W rosyjskich niezależnych kanałach informacyjnych na platformie Telegram przeczytać można doniesienia, których autorzy powołując się na przecieki z administracji rosyjskiego prezydenta, twierdzą, że w Moskwie trwają właśnie intensywne negocjacje między Rosją a Turcją. Ich zasadniczym celem jest wsparcie Ankary w zakresie jej polityki stopniowego redukowania związków z NATO, nie wykluczając nawet opuszczenia Sojuszu. Dziennikarze piszą o tym, że chodzić może w pierwszym rzędzie o zamknięcie amerykańskiej bazy İncirlik, ale przede wszystkim o wypełnienie przez Rosję luki w dostawach dla Turcji broni i uzbrojenia, jeśliby doszło do zerwania Ankary ze Stanami Zjednoczonymi. Ponoć Putin miał zaproponować Erdoganowi, że w ciągu trzech najbliższych lat Rosja jest w stanie całkowicie zastąpić w tym względzie dostawy amerykańskie. Chodzi w tym wypadku nie tylko o sprzedaż myśliwców V pokolenia, ale również całego spektrum sprzętu wojskowego, i wspólne prace nad nowymi rodzajami broni. Musi być coś na rzeczy, bo 19 maja, w trakcie spotkania w Stambule z młodzieżą, turecki prezydent powiedział, że jego kraj „będzie wspólnie z Rosją pracował nad nowymi systemami rakietowymi S 500”. Dodał co prawda, że Turcja otrzyma zarówno rosyjskie S 400, jak i amerykańskie F 35, ale nie poinformował uczestników zgromadzenia w jaki sposób chce to osiągnąć.

Może być to trudne, bo właśnie amerykański kanał telewizyjny CNBS podał informację, że Waszyngton wystosował pod adresem Ankary ultimatum – Erdogan ma dwa tygodnie na przerwanie dealu w sprawie zakupu S-400 z Rosjanami, jeśli tego nie uczyni, to spotka go „surowa kara” w postaci nieuchronnych sankcji. Anonimowe źródła z Departamentu Stanu, na które powołują się dziennikarze miały też informować, że Ankara ma czas na podjęcie decyzji do końca pierwszej dekady czerwca, a także o tym, iż Waszyngton zaproponował jej dostawy systemów Patriot w miejsce rosyjskich S – 400. Na początku maja w wywiadzie telewizyjnym turecki wiceprezydent Fuat Oktay, po sformułowaniu podobnego ultimatum przez Kongres powiedział, że „Turcja się nie ugnie”.

