W czasie niedawnej Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa odbyło się istotne, ale niedostrzeżone spotkanie między Jensem Stoltenbergiem, szefem NATO a rosyjskim ministrem spraw zagranicznych Sergiejem Ławrowem. Ten ostatni wezwał w jego trakcie do odmrożenia spotkań w formacie Rosja – NATO, które zawieszone zostały po aneksji Krymu.

 

Wystąpienie to jest oczywiście częścią rosyjskiej ofensywy dyplomatycznej, której jednym z głównych celów jest marginalizowanie kwestii Krymu i wojny w Donbasie. Ze słów Ławrowa nie należy wywodzić, że kontakty nie mają miejsca, wręcz przeciwnie odbywają się regularne konsultacje na szczeblu zarówno szefów sztabów, NATO i Federacji Rosyjskiej, jak i wiceministrów lub ambasadorów, co raczej należy traktować w kategoriach technicznych kontaktów, niźli politycznych. I teraz Rosja chciałaby aby podnieść te stosunki na wyższy, czyli taki jak przed 2014 rokiem, poziom.



Co ciekawe, Rosjanie propozycje swe, uzasadniają tym, że brak spotkań oznacza obiektywne trudności w komunikacji. To z kolei rodzi niezrozumienie własnych politycznych oraz wojskowych interesów i wywołuje niepotrzebną eskalację napięcia, która rozkręcając się niczym spirala może doprowadzić do nieprzewidzianych efektów. Jako przykład Rosjanie podają ujawnioną niedawno przez Pentagon informację, iż amerykańskie łodzie podwodne uzbrojone zostały w ładunki jądrowe o obniżone sile (W76–2), co ma być odpowiedzią na rosyjską strategię prowadzenia wojny znaną pod pojęciem „eskalacja celem deeskalacji”. Teraz Moskwa utrzymuje, że działania Waszyngtonu nie dość, że mające być odpowiedzią na coś co nie istnieje, bo w rosyjskiej doktrynie wojennej nie ma takiego pojęcia, to na dodatek powodują niepotrzebny i groźny w swych skutkach wyścig zbrojeń. Jest to kluczowa koncepcja również i z punktu widzenia naszego bezpieczeństwa, wiec zasadnym wydaje się nieco bliższe przyjrzenie się tej sprawie.

W 2015 roku w trakcie przesłuchań w Kongresie amerykańscy wojskowi (Adm. James Winnefeld i wiceszef Pentagonu Robert Work) ujawnili, że zdaniem amerykańskich analityków Rosja przygotowując się do ewentualnej wojny w Europie zamierza w praktyce stosować się do zasady nazwanej przez nich strategią eskalacji celem deeskalacji. Na czym miałaby ona polegać? Chcąc uniknąć przekształcenia lokalnego i ograniczonego (zarówno terytorialnie jak i czasowo) konfliktu zbrojnego w konflikt powszechny Rosja przygotowuje się do użycia ładunków nuklearnych w celach taktyczno – operacyjnych, po to aby, chwilowa eskalacja konfliktu zbrojnego (lub nawet groźba takich działań) zmusiała drugą stronę do rozpoczęcia negocjacji (widząc, że Moskwa nie zawaha się pójść „na całość”) i w rezultacie ustępstw. Inni amerykańscy specjaliści (np. Stephen Blank) nie używając tego terminu dowodzą, iż częścią rosyjskiego sposobu prowadzenia wojny jest uzyskanie i utrzymanie kontroli nad możliwością eskalowania konfliktu. Jest to jedna z formuł uzyskania przewagi inicjatywy i w końcowym rezultacie politycznego wygrania sporu. Dlatego też instalowanie w Obwodzie Kaliningradzkim wyrzutni rakiet Iskander M, które są w stanie przenosić głowice zarówno konwencjonalne jak i jądrowe, odczytane zostało jako przygotowywanie się do praktycznej realizacji tego rodzaju strategii. Z polskiego punktu widzenia pytanie o tę część rosyjskich planów jest w istocie postawienie fundamentalnych kwestii w zakresie bezpieczeństwa – jak długo trwał będzie ewentualny konflikt z Rosją (wojna obronna) oraz czy musimy liczyć się z jego eskalacją nawet do fazy ataków nuklearnych. Jeśli bowiem Moskwa ma zamiar działać w myśl tej zasady (eskalacja celem deeskalacji) to raczej planują lokalną, krótką wojnę, która nie musi przekształcić się w konflikt powszechny z zastosowaniem ładunków jądrowych, a w planach rosyjskich nawet nie powinna tak ewoluować. W praktyce oznaczać to może, że jesteśmy skazani niemal wyłącznie na własne siły i te, które znajdują się w naszym regionie, bo w obliczu krótkotrwałości konfliktu NATO nie zdąży zmobilizować całego swego potencjału. Ale znacznie gorzej byłoby, z naszego punktu widzenia, gdyby przyjąć, że Moskwa nie ma planów takiego prowadzenia wojny. Ich istnienie zakłada konieczność przesuwania sił Sojuszu na Wschód, a wiara w to, że Rosjanie nie myślą o takim scenariuszu, może oznaczać, gdyby udało im się wyprowadzić NATO w pole, że jesteśmy w obliczu konfliktu osamotnieni.

