Beata Tyszkiewicz zabrała głos po ujawnieniu jej listu jaki napisała do Czesława Kiszczaka. List wywołał spore poruszenie w Polsce. Co ciekawe Pani Tyszkiewicz .... nic sobie z tego nie robi!

Tyszkiewicz w wywiadzie dla Super Express mówi: - Nie miałam korespondencji z generałem. Nigdy od niego nie dostałam żadnego listu. Natomiast moja prośba dotyczyła ochrony w niesympatycznym momencie (...) Tak jak się nigdy niczego nie bałam, to wtedy byłam przestraszona. Chciałam podać nazwiska osób, które w tamtym czasie mogły wyrządzić krzywdę mnie i moim dzieciom. Komu ja wtedy mogłam o tym powiedzieć? To napisałam podanie wyjaśniające, że czuję się zagrożona i proszę o spotkanie z generałem. Nasza rozmowa trwała 7 minut. On wezwał jakąś osobę, ja podałam nazwiska i wyszłam. Zwróciłam uwagę na jego puszkę po jakimś napoju, w którym trzymał ołówki i długopisy. Wydawało mi się, że jak poświęcił mi czas, to zrobił mi grzeczność. Pojechałam do sklepu „Polskie szkła” w Al. Ujazdowskich w Warszawie i kupiłam pucharek, w którym mógłtrzymać przybory piśmiennicze. Sklepu już niestety nie ma. Poprosiłam wartownika, żeby przekazał prezent generałowi". 

A o samym liście, jaki został opublikowany przez IPN Tyszkiewicz mówi: - Wracając do sytuacji, byłam zaskoczona, że generał mnie przyjął. Domyślam się, że miał wtedy wiele ważniejszych spraw na głowie. A że incydent dotyczył domu na wsi, to napisałam, że jakby miał ochotę, to zapraszam do siebie, byłoby mi wtedy bardzo miło. To było konwencjonalne zaproszenie w związku z tym, że generał chciał mnie wysłuchać. W każdym razie generał do mnie nie przyjechał, co bardzo mnie cieszy, zważywszy na całą sytuacjęJeżeli adresuje się list do takiej osoby jak generał Kiszczak, to taka korespondencja jest oficjalnie zapisywana w różnych księgach. To nie były prywatne listy".

No cóż, życie niektórych w PRL było fajne!

MKO/SE.PL