Jednym z promowanych współcześnie mitów (opartym o bardzo wątpliwe naukowo badania) jest przekonywanie nas o obsesyjnym zainteresowaniu dzieci seksem. 

Właśnie zakończyłam pisanie obszernego artykułu poświęconego trendowi w kierunku legalizacji pedofilii. Przy okazji zbierania materiałów dowiedziałam się między innymi, że jeśli moje dzieci nie bawią się, wkładając sobie różne przedmioty do odbytu, nie odgrywają scenek rodem z filmów pornograficznych za pomocą lalek i nie masturbują się - to wcale nie znaczy, że tego nie robią. One to robią, tylko starannie się ukrywają, bo jestem seksualnie zahamowana, mam restrykcyjne postawy wobec seksu dziecięcego i pragnę zaprzeczać seksualności moich dzieci. To jeden punkt widzenia, co prawda niezgodny z tym, czego mnie kiedyś uczono na studiach psychologicznych, jednak dziś bardzo popularny i lansowany przez różne "autorytety".

Z drugiej strony patrząc. Kilka tygodni temu byłam uczestnikiem konferencji pt. „Odebrana niewinność. Seksualizacja kobiet i dziewcząt w mediach i reklamie” zorganizowanej w Sejmie RP przez Stowarzyszenie Twoja Sprawa. Pokazała ona między innymi negatywne skutki przedwczesnego wystawiania dzieci na treści seksualne. Dziś proponuje się nam, by zamiast pomagać rodzicom chronić dzieci przed niedostosowanymi do wieku i rozwoju treściami seksualnymi, przyjąć założenia dotyczące ich obsesji treściami seksualnymi rodem z marzeń sennych pedofila.

Rozwój seksualny dzieci jest bardzo zindywidualizowany. Oczywiście, że dziecko, które dorwało się do filmoteki pornograficznej swoich rodziców będzie zaabsorbowane seksem. Zupełnie inaczej wygląda to w domu, w którym nie ma pornografii. Tu zainteresowanie kwestiami seksualnymi przebiega łagodniej. Propozycja nowego kształtu "edukacji seksualnej" wychodzi z założenia, że obsesje seksualne, promiskuityzm i wczesne eksperymenty z różnorodnymi technikami seksualnymi są normą. I do tego poziomu próbuje ściągać wszystkie dzieci.

Rozm. eMBe