Rosyjsko – Niemiecka Izba Handlu Zagranicznego podała właśnie wyniki swojej działalności z rok ubiegły. Warto na nie zwrócić uwagę, bo nie tylko są one dość wymowne, ale również mogą wskazywać na to w jakim kierunku szły będą relacje Berlina z Moskwą. Otóż, jak wynika z przedstawionych informacji rok ubiegły, gdyby patrzeń na niego przez pryzmat niemieckich inwestycji w Rosji był najlepszym od 2008.
Ale bliższa analiza pokazuje jeszcze ciekawszy obraz. Bundesbank przedstawił w tym samym czasie skorygowane rezultaty inwestycyjnej działalności niemieckich firm w Rosji. Nowe dane pokazują, że w 2018 roku Niemcy zainwestowali na Wschodzie 3,2 mld euro, a nie jak pierwotnie sądzono 2,1 mld. To oczywiście znacznie mniej niźli w rekordowym 2007, kiedy inwestycje osiągnęły poziom 7,4 mld euro. Tylko należy pamiętać, że w tym ostatnim, przed wielkim kryzysem finansowym roku o skali niemieckiego zainteresowania Rosją zdecydowała w gruncie rzeczy jedna transakcja – koncern Uniper zdecydował się wówczas na wydanie 4,6 mld euro po to aby być na rosyjskim rynku energetycznym. Jeśli pominiemy tę operację, to jasno z przedstawionego obrazu wynika, że w gruncie rzeczy Niemcy już teraz inwestują w Rosji tyle samo co przed kryzysem i oczywiście przed wojnami z Gruzją i Ukrainą. Oczywiście można powiedzieć, że teraz taką „transakcją roku” jest budowa rurociągu Nord Stream 2 i to po części prawda, jednak tylko częściowo, bo skala niemieckiego inwestowania jest dziś napędzana przede wszystkim przez przemysł samochodowy i maszyn rolniczych. Nie na darmo niemiecki minister Altmaier uczestniczył niedawno w uroczystym otwarciu jednej z fabryk Mercedesa pod Moskwą, wraz z prezydentem Putinem.
Jak mówi w wywiadzie prasowym Andriej Soboliew, rosyjski przedstawiciel handlowy w Niemczech, w otwartej z udziałem Putina i niemieckiego ministra fabryce w podmoskiewskim Osipowie budowane będzie rocznie 30 tys. lekkich samochodów osobowych (4 modele), ale koncern realizuje kolejne przedsięwzięcie, polegające na wspólnym z rosyjskim KAMAZ-em, budowaniu samochodów ciężarowych. Jego zdaniem inwestycja w przemyśle samochodowym jest kluczowa dla rosyjskiej wizji, tego jak Moskwa ma zamiar sterować napływem kapitałów i zachęcać obcych inwestorów do wspólnych przedsięwzięć. Wszystkie one realizowane są w formie plasowania inwestycji w specjalnych strefach przemysłowych (jeszcze jedna będąca już w fazie końcowej inwestycja Mercedesa będzie zlokalizowana w Kaliningradzie), co oznacza ścisłą ich reglamentacje przez rosyjskie władze. Generalnie zapaliły one zielone światło dla inwestorów europejskich, głównie z Niemiec, ale również z Francji i Włoch, a czerwone, i to mocno się świecące, dla Amerykanów. Nie na darmo Ford poinformował niedawno o tym, że wycofuje się z rosyjskiego rynku. Trudno nie dostrzec w tych posunięciach polityki, kroków w sposób jawny i celowy wymierzony w te państwa, których