Portal Fronda.pl: We wrześniu tygodnik „Do Rzeczy” opublikował obszerny tekst Sławomira Cenckiewicza i Piotra Woyciechowskiego pt. Tajemnica agenta Tamizy”, w którym opisali rzekomą współpracę prof. Witolda Kieżuna z SB. Pan zarzuca im fałszerstwa. Na czym one konkretnie polegają?
Dr Piotr Gontarczyk: Autorzy wzięli dokumenty, dotyczące „Tamizy” i metodycznie, fakt po fakcie, wydarzenie po wydarzeniu, falsyfikowali to, co zawierają dokumenty. Przemilczali jedne fakty, samodzielnie dopisując do sprawy rzeczy, których w dokumentach nie ma. Do materiałów, które w żaden sposób nie obciążają profesora, sami dopisywali opisy stanów emocjonalnych czy też zamiary i opinie Profesora, żeby postawić go w możliwie najgorszym świetle. To jest masowe, zaprogramowane i konsekwentnie realizowane działanie prowadzone ewidentnie w złej wierze.
Na przykład?
W dokumentach wspomniany jest na przykład wygłoszony przez jakiegoś profesora wykład na temat spraw żydowskich. Cenckiewicz i Woyciechowski dopisali w tym miejscu, że prof. Kieżun nie mógł się z przedstawionymi poglądami pogodzić, próbując mu w ten sposób przykleić łatkę antysemity. A tego w ogóle w dokumentach nie ma! Jest spreparowane przez autorów „Do Rzeczy”. Takich przypadków manipulacji jest dużo więcej. Ich artykuł jest wyjątkowo nierzetelny. Nie mam oporów przed stwierdzeniem, że mamy do czynienia po prostu z licznymi fałszerstwami na szkodę opisywanej postaci. .
Artykuł Cenckiewicza i Woyciechowskiego sprawia jednak wrażenie bardzo solidnie uargumentowanego. Padają w nim liczne cytaty z dokumentów, etc. Dla przeciętnego czytelnika to wszystko wydaje się bardzo wiarygodne i rzetelne. Pan udowadnia, że autorzy odwołują się do źródeł, delikatnie mówiąc, fragmentarycznie?
Autorzy nie tylko odwołują się do źródeł wybiórczo, ale podają słowa, których w dokumentach nie ma! Co więcej, często wypowiedzi i poglądy przypisane prof. Kieżunowi de facto są wypowiedziami innych osób. Z naukowego punktu widzenia, takie praktyki są po prostu niedopuszczalne. W innym miejscu, autorzy bezkrytycznie cytują notatki SB, o których z innych dokumentów wiadomo, że fałszowały rzeczywistość. Za jedną z takich notatek wspomnieli o bohaterze, że „jest przekonany o wyższości ustroju socjalistycznego”. Obaj dobrze wiedzieli, że to nieprawda, bo mieli na to dowody w opisywanych materiałach. Ale zostały one przemilczane. W kilkustronicowym artykule Cenckiewicza i Woyciechowskiego doliczyłem się blisko sześćdziesięciu przypadków manipulacji, błędów, przypisywania prof. Kieżunowi nie jego opinii, etc. To nie mógł być przypadek, ale systemowe fałszowanie treści i wymowy dokumentów.
Chce Pan powiedzieć, że autorzy „Do Rzeczy” celowo manipulowali w swoim tekście? Z czego może to wynikać? Przecież dr hab. Cenckiewicz jest niezwykle cenionym autorem wielu odważnych książek, w tym również powstających we współpracy z Panem. Autor, którego wielu czytelników do tej pory traktuje jako wiarygodnego, nagle popełnia takie rażące błędy?
Nikt nie jest nieomylny, błędy popełnia każdy, ze mną na czele. Wykluczam jednak taką możliwość, że ktoś myli się kilkadziesiąt razy w jednym tekście. I to tylko na niekorzyść Profesora. Pytanie o motywację takich działań należy skierować przede wszystkim do dr hab. Cenckiewicza i jego kolegi. Po analizie materiałów, które opisuje on w swoim artykule, ja nie mam wątpliwości, że obaj działali w sposób wyjątkowo bezwzględny, nieuczciwy i niezgodny z jakimikolwiek kanonami warsztatu naukowego.
Owszem, trzeba pytać autorów o motywację, ci jednak – po burzy, jaką wywołał ich artykuł i licznych głosach sprzeciwu – wcale nie wycofali się ze swoich tez, nie przyznali do błędów, wręcz – sprawiają wrażenie, że są zadowoleni z efektów swojej pracy.
