7 stycznia 2015 roku w Centrum Interwencji Kryzysowej w Suwałkach samobójstwo popełnił 16-letni chłopiec. Kilka dni wcześniej, w środku zimy, wraz z matką i rodzeństwem został wyrzucony na bruk z malutkiego mieszkania. O eksmisji oraz umieszczeniu dzieci w placówkach opiekuńczo-wychowawczych zadecydował Sąd, w ocenie którego matka nie radziła sobie z wychowaniem. Uzasadnienie? Bo rodzina nie miała gdzie mieszkać!

Kilka dni po śmierci chłopca, Rzecznik Praw Dziecka stwierdził, że sytuacja rodzinna nie zagrażała bezpieczeństwu, zdrowiu oraz życiu dzieci. Złożył wniosek o cofnięcie decyzji o umieszczeniu dzieci w placówkach opiekuńczo-wychowawczych i zwrócenie ich matce. Ceną było życie Sebastiana.

Pod koniec 2014 roku Sąd we Wrocławiu odebrał matce dwójkę dzieci twierdząc m.in., że z uwagi na swoją otyłość (sic!) nie jest w stanie prawidłowo opiekować się dziećmi. Zażalenie matki na decyzję Sądu zostało z powodów formalnych oddalone. Matce umożliwiono widywanie córek cztery razy w tygodniu. Rozłąka miała ponoć trwać jedynie przez „okres leczenia”, ale ten skończył

się już kilka miesięcy temu. Rozłąka trwa do dziś. Jednocześnie Sąd nie miał zastrzeżeń, by „wychowawczo niewydolna” kobieta sprawowała opiekę nad zniedołężniałym staruszkiem...

Zapytana o opresyjną ingerencję organów państwa we władzę rodzicielską, Wiceminister Pracy i Polityki Społecznej odpowiedziała w sposób – nie przymierzając – arogancki. W czasie kilkunastominutowego wystąpienia dowiedzieliśmy się, że:

- rodziny cieszą się dłuższym urlopem rodzicielskim

- zbudowano nowe żłobki

- oraz wprowadzono Kartę Dużej Rodziny.

Na koniec usłyszeliśmy, że polskie prawo nie przewiduje odbierania rodzicom dzieci z powodu ubóstwa, a „dzieci są umieszczane w pieczy zastępczej wyłącznie dlatego, że dbamy o ich zdrowie i życie. To ich dobro jest dobrem najważniejszym”.

To przypomnijmy sobie kolejną historię. W roku 2013 Sąd odebrał trójkę dzieci krakowskiej rodzinie Białkowskich. Trzy lata wcześniej sami zgłosili się na terapię zaniepokojeni niechęcią dzieci do obowiązków szkolnych. Kiedy po roku z terapii zrezygnowali, psychologowie zawiadomili Sąd twierdząc, że wobec dzieci stosowana jest przemoc fizyczna i psychiczna. I choć zarówno kurator, jak i prokuratura nie dopatrzyli się choćby śladowych nieprawidłowości w relacji rodziców z dziećmi, Sąd zafundował trójce dzieci – w imię ich dobra, które przecież dla urzędników jest najważniejsze – kilkumiesięczny koszmar przymusowego pobytu w domach dziecka. Rodzina Białkowskich znowu jest razem, ale ran zadanych przez Państwo Polskie nie wyleczy się najpewniej już nigdy.

I znowu obrazek z życia. W grudniu 2014 roku Sąd Rejonowy w Nisku odebrał rodzinie Bałutów trójkę dzieci stwierdzając w uzasadnieniu, że „w domu panuje skrajny bałagan, brud i ciasnota”. Wisienką na torcie oskarżycielskiej mowy była wzmianka o dostrzeżonych w mieszkaniu państwa Bałutów muszkach owocówkach. O patologii, uzależnieniach i przemocy mowy nie było. O biedzie – tak. Dzieci – w imię ich dobra – zostały umieszczone w różnych ośrodkach, a następnie przeniesione do domu dziecka oddalonego o 80 kilometrów od domu rodzinnego. Zapewne po to, by łatwiej zapomniały o traumie muszek owocówek. I ponoć już zapominają – najmłodsza z dziewczynek powoli przestaje rozpoznawać rodziców… Sprawa wciąż jest w toku. Ale pomimo pozytywnych opinii o rodzinie wystawionych przez OPS i Policję oraz wypełnienia przez państwa Bałutów wszystkich zaleceń Sądu, dzieci nie mogą liczyć nawet na kilkudniowy urlop. Nie, bo nie. Bo – jak dumnie twierdzi pani wiceminister - „dzieci są umieszczane w pieczy zastępczej wyłącznie dlatego, że dbamy o ich zdrowie i życie. To ich dobro jest dobrem najważniejszym”.

Czytając i pisząc o tych zdarzeniach trudno mi powstrzymać gniew. Bo czym dla władzy jest rodzina? Z jednej strony niszczone są rodzinne więzy w imię absurdalnych, anonimowych donosów jak ten, który kazał na poważnie traktować argument o muszkach-owocówkach. Idiotyczne twierdzenia dotyczące otyłości, metrażu i zdolności zarobkowych okazują się być wyznacznikami prawa do posiadania rodziny, prawa do bliskości i miłości. Jeśli Sądy z taką łatwością depczą artykuł 18 Konstytucji mówiący o ochronie rodziny, macierzyństwa i rodzicielstwa, to jaką wartość mają pozostałe 242 artykuły? A może – oby nie okazało się to prawdą – uzasadnione są podejrzenia o finansowy wymiar całego procederu? Może rzeczywiście – jak sugerowało to już kilku publicystów – dopłaty otrzymywane od państwa przez rodziny zastępcze są na tyle atrakcyjnym kąskiem, by zabiegać o kolejne dzieci? Jeśli tak, to wkraczamy w wyjątkowe bagno...

Z drugiej strony pojawia się argument czysto ekonomiczny. Miesięczny pobyt w domu dziecka to koszt około 3000 złotych. Gdyby część tej kwoty przeznaczyć na realną pomoc rodzinom ubogim, to zapewne zniknęłyby wszelkiej maści „muszki-owocówki”. Dlaczego zatem łatwiej jest dziecko odebrać, niż pomóc? Czy bezduszność Sądów jest wyrazem „racjonalności”, a apele o solidarność z ubogimi wyrazem „radykalizmu”?

I na koniec jeszcze jedna uwaga. Państwo Polskie – zgodnie z najnowszym pomysłem PO i PSL – nie stawia żadnych warunków wstępnych przy zabiegu in vitro. Możesz być otyły ponad wszelka miarę, możesz mieszkać w zapyziałej ruderze i regularnie odwiedzać izbę wytrzeźwień – nasze państwo i tak nie tylko zgodzi się, ale na dodatek sfinansuje ci zabieg in vitro. Potem najwyżej wszechmogąca władza zabierze Twoje dzieci.

Jacek Żalek