Zwolennicy zakazu uboju rytualnego próbują przekonywać, że jest on okrutną zbrodnią na niewinnych zwierzętach, że nie wolno dopuścić, by w imię religii zabijano je w okrutny sposób, i że każdy, kto myśli inaczej jest pozbawionym empatii okrutnikiem, któremu obce są problemy „mniejszych braci”. Problem polega tylko na tym, że tak emocjonalne stawianie sprawy uniemożliwia poważną debatę nad istotnym problemem, który można sformułować następująco: co jest ważniejsze prawo do życia w zgodzie z wymaganiami własnej religii (jeśli nie szkodzą one innym osobom) czy prawa zwierząt? Inaczej mówiąc czy istotniejsza jest wolność sumienia i wyznania, jako jedno z praw ludzkich czy troska o zwierzęta?

Wierność Bogu przejawia się w codzienności

I niestety nie jest to problem wydumany. Nakazy koszerności czy halalu nie są, jak się nas próbuje przekonywać, tylko wymysłem Żydów i muzułmanów, ale – według ich rozumienia religijności – są jej istotnym elementem. Religijny ortodoksyjny Żyd nie będzie jadł niczego, co nie jest koszerne i podobnie (choć z trochę innych prawnych powodów) nie będzie tego robił religijny muzułmanin. Zasady koszeru i halalu są dla nich bowiem niezwykle istotnym dowodem na ich wierność Bogu, wierność Jego przykazaniom i nakazom. Religijność muzułmańska, a także – w nieco mniejszym stopniu żydowska – realizuje się zaś poprzez posłuszeństwo Prawu, które nie jest tylko elementem wykoncypowanym, ale czymś, co Bóg objawił człowiekowi, by był Mu posłuszny. Bez tego posłuszeństwa nie ma ortodoksyjnej religijności żydowskiej czy muzułmańskiej.

Jeśli więc ktoś próbuje odebrać Żydom czy muzułmanom prawo do spożywania koszernej czy rytualnie czystej żywności, to w istocie, próbuje im odebrać prawa do życie w zgodzie z własną religijnością. Możemy uważać, że jest to religijność nieprawdziwa, że nie jest ona rozsądna, ale nie możemy – jeśli chcemy pozostać w zgodzie z założeniami wagi wolności sumienia i wyznania – uznać, że nie mają oni do niej prawa. Prawo do praktykowania własnej religii, i to w naszej, a nie narzuconej nam przez prawodawcę, wersji, jest jednym z fundamentalnych praw człowieka. Odebranie Żydom i muzułmanom takiego prawa, i to w sytuacji, gdy nie narusza ona praw innych ludzi, jest więc naruszeniem jednego fundamentów naszej cywillizacji.

Równia pochyła, czyli na koszerności się nie skończy

Zakaz koszeru czy halalu nie jest zaś końcem drogi, na którą – posługując się argumentem z empatii dla innych – wprowadzają nas zwolennicy lewicy i postępu. Już teraz w Niemczech sądowo próbowano zakazać niemedycznego obrzezania, które ma – rzekomo – głęboko krzywdzić niewinne dzieci. Argumentem, tak jak w przypadku zwierzątek, jest to, że zasady religijne mają być niehumanitarne. Jeśli je za takie uznaje państwo, to ludzie nie mają już prawa do respektowania własnej religii.

I znowu nie ma znaczenia, jakie jest moje podejście do obrzezania i czy uznaje, że jest ono jeszcze – z przyczyn teologicznych niezbędne. O wiele istotniejsze jest to, że dla religijnego Żyda jest ono jednym z podstawowych obowiązków wobec Boga, którego wykonywania zakazać chce mu świeckie państwo. We Francji zakazano – w imię laicyzmu – noszenia chust z przyczyn religijnych, a zakaz ten obejmuje w placówkach publicznych, nie tylko muzułmanki, ale też katolickie siostry zakonne, co zupełnie jednoznacznie pokazuje, że w istocie w świeckie państwo wpisany jest element agresji wobec każdego przejawu religijności. Pozostawia nam się prawo do bycia religijnymi, jeśli nie wiąże się to z jakimiś publicznymi przejawami.

Walczymy też w obronie swoich interesów

A że łatwiej takie prawa ustanowić dla Żydów czy muzułmanów, to od nich się zaczyna. Naiwny byłby jednak ten, kto wierzyłby, że tolerancjoniści (dla których życie zwierząt jest ważniejsze od życia nienarodzonych dzieci) poprzestaną tylko na tych dwóch religia. Z czasem znajdą powody, by – w imię ochrony dzieci przed narzucaniem im światopoglądu – zakaże się ich chrztu w dzieciństwie, rodzice zostaną surowo pouczeni, że chodzenie z dziećmi na drogę krzyżową może im głęboko zaszkodzić, i wreszcie, że w imię troski o samopoczucie dzieci trzeba zakazać niehigienicznego polewania dzieci wodą. Niemożliwe? Otóż, poza ostatnią propozycję, dwie pierwsze są już prezentowane publicznie. Jeszcze nie jako propozycje prawne, ale jako ciekawe twierdzenia intelektualne.

