- Zauważyłem, że jeśli chodzi o rozmowy z PiS-em, to nie rozmawia się o rzeczach, które mogą być wygodne dla tej partii, a konkretnie– niewygodne dla przeciwnika. Natomiast z rządzącymi rozmawia się o rzeczach, które są niewygodne dla Prawa i Sprawiedliwości, czyli wygodne dla tych, z którymi się rozmawia. Ta logika dziwnie nie jest symetryczna. - mówi portalowi Fronda.pl Bronisław Wildstein.
Portal Fronda.pl: Telewizja Republika ujawniła nowe taśmy. Zdaje się, że temat powinien być „jedynką” we wszystkich serwisach informacyjnych, a tymczasem media mainstreamowe starają się zupełnie te doniesienia przemilczeć. Dlaczego nie dowiemy się z mediów głównego nurtu o dalszym ciągu afery taśmowej?
Bronisław Wildstein: Odpowiedź jest prosta: to nie są media, tylko środki propagandy, a przemilczenie tych informacji stanowi tego dowód. Jest to empiryczny dowód w całej krasie. Przepraszam, że mówię banały, ale trzeba to powtarzać – słowo „medium” oznacza „pośrednik”. Zadaniem mediów jest dostarczanie informacji zbiorowości. Trudno powiedzieć, żeby to nie była ważna informacja. Najbogatszy człowiek w Polsce rozmawia z osobami związanymi z rządem, lub bezpośrednio z rządem – choćby ówczesnym ministrem spraw zagranicznych Radosławem Sikorskim. Mówi się o wielkich transakcjach, zakupie całych dziedziń, polityce międzynarodowej. Abstrahując nad wymową – przecież sprawa dotyczy także szefa Najwyższej Izby Kontroli, więc rozmowa ta wydaje się z samej zasady niepokojąca – polskie media powinny tym żyć.
Niestety, możemy usłyszeć tylko, że Adrian Zandberg świetnie wypadł na debacie, ładnie wygląda i ma fajną brodę. Natomiast, w ogóle nie słyszę o tej aferze. Jest to obraz tego, że to nie są żadne media, tylko środki propagandy, które starają się ukryć informacje niewygodne dla swoich mocodawców – w tym wypadku dla szerokorozumianego układu rządzącego w Polsce. Nie chodzi tylko o polityków Platformy Obywatelskiej, ale również układ biznesowy.
Jednocześnie media starają się atakować przeciwników rządzącego układu. Nieporozumieniem jest nazywanie pracowników głównego nurtu propagandy – dziennikarzami. Nazywanie „publicystą” Tomasza Lisa, czy Jacka Żakowskiego jest ogromnym nadużyciem. To tak, jakby nazywać dziennikarzem Jerzego Urbana. Oczywiście to nie są te same czasy, ale funkcje, które te media sprawują są takie same jak w PRL – u. Formalnie nie mają monopolu, choć realnie w najważniejszych sektorach medialnych zbliżają się do niego. Pełnią funkcje propagandowe.
Joachim Brudziński z Prawa i Sprawidliwości w wywiadzie w radiu RMF FM powiedział, że „boli go i niepokoi to, co dzieje się w polskich mediach.” Chodziło mu oczywiście o przemilczanie ujawnionej wczoraj przez Telewizję Republika informacji o aferze taśmowej. W odpowiedzi od dziennikarza Konrada Piaseckiego usłyszał, że „jest to wygodny temat” dla polityka PiS -u, a o tym rozmawiać nie będzie.
Zauważyłem, że jeśli chodzi o rozmowy z PiS-em, to nie rozmawia się o rzeczach, które mogą być wygodne dla tej partii, a konkretnie– niewygodne dla przeciwnika. Natomiast z rządzącymi rozmawia się o rzeczach, które są niewygodne dla Prawa i Sprawiedliwości, czyli wygodne dla tych, z którymi się rozmawia. Ta logika dziwnie nie jest symetryczna.
Nie oszukujmy się, opowiada się jakieś głupstwa. Oczywiście dziennikarz powinien ustawiać się w pozycji krytyka wobec swojego rozmówcy, jednak nie oznacza to, że powinien przemilczać pewne podstawowe tematy. To jest jakiś nonsens.
Większość wyborców nie dowie się o nowych taśmach, albo nic z nich nie zrozumie. Jak można dotrzeć do tych ludzi?
Trzeba zmieniać tę sytuację. Nie ma zdrowej demokracji, bez w miarę zdrowych mediów. Można powiedzieć, że wszędzie na świecie chorują na różne dolegliwości, także w krajach zachodniej demokracji, jednak nie ma mowy o takiej sytuacji, jaką mamy w Polsce. Media trzeba pluralizować. Przede wszystkim zmienić sytuację w mediach publicznych, które są tubą układu rządzącego i jednym wielkim skandalem. Utrzymywanie tego skandalu jest obrazą tych, którzy poważnie myślą o demokracji. Należy próbować budować media alternatywne.
Internet dociera do niewielu aktywnych. Ludzie sięgają do największych ośrodków, np.: onetu. Tam, także znajdą to, co w mediach głównego nurtu.
Jedyny w miarę spluralizowany rynek to tygodniki. Zmiana wymaga czasu i wysiłku. Jeżeli chcemy mieć wolność słowa, która polega na tym, że ludzie będą dowiadywali się o tym, co jest ważne, a nie będzie to przed nimi ukrywane, to trzeba będzie pracować nad tą sytuację. Ludzie pozbawieni informacji dokonują zdeformowanych wyborów, gdyż nie zdają sobie sprawy w jakiej rzeczywistości żyją.
Poseł Andrzej Halicki mówi, że sprawa ujawnienia nagrań wygląda tak, jakby taśmy „leżały na półce i ktoś je teraz zdjął”.
Nie mam ochoty komentować ludzi, którzy mówią we własnym interesie. Pytamy oskarżonych, co mają do powiedzenia. Oni mówią, że są niewinni, a ci, którzy rzucają oskarżenia to są brzydcy ludzie. Warto zwrócić uwagę na klasyczny retoryczny chwyt. Odwraca się uwagę od tego co jest, zaczynając mówić o tym, kto nagrał, w jakim celu i jakie przyświecały temu intencje. Analogiczna sytuacja, pewien człowiek zabija drugiego, a zaczynamy zastanawiać się w jakim celu ktoś to ujawnił i czy miał dobre, czy złe intencje. To jest nonsens! Jest takie powiedzenie francuskie: „nie robi się procesu intencjom.” Zostawmy intencje na boku, nie jesteśmy w stanie do nich dotrzeć – to, co jest ważne jest na tych taśmach.
Rozmawiała Karolina Zaremba