"Moje wrażenie było takie, że dzień jest ponury. Było dość ciemnawo, więc to wszystko, całe to otoczenie, nie wyglądało optymistycznie. Natomiast nie było mgły, albo była bardzo słaba. W bardzo krótkim czasie zrobiło się kompletnie biało. Pamiętam, że w tym najbardziej dramatycznym momencie, gdy zdecydowaliśmy się pojechać za strażą pożarną, to poruszaliśmy się właśnie w takiej bardzo głębokiej mgle. " - mówi Jerzy Bahr w wywiadzie dla Wirtulanej Polski
"Minął termin przylotu, a harmonogram pobytu delegacji prezydenckiej był bardzo napięty. W pewnej chwili Rosjanie się nagle jakby zakołysali. Można powiedzieć, że przysiedli z wrażenia. Jeśli naraz coś dziwnego dzieje się z całą grupą to znaczy, że coś się stało. Normalnie ludzie się tak nie zachowują. Nagle pojawiła się też straż pożarna, która we mgle, przecinając boisko, mknęła w stronę, gdzie miał lądować samolot. To było coś nienormalnego. Nikt nie jeździ popasie, na którym za chwilę ma się odbyć lądowanie. Podjąłem decyzję, że jedziemy za tym wozem strażackim. " - dalej relacjonuje ambasador.
"Widok, który ukazał się moim oczom, był czymś niesłychanym. Równocześnie był sygnałem jakiegoś niebywałego nieszczęścia. Myślę, że nawet gdy nie jesteśmy wierzący, to jak się coś strasznego stanie, to wołamy "O Boże!" I każdy rozumie, dlaczego to zrobiliśmy. Tak samo zrozumiałe jest, że w chwili takiej tragedii, chcemy podzielić się nią z najbliższymi. To był odruch. Zresztą trudno to nawet nazwać rozmową. To był raczej krzyk po jednej i po drugiej stronie słuchawki. "
Cały wywiad do przeczytania na stronie wp.pl.
oprac. ToR