Nie do końca mogę się z tym zgodzić. Tydzień po publikacji występowali w klubie Ronina, gdzie padło kilka pytań, dotyczących sprawy prof. Kieżuna. Cenckiewicz bezceremonialnie szydził z osoby, która go krytykowała. Potem odpowiadając na pytania, w ogóle nie odniósł się do części merytorycznych zagadnień, a w niektórych sprawach, moim zdaniem absolutnie świadomie, mijał się z prawdą. Jeśli zaś chodzi o nazwanie dr hab. Cenckiewicza „cenionym autorem”, to cóż… Po części to opinia absolutnie zasłużona. Ale z drugiej strony, takie problemy z wiarygodnością tego co pisze, przydarzały mu się od początku jego kariery naukowej. Z powodu publikacji z tego okresu miał problemy w IPN. To znowu wróciło ze zdwojoną energią i zagwarantowaną mu przez „Do Rzeczy” swobodą w wypisywaniu rozmaitych niedorzeczności i obrzucaniu epitetami wszystkich naokoło. W ostatnich latach znam szereg tekstów polemicznych z Cenckiewiczem, wskazujących nadużycia i poważne błędy. Ale żaden z prawicowych tygodników nie chciał ich publikować, bo to Cenckiewicz, Tak jest od kilku lat. Nic dziwnego, że zatracił dystans do siebie i poczucie rzeczywistości. Aż doczekaliśmy się tekstu takiego jak ten o prof. Kieżunie.
Pan próbował odpowiedzieć na artykuł „Tajemnica agenta Tamizy” na łamach „Do Rzeczy”, które opublikowało tekst Cenckiewicza i Woyciechowskiego?
Nie współpracuję z „Do Rzeczy”. Odszedłem z tygodnika ponad rok temu. Nie jest tajemnicą, że zrobiłem to po wielu protestach w sprawie poziomu ukazującej się na łamach tego tygodnika twórczości Cenckiewicza i Zychowicza.
Wracają do „Tajemnic agenta Tamizy”, autorzy tekstu stawiają prof. Kieżunowi wiele ciężkich zarzutów, m.in. taki, że donosił SB na swoich kolegów.
Skłaniam się ku tezie, że prof. Kieżun prowadził grę i z PRL i z SB. Unikał donoszenia na kolegów, a Służbę Bezpieczeństwa niejednokrotnie celowo wprowadzał w błąd. Bardzo pilnował się, aby nie powiedzieć nic istotnego o Wiesławie Chrzanowskim, z którego Cenckiewicz i Woyciechowski zrobili „główną ofiarę donosów Tamizy”, a także o innych kolegach. „Galeria” rzekomych ofiar prof. Kieżuna, jaką skreślili autorzy „Tajemnicy Tamizy” jest długa, tyle, że nieprawdziwa. To informacje głównie bezwartościowe, nieszkodliwe, publicznie dostępne. Niekiedy Kieżun usiłował pomóc niektórym osobom. Trzeba także pamiętać, że czasem całkowicie nieszkodliwe dokumenty, jak np. opis swoich kontaktów zagranicznych czy planów naukowych, funkcjonariusze SB przerabiali. Potrafili je przepisać na maszynie i przerobić na doniesienie agenturalne podpisane przez TW „Tamiza”. Część materiałów jest niewątpliwie dorobiona Kieżunowi przez kpt. Szlubowskiego z SB. Prof. Kieżun nie był żadnym aktywnym groźnym donosicielem, jakiego z niego zrobili Cenckiewicz z Woyciechowskim.
Podobny argument podniósł prof. Jan Żaryn, z którym rozmawiałam po publikacji w „Do Rzeczy”. Mówił, że z punktu widzenia SB, prof. Kieżun podjął współpracę, ale… zwracał też uwagę na fakt fabrykowania przez służby dokumentów. Prof. Żaryn postawił ponadto bardzo ważne pytanie, „na ile ta współpraca miała charakter konfidencjonalny, a na ile charakter wpisujący się w pewnego rodzaju pokoleniowy dylemat, wymaga dalszych badań i studiów”.
Prof. Żaryn ma rację - z punktu widzenia SB prof. Kieżun nawiązał współpracę. Postawienie takiej tezy to jednak nie wszystko, bo tu pojawia się fundamentalne w tej sprawie pytanie, co było dalej. To dopiero początek poszukiwań, a nie koniec. Można poprzestać, jak autorzy „Do Rzeczy” na stwierdzeniu, że „Tamiza” współpracował z SB, ale można (i trzeba!) iść dalej, zobaczyć, jaka to była gra, jakie kłamstwa, wymijające odpowiedzi, no i gdzie Profesor mógł popełnić błąd. Parę moim zdaniem popełnił. Cenckiewicz i Woyciechowski poszli inną drogą. Wzięli akta i postawili sobie pytanie: jak ich użyć, żeby możliwie jak najmocniej uderzyć w Profesora? No i jak potrafili, tak uderzyli. Ten artykuł jednoznacznie wskazuje, że prawda miała tu dla nich wartość zeszłorocznego śniegu.