działania nie podobają się Moskwie. Innym dość dobitnym przykładem na potwierdzenie tej tezy są losy wspólnej inwestycji Gazpromu oraz koncernu Royal Dutch Shell. Otóż na początku kwietnia władze rosyjskiego giganta gazowego poinformowały, że zmieniły koncepcję tzw. Bałtyckiego SPG, zlokalizowanego niedaleko od Petersburga i niedaleko estońskiej granicy w Ust – Łudze. Pierwotnie planowano tam budowę stacji skraplania gazu i dlatego Rosjanom potrzebna była współpraca z Shell, ale teraz postanowiono postawić coś większego. Koncern ogłosił, że zbuduje nad Bałtykiem gigantyczny kompleks przemysłowy, który docelowo przerabiał będzie 45 mld m³gazu ziemnego z zachodniej Syberii, czyli tyle ile rocznie zużywa kraj wielkości Francji. Ale teraz obok instalacji skraplających gaz, ma być tam zbudowana wielka fabryka chemiczna produkująca inne gazy takie jak np. propan – butan, etan etc. Ale tym nie zajmują się w Shell, a przynajmniej nie chcą robić tego wspólnie z Gazpromem, więc brytyjsko – holenderski koncern ogłosił, że wycofuje się z przedsięwzięcia. Ale, jak informują rosyjskie media, w Gazpromie wcale się nie przejęli tym, że wraz z wycofaniem się Brytyjczyków i Holendrów stracą możliwość dostępu do ich technologii skraplania gazu, bo mają zamiar zakupić ją u niemieckiego giganta w tej branży – koncernu Linde, przypadkowo również potentata na rynku skraplania innych gazów. I również przypadkowo, Holandia oraz Wielka Brytania po doświadczeniach z Rosją, jakie mieli w ostatnich latach (samolot strącony nad Donbasem oraz Salisbury) należą do krajów Europy Zachodniej będących zwolennikami twardej polityki wobec Moskwy.
Wracając jednak do kwestii rozwoju współpracy gospodarczej rosyjsko – niemieckiej, to wszyscy są dobrej myśli. Wszyscy, czyli zarówno Niemcy, jak i Rosjanie. Soboliew w przywoływanym wywiadzie, mówi, że rosyjskie władze kończą „dogadywanie” kolejnych 12 dużych inwestycji niemieckich firm (obecnie realizowanych jest 5), wszystkie są plasowane w ramach specjalnych stref inwestycyjnych, więc ta współpraca będzie w przyszłości coraz większa. Tego samego zdania jest Niemiecko – Rosyjska Izba Handlu Zagranicznego, która na dodatek chwali się tym, że w ubiegłym roku liczba jej członków, czyli niemieckich firm zainteresowanych Rosją wzrosła o 10 %, i obecnie w jej skład wchodzi ich 900. Warto zauważyć, że niemiecka izba, jako jedyna z grona obecnych w Rosji izb narodowych zrzeszających zagraniczny kapitał odnotowała taki wzrost, wszystkie inne obserwowały raczej trend odwrotny. I przy okazji jeszcze inna ciekawostka. Otóż Bundesbank jednocześnie z podaniem informacji o wielkości niemieckich inwestycji za rok 2018, skorygował podobne dane za 2017. Po tej korekcie, okazało się, że w 2017 roku Niemcy zainwestowali nie 1,6 mld euro, jak pierwotnie sądzono, ale 2,8 mld. Czyżby z niemiecką statystyka była aż tak źle, że pomyłka wyniosła 75 %?
