Pomysł, by lekarz przynosił do studia telewizyjnego zdjęcia swojego pacjenta (a dziecko urodzone w szpitalu jest pacjentem tej placówki) i pokazywał je w celu przekonania, że pacjent ten powinien być uprzednio zabity jest skandaliczny. I to nie tylko dlatego, że ta metoda odsyła nas do propagandy nazistowskiej, w której też wykorzystywano zrobione przez lekarzy zdjęcia osób upośledzonych, by usprawiedliwić ich likwidację w ramach akcji T4, ale również dlatego, że narusza tajemnicę lekarską, a także godność osoby ludzkiej.
I dlatego trudno nie zadać pytania, co zrobi z tą sprawą Ministerstwo Zdrowia. Wydaje się dość oczywiste, że powinno ono wysłać swoich kontrolerów w celu zbadania, czy przypadkiem profesor Dębski nie wykonuje standardowo zdjęć swoich pacjentów, a później nie pokazuje ich w zaprzyjaźnionych mediach. I czy przypadkiem tajemnica lekarska nie jest tam lekceważona, jeśli tylko dzięki jej złamaniu można uderzyć w obrońców życia i podpromować aborcję. Warto też, by profesorem Dębskim zajął się sąd lekarski, bowiem nie ulega wątpliwości, że wynoszenie zdjęć pacjentów, które mają przekonywać, że wcześniej można było owego pacjenta zlikwidować narusza normy moralne zawodu lekarza i jego etos.
Warto też zwrócić uwagę, że prof. Dębski, mam nadzieję, że nieświadomie, wpisuje się swoimi działaniami w etos lekarzy z III Rzeszy. Oni także robili zdjęcia swoim pacjentom, a później pokazywali je i przekonywali, że tak ciężko chorzy nie powinni żyć. Teraz ich tropem idzie lekarz, który – choć ma niewątpliwie zasługi i jest świetnym fachowcem – to jednak uznaje, że ma prawo decydować o tym, kto ma, a kto nie ma prawa żyć. A do uzasadnienia tego swojego uprawnienie używa zdjęć konkretnej osoby ludzkiej. Osoby, która została mu powierzona do opieki, a nie do uprzedmiotowienia w aborcyjnej debacie.
Tomasz P. Terlikowski