Nacisk z drugiej strony jest nie mniejszy, tylko, że innego rodzaju. Trwa właśnie ofensywa syryjskiej armii rządowej na prowincje Idlib, która jest ostatnią strefa bezpieczeństwa w północnej Syrii. Schroniło się w niej 3 mln ludzi, nad bezpieczeństwem czuwać miały (w świetle porozumień) wspólnie Rosja i Turcja. Ale zdaniem Moskwy, enklawę opanowały siły formacji Hayat Tahrir al-Sham, których 50 tys. bojowników Rosja uważa za terrorystów. Rozpoczęły się intensywne naloty rosyjskiego lotnictwa, potem na pewien czas przerwane, w związku z niedawna wizytą Erdogana w Soczi, ale ostatnio znów wznowione. Siły rządowe zbliżyły się do tureckich posterunków obserwacyjnych, a których dwa zostały ostrzelane, a pełniący tam misję patrolową tureccy żołnierze ranieni. Obecnie trwają ponoć w Teheranie intensywne rokowania przedstawicieli dyplomatycznych w towarzystwie reprezentantów służb specjalnych, które miałyby doprowadzić do jakiejś nowej formuły uregulowania. Ale fala uchodźców, na razie relatywnie niewielka bo licząca, jak się szacuje 150 tys. ludzi, już ruszyła w stronę tureckiej granicy. Rozmowy w Iranie są o tyle ciekawe, że podobno uczestniczą w nich przedstawiciele reżimu Asada, a nie wykluczone, że i on sam. Ich oczywistym celem jest nie tylko doprowadzenie do kolejnego spotkania tzw. trójki z Astany, ale ruszenie z miejsca samego procesu politycznego uporządkowania i uspokojenia sytuacji w Syrii. O co chodzi? Otóż Damaszek, namawiany jak się wydaje przez Moskwę, rozważa koncepcję szerokiej autonomii dla syryjskich Kurdów oraz podziału dochodów z eksploatacji pól naftowych znajdujących się na wschodzie kraju, który dziś w większej części kontrolują formacje kurdyjskie. Takie porozumienie mogłoby doprowadzić do sytuacji, kiedy można byłoby ogłosić zakończenia wojny. Tylko, że Turcja, dla której Kurdowie, jak uważają tureckie elity stanowią główne zagrożenie nie jest tym zainteresowana. Mało tego, jej cała bliskowschodnia polityka skoncentrowana jest w niemałej części na pozbawieniu Kurdów zarówno zasobów finansowych, jak i możliwości działania. Świadczą o tym niedawne rozmowy Erdogana z Adel Abdul Mahdim, premierem Iraku, jakie miały miejsce w Ankarze. Prócz kwestii współpracy gospodarczej (Turcja jest dziś najważniejszym partnerem handlowym Bagdadu) rozmawiano o naprawieniu ropociągu z Kirkuku do tureckiego portu Ceyhan, który został uszkodzony przez ISIS w 2014 roku, ale również, a może przede wszystkim, padła w ich trakcie propozycja budowy nowej nitki, inną trasą – z prowincji Salahuddin, przez Kirkuk i Mosul przecinałaby granicę z Turcją w Fish Khabur. 16 maja iracki minister ds. ropy naftowej potwierdził istnienie tego rodzaju planów. Chodzi nie tylko o budowę nowego rurociągu mającego mieć 350 km długości i zdolność do przesyłania 1 mln baryłek ropy dziennie, ale również o deklaracje Turcji, iż chce kupować więcej węglowodorów od Iraku. Jest to element polityki Ankary, która z jednej strony chce przekształcić Turcję w lokalny hub energetyczny, a z drugiej dąży do zbudowania alternatywnych, wobec dotychczasowych źródeł zaopatrzenia w węglowodory. Ale nie można też tracić z oczu antykurdyjskiego wymiary tej propozycji, zwłaszcza, że towarzyszyła jej inna – otworzenia nowego przejścia granicznego między Turcją a Irakiem na terenach kontrolowanych przez Bagdad, co byłoby alternatywą wobec jedynego działającego przejścia granicznego w Habur, które znajduje się na terenie autonomii kurdyjskiej.

Erdogan doprowadził w ostatnich latach do znaczącej zmiany wektorów tureckiej polityki zagranicznej. Nie ma sensu przypominać teraz jego wszystkich decyzji, ale generalnie jego polityka sprowadza się do spadku znaczenia wektora euroatlantyckiego w tureckiej polityce zagranicznej (m.in. efektem tego zwrotu było zawieszenie starań Turcji o przyjęcie do Unii Europejskiej) oraz znaczącego wzrostu zainteresowania regionem Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. Trzeba też pamiętać, że zdaniem tureckich elit w czasie ostrej fazy kryzysu na linii Ankara – Moskwa, w 2015 roku, po strąceniu przez Turków rosyjskiego myśliwca, NATO zbyt słabo wsparło Turcję. Jak napisał niedawno Arif Asaliogliu z moskiewskiego międzynarodowego instytutu MIRNAS ówczesne oświadczenie Sekretarza Generalnego Sojuszu odebrano w Ankarze jako dystansowanie się od zobowiązań wypływających z art. 5. Można tę opinię uznać za przesadzoną i być zdania, że za zbliżenie Turcji i Rosji odpowiadają autorytarne ciągoty Erdogana (co zapewne po części jest prawdą) i jego ideologia Osmanizmu, ale trzeba też zwrócić uwagę na to, co, być może, źle zrobiono w Brukseli.