Może potrzeba nam solidnego opracowania tej gry, jaką miał podjąć prof. Kieżun, aby rzucić jasne światło, na jego kontakty z SB?
Oczywiście, że tak! Trzeba jasno pokazać, co mówił profesor, co dorobiło do tego SB, jaka jest wartość materiałów, co zawierają. Autorzy „Do Rzeczy” ograniczyli się do sfabrykowania tej historii. Napisali na przykład, że kiedy tylko prof. Kieżun dowiedział się, że dr Frieske jest związany z KOR, to natychmiast doniósł o tym SB. A w dokumentach rzeczywiście jest wspomniany dr Frieske, ale prof. Kieżun wspomniał o tym, że już poniósł konsekwencje zaangażowania opozycyjnego, bo pozbawiono go pracy i uniemożliwiono mu wyjazd na stypendium zagraniczne. Czyli Kieżun nie mógł tu na nikogo donieść, bo już dawno było po sprawie. A co naprawdę mówił Profesor o dr Frieske? Że to nie jest wróg PRL i że postąpił pochopnie. To doniósł Kieżun na Frieskego, czy może bardziej próbował go bronić? Nie ma miejsca żeby to wszystko tu opowiedzieć, zachęcam do przeczytania mojego artykułu w najbliższym numerze „W Sieci”. Tekst Cenckiewicza i Woyciechowskiego żenuje niekompetencją i odrzuca nieuczciwością.
To bardzo mocne zarzuty. Dr hab. Cenckiewicz jest naukowcem, czy mogą go spotkać jakieś konsekwencje, jeśli stawiane przez Pana zarzuty okażą się prawdziwe?
Nie jestem sędzią i nie chcę się wypowiadać na temat konsekwencji. Moim obowiązkiem było przede wszystkim skonfrontowanie artykułu Cenckiewicza i Woyciechowskiego z materiałem źródłowym i podzielenie się z opinią publiczną tym, co odkryłem. Żałuję jedynie, że zrobiłem to dopiero teraz. Jest mi przykro z powodu tego, co działo się przez ostatnie dwa miesiące w sprawie prof. Kieżuna. Najpierw ten polski bohater został obrzucony kłamstwami i pomówieniami przez wspomnianych autorów, a potem w przestrzeni publicznej był oblewany kubłami pomyj przez każdego internetowego trolla. To, co publicznie mówił o nim Cenckiewicz, po prostu w głowie nie mieści. Oczekuję reakcji autorów „Do Rzeczy” na postawione im zarzuty. A potem każdy czytelnik będzie mógł sobie wyrobić w sprawie własne zdanie.
Ja na koniec zapytam, co na to prof. Kieżun? Wiadomo, że bardzo przeżył tekst w „Do Rzeczy”. Czy teraz byłby w stanie naświetlić szczegóły gry, jaką miał podjąć z SB, aby rozwiać wszelkie wątpliwości?
Prof. Kieżun nie miał żadnej szansy, aby przedstawić, jak z jego puntu widzenia wyglądała ta historia. Ustawiono go pod ścianą i zaczęto strzelać, więc nie dziwne, że się bronił, czasem bardzo emocjonalnie albo wypierając się wszystkiego. Wiek też robi swoje, profesor czasem myli się, przekręca nazwiska. Bardzo to wszystko przeżył. Jak on mógł się bronić, jeśli nie miał dokumentów? Dobrze wiedział, że w tym co o nim napisano wszystko jest nie tak, ale nie miał możliwości rzetelnie się do tego ustosunkować. Nawet gdyby te dokumenty miał, też by sobie chyba nie poradził, bo jest wybitnym fachowcem, ale w innej dziedzinie. Aby zrozumieć język i metodologię działań SB, trzeba mieć nieco praktyki w pracy z aktami.
Cała ta sprawa jest dla mnie bardzo smutna: polski bohater z Powstania Warszawskiego w wieku 93 lat został mówiąc kolokwialnie, brutalnie przeczołgany przez dwóch Panów, którzy mają trochę mniejsze od niego zasługi dla Polski. Całe jego życie u schyłku jego ziemskiej drogi zostało potraktowane „z buta” przez ludzi, którzy, jeśli nie mają dla niego wdzięczności za walkę o Polskę, to przynajmniej powinni byli zachować wobec niego elementarne zasady uczciwości. To, co z nimi zrobili Cenckiewicz z Woyciechowskim to jeden wielki skandal.
Rozm. Marta Brzezińska-Waleszczyk
*W najnowszym numerze tygodnika „W sieci” (poniedziałek, 8 grudnia) ukaże się obszerny artykuł dr Gontarczyka o manipulacjach autorów „Do Rzeczy” ws. prof. Witolda Kieżuna