Obrona wolności religijnej Żydów i muzułmanów to, ze strony chrześcijan, także walka o to, by nie godzić się na rozwiązania prawne czy precedensy, które w przyszłości mogą być wykorzystywane przeciwko nam. Jeśli zgodzimy się na to, że państwo może stanowić prawo ograniczające wolność religijną (w kwestiach nie dotyczących fundamentalnych praw innych osób) Żydów czy muzułmanów, to kto zagwarantuje nam, że za kilka lat, to samo państwo nie ograniczy także naszego uprawnienia do życia w zgodzie z tym, czego wymaga od nas nasza religia?

Człowiek a zwierzę, czyli istotowa nierówność

U podstaw sporu o prawa zwierząt i ich stosunek do wolności religijnej, leżą jednak także – często nieuświadamiane założenia religijne czy metafizyczne. W tradycji judeochrześcijańskiej człowiek jest istotą szczególną, mającą większe i inne prawa niż zwierzę. Zwierzęta zaś, wedle Starego Testamentu są mu powierzone, jak cała ziemi, by czynił ją sobie poddaną. Nie oznacza to prawa do zrobienia z ziemią czy zwierzętami wszystkiego, co nam się podoba, ale uznanie, że człowiek jest od zwierzęcia istotowo różny, i jako takiemu przysługują mu zupełnie inne prawa.

Chrześcijanin, przynajmniej jeśli przyjmuje klasyczne źródła swojego myślenia, odrzuca NIEPOTRZEBNE męczenie zwierząt, ale nie dlatego, że są one w jakimś stopniu mu równe i nie dlatego, że jest dla nich bratem (bo nie jest), ale dlatego, że szanuje swoją godność, którą narusza okrucieństwo wobec innych istot żyjących. Zakaz dręczenia zwierząt opiera się więc nie na jakichś ich szczególnych prawach, ale na naszym rozumieniu ludzkiej godności.

Prawodawcy zakazujący męczenia, a coraz częściej także niektórych eksperymentów na zwierzętach, odrzucają takie założenie i opierają się na tezie, w której zwierzęta – jeśli czują – mają mniej więcej takie same prawa jak czujący podobnie ludzie. W efekcie Peter Singer czy Richard Dawkins mogą spokojnie twierdzić, że zakaz zabijania krów jest OK, ale już zakaz aborcji jest fundamentalnym naruszeniem praw człowieka. Oni ujmują to zresztą wprost wskazując, że wartość kury czy karpia jest większa niż znaczenie człowieka. I niestety to właśnie takie założenia są ideologicznym fundamentem prawa, które jest stanowione. Także w Polsce.

Dyskutujmy poważnie

Dopiero uświadomienie sobie wszystkich tych elementów pozwala poważnie dyskutować o planowanym w Polsce zakazie uboju rytualnego (dodajmy, że zakaz ten ma obowiązywać w kraju, w którym legalnie i za pieniądze podatników zabija się dzieci w 24-25 tygodniu życia płodowego). Debata ta bowiem nie jest, wbrew temu, co próbuje nam się wmówić, dyskusją nad współczuciem dla zwierząt czy sporem między okrutnikami, którzy chcą męczyć zwierzęta, ale fundamentalną debatą nad antropologicznymi i metafizycznymi źródłami prawa, nad tym, czy uznajemy wyższość człowieka nad zwierzętami czy też uznajemy, że w istocie krowa jest naszą siostrą w byciu osobą, a sympatyczny prosiaczek to brat, którego mamy bronić bardziej niż poczęte dziecko, które zabijane jest bez znieczulenia. Jest to wreszcie pytanie o to, czy uznajemy, że ważniejsze są prawa człowieka czy zwierzęcia? Prawo do praktykowania własnej religii czy też oparte na nieprawdziwych przesłankach rozumienia praw zwierząt?

To są naprawdę poważne pytania, których nie wolno przesłaniać rzekomą empatią czy współczuciem dla zwierząt. Rzekomą, bowiem wbrew temu, co się opowiada, nie jesteśmy w stanie współodczuwać ze zwierzętami, bowiem niedostępny dla nas jest nawet ich sposób zmysłowego postrzegania rzeczywistości. I żadne opowieści filozofów, bioetyków czy polityków, nie może tego zmienić.

Tomasz P. Terlikowski