc mówić mały żyrafek, który przyszedł na świat w warszawskim ogrodzie zoologicznym. Personel zaangażował się na maksa. Zwierzę żyje i z każdym dniem ma się coraz lepiej. „Całodobowa opieka, przytulanie, masaże - zwierzakowi niczego nie brakowało. Pracownicy zoo nocowali z nim nawet na sianie!” – czytamy na fanpage’u żyrafiątka na portalu społecznościowym. Piękne, kawał dobrej robot. Pod informacją gratulacje, radosne wpisy. Jest się w końcu z czego cieszyć. Natura wydała wyrok, ludzie pomogli, zwierzę żyje. Jest radość.

Historia druga: Poród ciężki (przez cesarskie cięcie), dziecko słabe, ale krzyczy, serce mu bije, matka nie zgadza się na ratowanie życia. Natura wydala na dziecko wyrok (miało zespół Downa, matka zdecydowała o aborcji, coś jednak poszło nie tak). Tyle że dziecko nie miało tyle szczęścia co małe zwierzątko. Dziecka nikt nie ratował. „Waga noworodka w chwili przyjścia na świat wynosiła około 600 g. Dziecko oddychało samodzielnie i bardzo głośno krzyczało. Serce pracowało prawidłowo, a dziecko przejawiało silną wolę przeżycia  (…) Personel szpitala zdecydował się przyjąć je oficjalnie na oddział i umieścić w inkubatorze. Dziecko przebywało tam przez około 4 godziny, w trakcie których narządy funkcjonowały jak u zdrowego noworodka. Pomimo tego, wedle pozyskanej informacji, na wyraźne żądanie lekarzy przeprowadzających aborcję, odstąpiono od opieki nad dzieckiem oraz od ratowania mu życia. Nie podjęto żadnych czynności umożliwiających noworodkowi przeżycie, w tym czynności reanimacyjnych. Dziecko zmarło”. Wszystko wydarzyło się w jednym z opolskich szpitali.

Celowo przytoczyłam te dwie historie, o których w ostatnim czasie pisały media. Czuję ogromną niesprawiedliwość. Łatwiej ratować jest zwierzę, niż drugiego człowieka (i nie ma znaczenia, że rodzice zdecydowali przerwać jego życie jeszcze przed narodzinami). Skoro dziecko urodziło się żywe, obowiązkiem personelu jest zapewnić mu opiekę. Inne działanie to po prostu zabójstwo. Paradoksalne jest to, że większą empatią potrafią wykazać się weterynarze, niż lekarze powołani do ratowania ludzi. Lekcję taką przerabiamy regularnie. Dziewczynka z Wrocławia, która przeżyła aborcję. Mały „Jaś”, którego chciał godnie ratować prof. Chazan, a który został w mediach opisany jako odrażające, paskudne dziecko. I wiele, wiele innych historii. Dramatycznych historii, które kładą cień na heroiczną pracę lekarzy neonatologów, którzy każdego dnia ratują dziesiątki noworodków i wcześniaków. Medycyna daje szansę na przeżycie coraz mniejszym dzieciom, lżejszym od torebki cukru. Ogromny szacunek mam dla tych wszystkich lekarzy czy pielęgniarek, którzy walczą o życie najmniejszych i najbardziej bezbronnych dzieci. I wiele z nich, dzięki ich ogromnemu zaangażowaniu, udaje się uratować. Rosną, rozwijają się prawidłowo i są dowodem na to, że medycyna potrafi czynić cuda. A personel to prawdziwi Aniołowie.

Tak łatwo przychodzi nam wzruszać się losem zwierzątka, a tak bardzo brakuje zrozumienia, że nawet chore dziecko to człowiek, który przez obojętność nie może być skazany na śmierć. Bo prawo do życia to fundamentalne prawo każdego człowieka, nawet jeśli to życie trwałoby godzinę, dzień, czy trzy dni. O prawie do godnego życia zwierząt można dyskutować i dyskutować. Ostatnio choćby o losie cyrkowych lwów czy tygrysów albo dyskomforcie piesków wyprowadzanych zimą na spacer w specjalnych ubrankach. O prawach dziecka dyskutujemy wybiórczo. Klaps – miliony argumentów. Wychowanie bez nagród i kar – podobnie. Prawo do życia – no tak, ale za bardzo nie drążmy tego tematu, bo jeszcze ktoś poczuje się dotknięty. Przekonała się o tym nasza najstarsza córka. Podczas lekcji na temat praw dziecka wyraziła swoją opinię, że prawo do życia jest fundamentalne, tyle że nawet w Polsce nie do końca respektowane. Nastała krępująca cisza. Nie, o tym panie prowadzące lekcje (była to lekcja poza szkołą, w muzeum) rozmawiać nie będą. To temat grząski i drażliwy. Życie dziecka jest drażliwe. Nie to, że pozwala mu się w męczarniach umierać, tylko to, że się je ratuje. I to jest paradoks naszych czasów. Ale skoro dziecko w łonie kobiety aborcjoniści dla niepoznaki nazywają „produktem zapłodnienia”, to o co chodzi. Z takim produktem można zrobić co się chce. W przypadku małego zwierzęcia wątpliwości nie ma. Nie słyszałam, by ktoś nazywał je produktami zapłodnienia. Skazane przez naturę na śmierć zwierzę budzi ludzką litość. Skazane przez naturę na śmierć chore dziecko budzi odrazę. Gdzie się podziało nasze człowieczeństwo?

Małgorzata Terlikowska

<<< JAK WSPÓŁCZEŚNIE POŚCIĆ. DOWIEDZ SIĘ!!! >>>