Wydaje się, że mamy do czynienia ze znacznie istotniejszymi sprawami. Otóż, jak można przypuszczać, Berlin przygotowuje się do stopniowego rozmontowania antyrosyjskich sankcji. Odbędzie się to najprawdopodobniej według scenariusza zapowiedzianego w swoim czasie przez ówczesnego niemieckiego szefa MSZ, a obecnie prezydenta Steinmeiera. Jakiekolwiek ustępstwa Rosji w sprawie uregulowania sytuacji w Donbasie zostaną odczytane jako gest dobrej woli i w charakterze wzajemności reżim sankcji zostanie „poluzowany”. Oczywiście kontekst jaki tworzą całej sprawie wybory na Ukrainie jest tutaj oczywisty. Spodziewane zwycięstwo Zełenskiego spowoduje ożywienie „formatu mińskiego”, już tylko z tego powodu, że chce on jego poszerzenia o Stany Zjednoczone i Wielką Brytanię. Jest to mało realne, ale ożywienie nastąpi, zwłaszcza, że do tej pory dyplomacja zachodnioeuropejska (tzn. francuska i niemiecka) mówiły niemal jednym głosem z Rosja, wskazując, że główną barierą wprowadzenia pokojowych rozwiązań na Ukrainie, stanowi nieprzejednana postawa prezydenta Poroszenki. Teraz, wszystko na to wskazuje, jego miejsce zajmie znacznie bardziej ugodowy, a przede wszystkim mniej doświadczony Zełenski i będzie można powrócić do negocjacji. Polityk mający sporo niepokojących pomysłów, takich jak np. przeprowadzenie referendum w sprawie członkostwa Ukrainy w NATO. Pierwsze przejawy tego miały już miejsce – Zełenskiego przyjął prezydent Francji, co prawda ponoć na prośbę sztabu kandydata, ale tego samego dnia, co urzędującego prezydenta Ukrainy. Trudno tego nie odczytywać w kategoriach wyraźnego sygnału. Rosja też przygotowuje się do „nowego rozdania”. Właśnie poinformowano, że rusza tam przyspieszona procedura wydawania rosyjskich paszportów mieszkańcom Donbasu. Specjalnie w tym celu rosyjski ustawodawca zrezygnował z egzekwowanej do tej pory zasady, w myśl której każdy kto ubiega się o rosyjski paszport musiał udowodnić, że minimum 3 lata mieszkał na terytorium Federacji Rosyjskiej. Teraz ten obowiązek zniesiono, co oczywiście trzeba uznać za jeden z elementów presji na Kijów, ale również na przygotowywanie się do sytuacji, kiedy Ukraina stanie się państwem federacyjnym. A jeśli to nie nastąpi, to realizowany będzie scenariusz zapasowy, który wprost opisał niedawno Dmitri Trenin znany rosyjski analityk ds. międzynarodowych, proponując aby Rosja zrezygnowała z Donbasu, bo ziemi ma wystarczająco dużo, ale w zamian zatroszczyła się o to, aby ściągnąć do siebie mieszkańców tych obszarów. I na tym, państwu, cierpiącemu na kryzys demograficzny, jakim jest Rosja, winno, zdaniem Treniana najbardziej zależeć.
To wszystko wpisuje się w całą czekającą nas sekwencję zdarzeń w Europie. Ale zanim poświęcimy temu tematowi nieco uwagi warto zwrócić uwagę na ostatnie informacje, jakie pojawiły się w mediach, dotyczące sytuacji Austrii. Otóż Reuters poinformowała, że brytyjskie i holenderskie służby specjalne ograniczyły do minimum kontakty ze swymi austriackimi odpowiednikami, uznając, że są one zinfiltrowane przez Rosjan i nie dają gwarancji, że informacje wywiadowcze, którymi w ramach europejskiej współpracy wymieniają się wywiady, nie trafią do Moskwy. Kontakty ograniczone są do minimum, tzn. jedynie informacje związane z zagrożeniem islamskim terroryzmem są kolportowane. W całej sprawie chodzi ponoć o to, piszą o tym austriackie gazety, że kiedy w listopadzie ubiegłego roku aresztowano w Austrii wysokiego rangą oficera wywiadu, który okazał się rosyjskim szpiegiem, to w kraju zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Dla porządku przypomnieć trzeba, że złapanie szpiega we własnych szeregach wcale nie było zasługa austriackiego kontrwywiadu, ale informacja o jego powiązaniach przyszła z zewnątrz. Mówiło się o służbach niemieckich, ale również brytyjskich. I zaraz po aresztowaniu