20 października 1961 roku do ks. biskupa Piotra Gołębiowskiego pełniące funkcję sufragana i wyręczającego w większości obowiązków chorego biskupa Jana Kantego Lorka zgłosił się wikary z Wierzbicy, ks. Zdzisław Kos. Sprawa była poważna: miał konflikt z proboszczem o stosunek do wiernych i pobieranie wygórowanych opłat za posługę. Stary proboszcz, w przeciwieństwie do wikarego, nie cieszył się sympatią parafian. Ks. Kos z powodu zaistnienia konfliktu prosił o przeniesienie do Radomia. Ks. biskup wyznaczył mu inną parafię, w małej miejscowości, co najwyraźniej nie odpowiadało ambicjom księdza. Tak wspomina początki sprawy ks. Józef Wójcik, jeden a administratorów parafii z ramienia biskupa w okresie buntu, za obronę praw Kościoła wielokrotnie więziony: „W Wierzbicy jeden z kapłanów - ks. Zdzisław Kos, notabene mój kolega, zbuntował parafian przeciw proboszczowi tak, że parafianie wywieźli go na taczkach. On sam zaś chciał przejąć po nim tę funkcję. Skorzystał z okazji, że parafianie przychodzili zapisywać nazwiska zmarłych na tzw. wypominki z okazji zbliżającej się uroczystości Wszystkich Świętych, i od razu podstawiał im pismo do podpisania, w którym mieli się domagać, żeby został proboszczem. Nazbierał w ten sposób ok. 6 tys. podpisów. Jego zwolennicy zorganizowali 40 samochodów osobowych i 4 autokary i pojechali z tym pismem do księdza biskupa do Sandomierza. Ksiądz biskup Piotr Gołębiowski, który ich przyjmował, powiedział, że nie może tego księdza mianować proboszczem, a gdyby nawet go mianował pod przymusem, to taka nominacja jest nieważna. Wówczas nastąpiło słynne porwanie ks. bp. Gołębiowskiego. Wieziony był do Wierzbicy, gdzie planowano poddać go głodówce, dopóki nie podpisze tej nominacji. Na szczęście kurialiści zorientowali się, że ksiądz biskup został porwany, i zgłosili to na milicję. Pod Ostrowcem Świętokrzyskim milicja zrobiła blokadę drogi i zatrzymała całą tę kawalkadę samochodów. Zabrała księdza biskupa i odwiozła do Sandomierza.”(http://archiwum.dlapolski.pl/informacje/Czytaj-art-3858.html).
Całą sprawa od razu stała się głośna, wzbudziła również żywe zainteresowanie ówczesnych władz, które natychmiast dostrzegły w całej sytuacji znakomitą okazję do przeprowadzenia kolejnych działań uderzających w Kościół. Sporą rolę odgrywał fakt, że władze ks. biskupa Gołębiowskiego wyjątkowo nie lubiły za jego niezłomność, zwaną roboczo w dokumentach uporem. Postanowiono wesprzeć ks. Kosa i stworzyć modelową niezależną parafię, na której mogłyby się wzorować inne, które ewentualnie dałoby się zbuntować. W styczniu 1963 roku władze zarejestrowały „Niezależną Samodzielną Parafię Rzymsko-Katolicką w Wierzbicy”. Potem znalazły się jeszcze dwie takie- w Kamionce Wielkiej i Gądkowie Wielkim. Miały być one zarządzane przez parafian, którzy wybierali sobie proboszczów, rzecz jasna byli to księża skonfliktowani ze swoimi proboszczami. W Wierzbicy był to naturalnie ksiądz Kos. Wierni, którzy pozostali lojalni wobec swojego biskupa zbierali się domu prywatnym. Często dochodziło do bójek i innych awantur. Ksiądz Kos został oczywiście przez biskupa suspendowany. Władze do pomocy przysyłały mu księży polskokatolickich oraz byłych zakonników. W parafii wierzbickiej zamęt stale się powiększał.
Władze wykorzystywały każdą okazję, żeby zaognić konflikt, nawet proces o porwanie biskupa (winni dostali symboliczne kary) wykorzystano, żeby go skompromitować. Odpowiednio urobieni świadkowie zeznawali niestworzone rzeczy, jedna z kobiet twierdziła nawet, że biskup ją kopnął podczas rozmowy. Księdza Kosa władze wspomagały finansowo, podobno rozważano nawet ufundowanie parafii chorągwi albo kielicha żeby tylko ksiądz mógł się wykazać sukcesami i przyciągnąć wiernych. Snuto też szczegółowe plany operacyjnego wykorzystania sytuacji. Tymczasem biskup również robił co mógł, mając wsparcie prymasa Wyszyńskiego i samego papieża. W 1964 roku prymas zdecydował się przyjechać do Wierzbicy na Boże Ciało (cały czas w domu prywatnym…), przekazał wtedy parafianom trwającym przy biskupie apostolskie błogosławieństwo papieża Pawła VI. Stopniowo praca uświadamiająca wiernych zaczęła przynosić efekty i zbuntowany ksiądz zaczął tracić wiernych. Przełom w sprawie nastąpił w roku 1968, kiedy to ksiądz biskup Gołębiowski, który tymczasem po śmierci poprzednika objął zarząd diecezji, postanowił zaryzykować i osobiście spróbować konflikt zlikwidować. Udał się do Wierzbicy na Wielkanoc, gdzie postanowił uroczystości przeprowadzić w zagarniętym przez ks. Kosa kościele. Mimo interwencji władz, które próbowały uniemożliwić biskupowi działanie oraz fizycznego ataku na biskupa, który własnym ciałem zasłonił przed próbą profanacji przez zwolenników ks. Kosa Najświętszy Sakrament udało się w Wielki Piątek odzyskać kościół. Po skutecznej interwencji księdza biskupa Gołębiowskiego (przez 4 lata osobiście sprawował w odzyskanej parafii funkcję proboszcza) ks. Kos i jego pomocnicy uciekli pod opiekuńcze skrzydła bezpieki. Sam biskup nigdy nie został ordynariuszem, bo nie dopuściły do tego władze, zarządzał diecezją do swojej śmierci w 1980 roku jako wikariusz kapitulny a potem administrator apostolski. Zmarł 2 listopada podczas udzielania komunii świętej. Obecnie w Rzymie toczy się jego proces beatyfikacyjny. Niechcący wspaniałą laurkę wystawił mu w swojej notatce służbowej ppor. R. Głowacki z tarnobrzeskiej Służby Bezpieczeństwa: "Jako pierwszy kapłan w diecezji robi wszystko, aby być wzorem do naśladowania w sprawach pobożności i zaangażowania w działalność duszpasterską, stara się wytworzyć wokół siebie życzliwość poprzez wykazywanie troski o sprawy osobiste księży i interesy Kościoła"
Monika Nowak /Nasz Dziennik nr 11 (2724) z dnia 13-14 stycznia 2007 r.