Takie wrażenie można odnieść słuchając dzisiaj medialnej nagonki na krzywdzicieli księdza. Nikomu z tych zwolenników rozdziału kościoła od państwa nie przyjdzie z tej okazji do głowy, że właśnie go łamią włażąc z butami w wewnętrzne sprawy Kościoła. Ale widać wedle tychże rozdział kościoła od państwa ma polegać na tym, że kościół siedzi w kącie, udaje, że już go nie ma i powoli zanika a państwo mu tym pomaga. Bo cóż się stało? Z punktu widzenia czystych faktów- pracownik działał wbrew zasadom firmy, godził w jej wizerunek i nie wykonywał należycie obowiązków służbowych. Jego bezpośredni zwierzchnik po wyczerpaniu środków dyscyplinujący spensjonował go czyli mówiąc inaczej odesłał na emeryturę. Tak postąpiłby każdy ludzki szef. Szef służbista wylałby na zbity pysk. Czy obrońcy księdza Lemańskiego wyobrażają sobie pracownika korporacji, który w tejże robi co chce, współpracuje z konkurencją i szkaluje opinię własnej firmy? Przecież huk towarzyszący wywaleniu takiego z roboty byłby słyszalny z 10 kilometrów. A to właśnie robił ks. Lemański w swojej diecezji. I tak trafił na szefa z ludzkimi odruchami i cierpliwego. A teraz lata i jojczy jaka mu się to krzywda stała i jaki ten Hoser wredny. Kto sieje wiatr zbiera burzę, z punktu widzenia instytucjonalnego ksiądz Lemański był złym, szkodzącym firmie pracownikiem więc wyleciał i tyle.
Problem w tym, że wobec Kościoła stosuje się inne standardy - tu, wedle kapłanów postępu skarcenie czy ukaranie za niesubordynację jest nietolerancją a wymaganie lojalności to łamanie wolności. Może by tak panowie użalający się nad zwolnionym z pracy księdzem i potępiający jego szefa zastosowali podobne standardy u siebie choć przez tydzień? Chętnie popatrzę na efekty.
Monika Nowak