Portal Fronda.pl: Rosja ma na Białorusi w tym roku przeprowadzić manewry Zachód 2017. Ukraiński analityk wojskowy Aleksiej Arestowicz twierdzi, że będzie to okazja ku temu, by dokonać okupacji Białorusi. Wojska rosyjskie, a przynajmniej ich część, z manewrów miałaby po prostu nie wrócić. Sądzi Pan, że to rzeczywiście realny scenariusz?
Witold Jurasz, Ośrodek Analiz Strategicznych: To nie jest aż tak proste. Kluczowe pytanie dotyczy tego, ile wojsk rosyjskich ostatecznie trafi na Białoruś. Rosjanie zamówili 4200 platform kolejowych. Taka ilość wystarczająca do tego, by na Białoruś przerzucić całą armię. Nie brygadę, nie dywizję, a właśnie całą armię. Wówczas rzeczywiście taki scenariusz można sobie wyobrazić, bo jest to potężna siła. Białoruś natomiast zgadza się tylko na 400 platform. To ilość wystarczająca na przewiezienie lekkiej brygady. To ile tych wojsk ostatecznie trafi na Białoruś ma fundamentalne znaczenie nie tylko dla Białorusi, ale też dla Polski.
Dlaczego?
Jeśli Rosja rzeczywiście przerzuci całą armię w pobliże naszej granicy, to konieczne stanie się wzmocnienie sił NATO. Wspomniany potencjał rosyjski miałby już bowiem zdolność nie tylko do okupacji Białorusi, ale też do ofensywy na kraje bałtyckie, a nawet Polskę.
Jak Polska może przeciwdziałać temu czarnemu scenariuszowi?
Musimy po pierwsze bardzo mocno postawić sprawę skali manewrów Zapad 2017 na forum międzynarodowym. Dziwię się, że to się nie dzieje. Musimy też wspierać Białoruś w tym postanowieniu, aby ilość wojsk rosyjskich była mniejsza. Po rozmowach z analitykami amerykańskimi przy okazji gry wojennej, która odbyła się niedawno w Warszawie, mam wrażenie, że na Zachodzie jest już pełna świadomość tego, że na Białoruś patrzeć trzeba w kontekście bezpieczeństwa międzynarodowego, a kwestia demokracji jest drugorzędna. Tradycyjnie, Polska ma z tym oczywiście problem. Czas jednak, aby i Polska zaczęła zajmować się swoimi interesami. Równocześnie można nie zapominać o wartościach (choć najważniejszą wartością jest właśnie własne bezpieczeństwo) np. w dialogu z Mińskiem wyraźnie mówiąc, że będziemy kłaść akcent na prawa człowieka, a nie demokrację. Innymi słowy – wysłać sygnał, że nie będziemy zwalczać reżimu, ale rozumiemy, że reżim nie będzie w zasadniczy sposób naruszał praw człowieka.
Jeśli Putina nie odstraszą stacjonujące w Polsce wojska USA, to czy coś w ogóle jest go w stanie zniechęcić od dalszej ekspansji?
Myślę, że w ogóle trzeba podejść do tej sprawy z dystansem. Oczywiście te manewry nie są nam obojętne, zwłaszcza gdyby przerzut wojsk był tak ogromny, jak chce tego Rosja. Mimo wszystko trzeba pamiętać też, że elita kremlowska jest elitą kleptokratyczną. To ludzie, którzy mają swoje wille tudzież mieszkające w tych willach kochanki na Lazurowym Wybrzeżu i raczej średnio mają ochotę z nich (willi i kochanek) rezygnować. W związku z tym prawdopodobieństwo wybuchu jakiejś wielkiej wojny tak naprawdę nie jest aż tak wielkie. Powyższe nie zmienia faktu, że w planowaniu wojskowym trzeba taki najgorszy scenariusz uwzględniać.
Podawał Pan, że Frabrice Pothier, były wysoki urzędnik NATO, poinformował, że Trump ma znieść sankcje nałożone na Rosję. Czy nie oznacza to, że w dalszej perspektywie zdecyduje się też wycofać wojska amerykańskie z Polski?
Nie wiem. Myślę, że to jest jedyna uczciwa odpowiedź na to pytanie. Po raz pierwszy mamy do czynienia z nieprzewidywalnym prezydentem Stanów Zjednoczonych i nieprzewidywalną administracją. Mamy sprzeczne sygnały – z jednej strony publiczne wypowiedzi prezydenta. Z drugiej wypowiedzi sekretarza stanu Rexa Tillersona w czasie przesłuchania w Kongresie brzmiały całkiem dobrze z naszego punktu widzenia, a to właśnie w związku z nim mieliśmy największe obawy. Pamiętajmy jednak, że w USA prezydent ma jednak ogromną władzę. Naturalnie jest jeszcze Kongres, a Amerykanie mają silny system checks and balances. Myślę, że ważny będzie też amerykański establishment wojskowy, który jest świadomy rosyjskiego zagrożenia. Jest też jeszcze kwestia wiarygodności – kluczowa dla takiego globalnego mocarstwa, jakim są Stany Zjednoczone. Podsumowując - wyobrażam sobie, że mogłoby dojść do jakiegoś porozumienia między USA a Rosją, w ramach którego miałaby miejsce deeskalacja napięcia z obu stron. Taka deeskalacja nie będzie jednak oznaczać porzucenia sojuszników, którzy są członkami NATO.
Z jakiego powodu?
To kwestia wiarygodności, o której już wspominałem. Wyobraźmy sobie taki scenariusz, w którym USA rzeczywiście porzucają sojusznika w NATO, takiego jak Polska. Przecież to obserwuje chociażby Korea Południowa, która zada sobie wówczas pytanie: czy amerykańskie deklaracje są w ogóle coś warte? Nie sądzę, żeby Stany Zjednoczone chciały, ażeby Korea Południowa tworzyła własną broń jądrową. Do podobnych wniosków może też przecież dojść Japonia. Myślę więc, że jakieś porozumienie będzie, jednak nie obawiałbym się aż tak mocno o nas. Bardzo obawiam się o Ukrainę i Białoruś. Myślę, że one nie mają już teraz jakiejkolwiek perspektywy euroatlantyckiej i europejskiej. Innymi słowy, jesteśmy w przededniu momentu, w którym przyjdzie nam podsumować nasze 25 lat polityki wschodniej. Obawiam się, że będzie nas to prowadzić do wniosku, że niemal nic nam w tej polityce nie wyszło. Może czas, swoją drogą, na wnioski personalne odnośnie do całego establishmentu polskiej polityki wschodniej. Tzn. ludzi, którzy od 25 lat zajmują się mówieniem, a nie robieniem. Wracając jednak do meritum to odnośnie do samej Białorusi i Ukrainy powinniśmy za wszelką cenę walczyć o to, aby to porozumienie nie oznaczało przekazania tych państw w strefę wpływów Rosji, ale żeby oznaczało neutralizację. Ta za jakiś czas, na przykład 20 lat, może nam pozwolić na powrót do gry o Białoruś i Ukrainę.
Dziękujemy za rozmowę.