Dmitri Gorenburg, pracujący na Uniwersytecie Harvarda, w swym opublikowanym niedawno artykule (http://www.ponarseurasia.org/memo/circumstances-have-changed-russias-core-foreign-policy-goals-have-not) stawia ciekawą tezę. Otóż jego zdaniem charakter rosyjskiej polityki zagranicznej nie uległ w gruncie rzeczy żadnym istotnym zmianom od rozpadu ZSRR, czyli od roku 1991. Polemizuje on w ten sposób z dość rozpowszechnionym, szczególnie na Zachodzie, poglądem, że to obecnie urzędujący rosyjski prezydent i otaczający go siłowicy, dokonali dość fundamentalnej zmiany rosyjskiej linii w polityce zagranicznej, przekształcając swój kraj z partnera w rywala kolektywnego Zachodu.

Zaryzykuję tezę, że i w Polsce narracja ta ma dość ugruntowaną pozycję. Różnimy się zapewne tylko tym od obserwatorów w państwach europejskich, że wcześniej jesteśmy skłonni plasować rewizjonistyczny zwrot Putina. My zapewne bardzie w okolicach wojny z Gruzją, oni, czyli zachód Europy, być może po aneksji Krymu, inni, tak jak Holendrzy po strąceniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego, a zapewne są i tacy, którzy jeszcze nie przejrzeli na oczy. Jednak generalna teza jest dość podobna – najpierw było ok., Rosja zmieniała się, modernizowała, mówiło się nawet o akcesie Moskwy do NATO a potem dość niespodziewanie wszystko się zmieniło. I z tą właśnie tezą polemizuje Gorenburga, który uważa, że poza bardzo krótkim okresem po 1991 roku polityka zagraniczna Rosji już w okolicach roku 1993 stała się antyzachodnia i rewizjonistyczna. Jest on zdania, że Zachód przez wiele lat patrzył na Rosję przez różowe okulary, dostrzegając poparcie, jakie Moskwa udzieliła amerykańskiej interwencji w Afganistanie, a nawet wywarła presję na niektóre pozostające w orbicie jej wpływów państwa aby udostępniły swą przestrzeń powietrzną i terytorium dla stworzenia korytarzy zaopatrzeniowych dla sił interwencyjnych. Ale jednocześnie, lekceważyło się i nadal lekceważy te działania Moskwy, które przeczą tej linii argumentacji, takie jak próba skonfliktowania krajów europejskich i Stanów Zjednoczonych przed drugą Wojną w Zatoce, konsekwentne wspieranie Serbów, czy „nie zauważanie” licznych interwencji zbrojnych w latach 90-tych ubiegłego wieku, na terenach państw, które Rosja uznaje za swoją strefę wpływów (Mołdawia, Tadżykistan, Gruzja). W gruncie rzeczy główny cel polityki zagranicznej Jelcyna i Putina pozostaje tożsamy – jest nim próba przywrócenia Rosji statusu wielkiego mocarstwa, bez udziału którego w strefach uznanych przez nią, za istotne z punktu widzenia jej interesów, nic się nie dzieje. Niezależnie czy mieliśmy do czynienia ze sprzeciwem wobec uruchomienia procesu przyjmowania państw naszego regionu do NATO (Jelcyn już w 1994 roku wypowiadał się zdecydowanie przeciw rozszerzeniu NATO. W tym tez czasie Rosjanie sformułowali tezę, że NATO jest przeżytkiem zimnej wojny i w ramach polityki równowagi i odprężenia winno zostać rozwiązane), czy z podjętą przez NATO decyzją o bombardowaniu celów w Serbii, Rosjanie czuli się upokorzeni tym, że kolektywny Zachód nie konsultował z Moskwą swych kroków. Tezy o budowie wokół Rosji wianuszka państw buforowych pojawiły się w oficjalnej rosyjskiej narracji już na początku lat 90-tych, a przyjęta w 1993 roku przez rosyjską Radę Bezpieczeństwa oficjalna doktryna polityki zagranicznej za główny jej cel uznawała „zagwarantowanie Rosji aktywnej roli w charakterze mocarstwa”. Po 1996 roku, kiedy na czele rosyjskiej dyplomacji stanął Jewgienij Primakow, te często wypowiadane przez Jelcyna i Kozyriewa tezy o mocarstwowym statusie Rosji, ale traktowane przez Zachód z przymrużeniem oka, lub co najwyżej przyjmowane w kategoriach niegroźnego bzika, czegoś w rodzaju nostalgii za utraconą potęgą, jaką np. żył Wiedeń w dwudziestoleciu, stały się jak pisze Gorenburg, „fundamentem rosyjskiej polityki zagranicznej”. Innymi słowy zasadnicze cele, które stawia sobie rosyjska polityka zagraniczna nie uległy w ciągu ostatnich 25 lat zmianie. Coś się jednak zmieniło. Co? Otóż zdaniem amerykańskiego badacza zasadniczą zmianą jest to, że za czasów Jelcyna Rosja była państwem słabym, a w ciągu dwóch pierwszych kadencji Putina stała się znacznie silniejsza. I o ile za Jelcyna rosyjskie aspiracje mocarstwowe można było lekceważyć, to za Putina już się nie da uprawiać takiej polityki wobec Rosji. Relatywnie Zachód stał się słabszy a Moskwa silniejsza i bardziej zdeterminowania. Ale oczywiście ta determinacja jest pochodną bilansu sił, bo cele polityczne się nie zmieniły. Konstatacja jest w gruncie rzeczy dość banalna, ale dobrze oddaje sytuację w której znalazła się Rosja. Dodajmy Rosja nadal dążąca do uzyskania statusu nie mocarstwa regionalnego, czego w gruncie rzeczy nikt dzisiaj nie kwestionuje, ale jednego z kilku (z pewnością w pierwszej trójce) światowych rozgrywających. Tylko, że w ostatnich latach na Zachodzie „coś drgnęło”.