Otóż Rosjanie od pewnego czasu utrzymują, a można sądzić, że będzie to teraz jedna z głównych linii ich argumentacji, zwłaszcza na potrzeby rozmów z Paryżem, o kwestiach bezpieczeństwa europejskiego, że w ich doktrynie wojennej nie niczego takiego jak „eskalacja celem deeskalacji”, a w związku z tym wszelkie działania podejmowane przez NATO, również i związane z przesunięciem sił na wschodnią flankę są wynikiem nieporozumienia i błędnego odczytania rosyjskich intencji. Dowodzą, a mówi to zarówno Putin, jak i dyplomaci na szczeblu wiceministrów spraw zagranicznych czy rosyjski ambasador w USA generał Anatol Antonow, że owszem w czasach ZSRR tak o użyci broni jądrowej myślano, ale teraz to się zmieniło. Putin w czasie ostatniego spotkania klubu Wałdajskiego wręcz podkreślał, że Rosja jest gotowa odpowiedzieć nuklearnym uderzeniem odwetowym ale tylko jeśli zostanie pierwsza zaatakowana. Co prawda Kreml jest naciskany przez niemała grupę rosyjskich analityków (Alexander Velez-Green z Harvardu policzył nawet, że w latach 2007 – 2017 ukazało się 18 artykułów w rosyjskiej wojskowej prasie fachowej w których zawarto propozycje tego rodzaju) na przyjęcie rozszerzonej wersji tego co rozumieć przez atak, np. w grę wchodzi uderzenie konwencjonalne, które mogłoby zagrozić istnieniu rosyjskiej państwowości jako uzasadnienie dla odwetowego użycia sił nuklearnych, ale nawet takie podejście nie oznacza póki co nic innego jak dyskusje na ten temat. O żadnej strategii „eskalacji celem deeskalacji” nie może być w ogóle mowy. Władze Federacji Rosyjskiej argumentują, że nie tylko nie ma zapisów na ten temat w rosyjskiej doktrynie wojennej, ale też nie ma takich planów i wszystko jest wymysłem. Abstrahując od tego, że przedstawiciele rosyjskiej elity władzy, zgodnie z zasadami maskirowki mogą po prostu nie mówić prawdy, a nawet zapominając, że w 2014 roku generał Jurij Bałujewski, były szef rosyjskiego Sztabu Generalnego wprost napisał, iż w tajnej części rosyjskiej doktryny wojennej znajdują się zapisy związane ze stosowaniem strategii wyprzedzającego uderzenia jądrowego, amerykańscy eksperci zwracają uwagę na to czym w istocie jest rosyjska doktryna prowadzenia wojny. Nie jest to żaden „zbiór żelaznych zasad”, których nikt nie odważy się przekroczyć, ale raczej polityczna interpretacja tego jak reagować wojskowo na zmieniająca się sytuację i właśnie przez wzgląd na zmienność tej sytuacji dzisiejsze oceny mogą dość łatwo się zmienić. A to z kolei, w ich opinii oznacza, że raczej patrzeć trzeba na możliwości, jakimi Kremla będzie dysponował, niźli dziś, nawet w dobrej wierze formułowane deklaracje. Mając narzędzia zastosowania strategii „eskalacji celem deeskalacji” Rosjanie mogą je użyć i byłoby skrajną nieodpowiedzialnością nie przygotować się na taka ewentualność. Zresztą, co już jest zgoła banałem , państwa chcące zachować suwerenności, nie mogą brać pod uwagę wyłącznie pozytywnych scenariuszy.