Tym bardziej, że błędy się powtarzają. Jeśli politykę drobnych afrontów uznać nie za wynik przypadku, ale oddającą stan wzajemnych relacji, to sprawy nie wyglądają dobrze. Najlepszym przykładem jest to co stało się w brukselskiej centrali NATO 3 maja. Wówczas odbyła się tam uroczystość związana z zakończeniem europejskiej misji generała Toda Woltersa, który kończył swą misję w Zjednoczonym Dowództwie. Uczestniczyli w niej przedstawiciele 29 państw wchodzących w skład NATO oraz zaproszeni partnerzy, za wyjątkiem Turcji. Dlaczego? Na liście zaproszonych znalazł się też Cypr, z którym, co trzeba pamiętać, Turcja ma niezakończony spór terytorialny. Cypr nie jest państwem członkowskim Paktu, ale Ankarę niepokoją jego więzi, również wojskowej natury, ze Stanami Zjednoczonymi, o czym świadczą ostatnie (kwietniowe) wielkie manewry morskie u wybrzeży Cypru przeprowadzone przez floty Cypryjską, Grecka i Amerykańską. Mówi się też od pewnego czasu o tym, że obok dwóch baz brytyjskich (spadek po epoce kolonialnej) na wyspie miałyby zostać założone bazy amerykańskie. Plany Nikozji, która porozumiała się zresztą w tej sprawie z Jerozolimą oraz Atenami, aby przekształcić Cypr w bliskowschodni hub gazowy (dostawy z szelfu cypryjskiego, libańskiego, egipskiego, z Syrii, z Kataru etc.) konkurencyjny wobec zamierzeń tureckich też nie są Ankarze na rękę. Ale niezależnie od tego Turcja jest nadal członkiem NATO. Biurokracja Sojuszu, tłumaczyła swa gafę tym, że automatycznie, z rozdzielnika, rozesłała zaproszenia do wszystkich państw – członków Unii Europejskiej, w tym i do Cypru, nie zwracając uwagi na delikatność relacji turecko – cypryjskich. Tylko, że w takie wyjaśnienia nikt w Ankarze nie wierzy i w najlepszym wypadku traktuje to jako wyraz lekceważenia wobec państwa, które, przypomnijmy, ma drugą pod względem wielkości armię Paktu. Ale nie chodzi tylko o dyplomatyczną gafę, bo jak informują dyplomatyczne źródła w Turcji, ponad 100 przedstawicieli tureckiej armii, którzy pracują w brukselskiej centrali Paktu Północnoatlantyckiego od pewnego czasu, nie są zapraszani na spotkania ani nie uczestniczą w żadnych strategicznie ważnych i wrażliwych projektach Sojuszu. W Ankarze uważa się, że tego rodzaju polityką oznacza rozpoczęcie faktycznych przygotowań do wyjścia Turcji z NATO.

A kontakty Turcji z Rosją są coraz intensywniejsze. Jak informują media, w dniach 13 – 18 maja, w Turcji przebywała 11 osobowa delegacja rosyjskiej Gwardii Narodowej z jej szefem, byłym osobistym ochroniarzem Putina, generałem Zołotowem na czele. Dziennikarze zwracają uwagę w związku z tym na kilka spraw. Po pierwsze Rosjanie mieli „bardzo obszerny program spotkań”. Toczyli rozmowy w komendzie głównej tureckiej żandarmerii, a także dowództwie sił specjalnych. Dziennikarze tureckich mediów informują, że Rosjanie chcieli poznać ich strukturę a także celem rozmów było zbudowanie kanałów informacji oraz wymiany doświadczeń. A trzeba przypomnieć, że licząca 200 tys. funkcjonariuszy rosyjska Gwardia Narodowa jest przede wszystkim odpowiedzialna za porządek wewnętrzny w kraju. Po drugie, tureckie media zwracają uwagę, że „przeładowany kalendarz” Rosjan w Turcji był tak skonstruowany aby unikać ich spotkań z przedstawicielami armii, formacji, która jest nadal częścią NATO. To z kolei może wskazywać na intencje władz tureckich, które myślą, być może o jakiejś odwróconej formule francuskiej, czyli pozostanie w Sojuszu wojskowym, a rozluźnienie więzów politycznych. I po trzecie, wreszcie w Turcji spekuluje się, że wizyta Zołotowa, kierującego formacją do zadań której należy również ochroną infrastruktury o strategicznej wadze może mieć związek z budową Tureckiego Potoku oraz elektrowni atomowej Akkuyu. Ostatnio informowano, że Moskwa podpisała z Turcją umowę na dzierżawę portu zlokalizowanego w pobliżu tejże elektrowni i teraz chodzi być może o to, że ludzie Zołotowa, mogą chcieć ochraniać te obiekty, albo zbudować w tym celu wspólne rosyjsko – tureckie przedsięwzięcia.

Marek Budzisz

Salon24.pl