Oleg Ignatow, dyrektor Centrum Koniunktur Politycznych, (http://actualcomment.ru/plokhoy-god-1811120940.html) jest zdania, że w 2018 roku Rosja nie osiągnęła żadnego ze swych podstawowych celów politycznych na arenie międzynarodowej, zarówno tych o średniej perspektywie, jak i długofalowych. Z politycznego pojednania ze Stanami Zjednoczonymi, w czym Moskwa pookładała wielkie nadzieje, nic nie wyszło. Po obiecujących początkach, głównie w efekcie wewnątrzamerykańskiej ostrej walki politycznej, pod presją Demokratów, obecna administracja musiała skorygować swą linię. Przejęcie przez amerykańską opozycję kontroli nad Izbą Reprezentantów nie wróży Rosji niczego dobrego. Demokraci są zwolennikami znacznie bardziej stanowczej polityki i perspektywa zaostrzenia antyrosyjskich sankcji jest niemal w 100 % pewna. W Europie, sytuacja z punktu widzenia Rosji też nie idzie, w jego opinii, w dobrym kierunku. Moskwa, która postawiła na populistów i partie antyestablishmentowe może znaleźć się w pułapce. I każdy wariant rozwoju sytuacji może być dla niej niekorzystny. Z jednej strony może okazać się, że zagrożone europejskie elity skonsolidują się i we wiosennym starciu przy okazji wyborów do parlamentu europejskiego, odniosą sukces. Po czymś takim trudno oczekiwać, jego zdaniem, przychylnego Rosji zwrotu, tym bardziej, że w toku wyborczej walki, jak dotychczas największe straty ponosili politycy umiarkowani, zaliczający się tez do obozu zwolenników polityki ułożenia się z Moskwą (np. niemieckie SPD). Czyli jeśli stare elity wygrają, to będą się z jednej strony konsolidowały się wokół polityki może nie zaostrzenia, ale utrzymania na obecnym poziomie, relacji z Moskwą. A jeśli przegrają? Tu też rozwój wydarzeń nie musi iść po myśli Kremla, bo sukces populistów oznacza po pierwsze reformę Unii i w perspektywie jej wzmocnienie, a po drugie nie jest realny bez głosów Europy Środkowej, tradycyjnie bardziej antyrosyjsko nastrojonej niźli Włosi czy Hiszpanie. W kwestiach Ukrainy w związku z marcowymi wyborami prezydenckimi i późniejszymi jesiennymi do Rady Najwyższej też nic najprawdopodobniej nie drgnie. W Syrii – pełen pat. Proces polityczny zamarł, kraj jest de facto podzielony na 3 części i nie ma perspektywy przełamania impasu. Wszystko trochę przypomina partię szachów, kiedy to jeden z graczy, który co prawda nie stracił nawet piona, orientuje się, że jego strategiczna pozycja jest coraz słabsza i grozi mu utrata inicjatywy. W takiej sytuacji wybawieniem może stać się gra na remis, ale w toczonej właśnie partii Rosja – Zachód, wygląda na to, że ten ostatni nie myśli o remisie.