Amerykańscy specjaliści lubią w takich sytuacjach powoływać się na wywiad generała Nikołaja Patruszewa, sekretarza Rady Bezpieczeństwa, uchodzącego za rosyjskiego arcy-jastrzębia, który powiedział dla Izwiestii w 2008 roku, kiedy uruchamiano reformę rosyjskich sił zbrojnych, że nowa rosyjska doktryna wojenna winna zawierać zapisy w „wyprzedzającym uderzeniu”, nie tylko konwencjonalnym, ale również nuklearnym. Mielibyśmy zatem słowa kontra słowom, z jednej strony Putin z drugiej Patruszew. Ale znów, eksperci zawracają uwagę na to, że przynajmniej raz, w 2017 roku, rosyjskie wojska rakietowe, zaopatrzone w baterie rakiet Iskander ćwiczyły w centralnej Rosji (w okolicach Iwanowa) odpalenie salwy rakietowej (tzw. elektroniczne, które niczym nie różni się od realnego, wszystkie procedury są identyczne) w ramach ćwiczenia uderzenia wyprzedzającego. A wiadomo, że Iskandery mogą przenosić głowice nuklearne. Jeśli zatem ćwiczono tego rodzaju manewr, to rosyjski sposób prowadzenia wojny nie wyklucza, uderzenia wyprzedzającego. W trakcie swego wystąpienia w Akademii Nauk Wojennych w marcu ubiegłego roku, szef rosyjskiego Sztabu Generalnego podkreślał wzrastającą wagę tego co określił mianem „przechwycenia inicjatywy strategicznej” w trakcie ewentualnego konfliktu. W jego opinii nie chodzi tylko o szybkie, skoordynowane i wielopłaszczyznowe działanie rosyjskich sił zbrojnych, ale o nowy sposób prowadzenia działań wojennych określonych przezeń mianem „strategii aktywnej obrony”, przez co rozumieć należy wyprzedzające uderzenie na przeciwnika Federacji Rosyjskiej. W tym kontekście warto tez zwrócić uwagę na to, że Gierasimow w swym wystąpieniu powiedział, iż Stany Zjednoczone opracowują nową doktrynę strategiczną, która on określił mianem „konia trojańskiego”. Sprowadza się one do próby jednoczesnej destabilizacji sytuacji wewnętrznej w kraju przeciwnika wraz z równoległym, ale niekoniecznym, użyciem sił zbrojnych. Jako przykład podał sytuacje w Wenezueli. A zatem wzrost niepokojów wewnętrznych w Rosji, może być odczytane przez tamtejsze elity w mundurach jako zbrojna agresja wymierzona w państwo rosyjskie. W zależności od skali wewnętrznych turbulencji skalowana będzie rosyjska odpowiedź wojskowa wobec sąsiadów. A jeśli będziemy mieli do czynienia z zagrożeniem istnienia obecnej władzy, czy nie może to być przez nią odczytane jako „zagrożenie istnienia państwa”?

Eksperci, opierając się zresztą na wypowiedziach Nikołaja Patruszewa, są zdania, że w tym roku można spodziewać się nowej wersji rosyjskiej doktryny bezpieczeństwa. Raczej nie należy się spodziewać, że znajda się w niej wprost i jasno sformułowane zapisy na temat możliwości przyjęcia przez Rosję strategii „eskalacji celem deeskalacji”. Tym nie mniej warto pamiętać, że w ostatnich kilku latach Rosja groziła użyciem broni nuklearnej Danii (gdyby Kopenhaga chciała przystąpić do amerykańskiego programu tarczy antyrakietowej), Ukrainie (w razie eskalacji konfliktu w Donbasie i prób „odbicia” Krymu), Polsce i Państwom Bałtyckim (w razie rozmieszczenia baz NATO), Norwegii (w razie zaostrzenia rywalizacji o Arktykę), Szwecji (w razie wstąpienia do NATO). Jak na nieistniejącą strategię prowadzenia wojny to i tak spory katalog.

Marek Budzisz