pułkownika austriackiego Sztabu Generalnego, który okazał się szpiegiem, w centrali austriackiego kontrwywiadu, ale również w prywatnych domach jego pracowników, policja przeprowadziła serię rewizji, konfiskując wiele dokumentów i materiałów. Akcje tę, którą zresztą kilka tygodni później, wiedeński sąd uznał za nielegalną, przeprowadzono na zlecenie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. A trzeba przypomnieć, że fotel ten, podobnie jak szefa ministerstwa obrony i spraw zagranicznych, zajmuje polityk z Partii Wolności, koalicyjnego partnera premiera Kurza. Cała sprawa wydaje się, delikatnie to określając, dziwna, ale mnie dziwi co innego. Otóż dwuznaczna polityka Wiednia wobec Rosji nie wzbudza zastrzeżeń po stronie Niemiec, które są głównym partnerem politycznym Wiednia. Rosyjscy analitycy wprost piszą o tym, że w zakresie polityki zagranicznej kanclerz Kurz nie zrobi niczego, co byłoby sprzeczne z linią polityczną Niemiec. Przede wszystkim nie podniesie kwestii zniesienia antyrosyjskich sankcji, ale kiedy taki moment się pojawi, to z pewnością znajdzie się w obozie zwolenników zniesienia. Tylko, że taki obóz zbudować musi i może, w dzisiejszych europejskich realiach tylko Berlin. Wiedeń jest oczywiście beneficjentem rosyjskich inwestycji gazowych w Europie, w podobnym stopniu co Berlin ma zamiar na nich zarabiać. I dziś wyraźnie widać, że ten obszar, związany ze sprawami gospodarczymi, powoli staje się dominującym. Mniej liczą się podejrzane powiązania z Moskwą, a bardziej wola współpracy ekonomicznej. Nawet stanowisko w sprawie emigrantów z krajów muzułmańskich już tak bardzo nie przeszkadza.
Rosyjscy obserwatorzy patrzą na to wszystko w sposób niesłychanie pragmatyczny. Ich zdaniem warunki podyktowane przez Brukselę Londynowi w kwestii brexitu były tak sztywne i trudne do przyjęcia nie dlatego, że chciano zatrzymać Wielką Brytanię we wspólnocie. Rosjanie uważają, że miała to być i w dalszym ciągu ma być lekcja dla innych państw, być może chcących podążyć tą samą drogą. Ich zdaniem twardy brexit może nawet oznaczać naruszenie spoistości terytorialnej Wielkiej Brytanii, a w związku z sytuacją w Irlandii Płn. nawet utratę części terytorium. I to ma być ta przestroga dla innych. Jeśli Wielka Brytania, państwo z potencjałem nuklearnym, ma takie problemy, to jak będzie wyglądała sytuacja z innymi, kandydatami do pójścia tą samą ścieżką? Zdaniem rosyjskich analityków kanclerz Merkel dlatego doprowadziła do tego, że Europejska Partia Ludowa wysunęła kandydaturę Manfreda Webera na nowego szefa Komisji Europejskiej, bo chce w nadchodzących latach przeprowadzić reformę Unii. Reforma potrzebna jest na wielu obszarach, ale w tym wypadku chodzi o odejście w polityce zagranicznej od zasady konsensusu. EPL najprawdopodobniej będzie miała największą frakcję w europarlamencie, co oznacza, że zgodnie z traktatami lizbońskimi, to ona wystawi formalnie kandydata na nowego szefa Komisji. I dlatego Wielka Brytania dostała czas na zawarcie nowej umowy brexitowej do ostatniego dnia urzędowania obecnej Komisji, bo wybór nowego jej szefa oraz negocjacje umowy następowały będą w tym samym czasie, co daje Berlinowi znakomite możliwości wywierania presji, szczególnie na kraje naszego regionu, których obywatele pracują w Wielkiej Brytanii. Alternatywa jest prosta – umowa z Londynem, za cenę wybrania Webera na nowego szefa Komisji Europejskiej. W przeciwnym wypadku – chaos. A pamiętajmy, że to Komisja będzie czuwała, nad tym w jaki sposób aplikowane są unijne regulacja w przypadku Nord Stream 2.
W planie symbolicznym to, że rosyjski żaglowiec szkoleniowy, który nie został wpuszczony do Estonii i do Polski, zawinął ostatecznie do niemieckiego portu należy odebrać jako wyraźną deklarację. Kwestie związane z Krymem odchodzą w zapomnienie, teraz na czasie jest chęć współpracy.