W gruncie rzeczy podobnie ocenia strategiczną pozycję Rosji Fiodor Łukianow, jeden z liderów środowiska Klubu Wałdajskiego. (https://profile.ru/politics/vneshnyaya-politika-rossii-v-2018-godu-problem-bolshe-chem-uspexov-61587/) Jego zdaniem, po roku 2014, kiedy Rosja musiała poradzić sobie z reakcją Zachodu na aneksję Krymu i na Donbas, jej polityka zagraniczna okazała się elastyczna i skuteczna. Przede wszystkim pełna nowych pomysłów – takich jak „zwrot na Wschód” czy interwencja w Syrii, które pozwoliły przejąć jej strategiczną inicjatywę i na nowo zdefiniować prawidła rozgrywki. Rosyjski sukces był sukcesem nie potencjału, ale szybkości i zdecydowania w działaniu. Ale to, zdaniem Łukianowa, już przeszłość. Dziś Rosja nie ma pomysłów jak zmienić układ sił. I dotyczy to każdego z odcinków konfliktu z kolektywnym Zachodem. Jest on przy tym zdania, że z jednej strony dla Waszyngtonu Rosja zarówno gospodarczo jak i politycznie jest „kierunkiem drugoplanowym” i dlatego Trumpowi tak łatwo przychodzą afronty wobec Moskwy, jak ostatnie odwołanie, za pośrednictwem tweetu, spotkania na szczycie. Paradoksalnie Europa, dla której Rosja jest znacznie istotniejsza zarówno przez wzgląd na swą słabość wewnętrzną i równoważenie się różnych opcji będzie, w jego opinii, w stanie co najwyżej poruszać się kursem kontynuacji obecnej polityki. A to oznacza utrzymanie sankcji i brak jakichkolwiek zdecydowanych posunięć jeśli idzie o relacje atlantyckie. Ukraina, to, jak barwnie to ujął rosyjski politolog „kwintesencja beznadziei”. Nie ma co liczyć na przełom, czy choćby zmianę sytuacji, ale trzeba się liczyć z tym, że Kijów, bo już to robi, przy lada okazji będzie rozgrywał na Zachodzie antyrosyjską kartę. Jednym słowem nie dość, że impas, to jeszcze pogarszający całość relacji. Łukianow kreśląc wybory, jakie stoją przed rosyjską dyplomacją formułuje w gruncie rzeczy tezę dość podobną do tej, którą postawił Gorenburg. „Rosję na Zachodzie – pisze rosyjski ekspert – przyjęło się oskarżać o rewizjonizm, to jest o dążenie do podważenia zasad porządku światowego. W istocie, ona zawsze dążyła do czegoś wręcz przeciwnego – chciała przeciwdziałać zmianom systemu światowego, którego podstawowe zasady ukształtowane zostały w drugiej połowie minionego wieku”. W tym sensie obydwie tezy są zbieżne, Rosja zawsze dążyła, do przywrócenia systemu określanego mianem „koncertu mocarstw”. Wracając jednak do kwestii obecnej sytuacji Moskwy, Łukianow, jest zdania, że dla Rosji jedynym rozsądnym rozwiązaniem jest „odstąpienie” od aktywnej polityki wobec Zachodu. Nawarstwiło się w tych relacjach tyle problemów, a Rosja nie ma ani niezbędnych zasobów, ani woli i wewnętrznej siły własnej elity, ani wreszcie nowych pomysłów jak wyjść z obecnej sytuacji. Nie oznacza to jego zdaniem ustępstw, raczej zakonserwowanie obecnego stanu rzeczy i skupienie rosyjskiej energii na kierunkach, znacznie bardziej z punktu widzenia Moskwy obiecujących – na Dalekim Wschodzie i na Bliskim Wschodzie. Bo tam Rosja też ma ważne interesy, ale przede wszystkim, są tam liczące się siły polityczne, które chcą, w przeciwieństwie do Zachodu, z Rosją rozmawiać i współpracować.

W jednej z ankiet noworocznych przeprowadzanych wśród rosyjskich politologów, jeden z nich prognozował, że w obecnym roku Moskwa zbrojnie interweniowała będzie w Libii. Po pierwsze może spodziewać się dobrego przyjęcia u sporej części tamtejszych elit politycznych, po drugie od jakiegoś czasu Kreml realizuje strategię zwiększania swej obecności w regionach produkujących ropę naftową, bo posiadanie wpływu na wielkość światowej podaży jest dla niego kluczową kwestią. I po trzecie wreszcie w państwie upadłym, jakim jest Libia, nie trzeba wielkich środków i nakładów, aby naruszyć układ sił. Jeżeli te prognozy się potwierdzą, to w istocie będziemy mogli obserwować spadek rosyjskiego zainteresowanie trudnym dla niej „kierunkiem europejskim”.

Marek Budzisz

dam/salon24.pl