Luiza Dołęgowska, Fronda.pl: Jaki jest Pana pogląd na kwestię przygotowania się prawej strony sceny politycznej do wyborów samorządowych?

Jerzy Targalski, socjolog, politolog: Jeżeli chodzi o przygotowania do wyborów samorządowych to najlepiej świadczy o tym samozadowolenie jednego z bardzo wysokich działaczy PiS-u, że w okręgu Bolesławiec, gdzie mieszka około 100 tys. ludzi, było tylko dziesięciu członków PiS-u. Jak można przygotować wybory, kiedy na niskich szczeblach w Prawie i Sprawiedliwości nie ma członków, bo aparat partyjny pilnuje, żeby nikogo do partii nie przyjąć. Zwłaszcza nie przyjmować ludzi, nie współpracować i nie opierać się na ludziach, którzy są samodzielni i którzy coś potrafią, bo mogą stać się zagrożeniem dla lokalnych aparatczyków. W tej sytuacji przygotowania do wyborów - moim zdaniem - są zerowe, natomiast PiS jest w ogóle do takich przygotowań niezdolny, bo musiałby zmienić swoje podejście zarówno do szeregowych członków partii jak i do swojego zaplecza wyborczego - do ludzi, którzy na tę partię głosowali, którzy wiele czasu poświęcili, własnych pieniędzy i po prostu swojego prywatnego życia.   Ryzykowali bardzo dużo, niejednokrotnie byli wyrzucani z pracy, a teraz są całkowicie odrzuceni, bo nie są PiS-owi do niczego potrzebni. Za to potrzebni są aparatczycy, ludzie posłuszni, wykonawcy i klakierzy. Nikt inny nie zostanie tam wezwany do pomocy.

Ostre słowa!

Ponieważ przygotowania są na etapie zerowym, a aparatczycy się tym nie interesują, więc należy się spodziewać, że w ostatniej chwili, kiedy prezes wyda polecenie, zacznie się gwałtowne szukania, i wtedy na podorędziu będą już całe chmary szwagrów, działaczy PSL-u i rozmaitych cwaniaków, co oczywiście będzie gwarancją nie tylko przegranej, ale nawet w wypadku wygranej - to bedzie gwarancją, że ci nowi radni PiS-u będa realizowali politykę nie PiS-u, ale opozycji. Czyli odbywał się będzie gremialny sabotaż wszelkich zmian.

W takim razie, aby jednak tworzyć mocny fundament, na co warto jest zwrócić uwagę w pierwszej kolejności?

Otworzyć się na środowiska, które popierają zmiany w Polsce. Po prostu. Czas już przestać uważać się za oblężoną twierdzę, gdzie każdy kto myśli, jest największym wrogiem. Większym oczywiście od opozycji, bo z opozycją to można pójść na wódeczkę.

A chodzą na wódeczkę?

A jak? Jeśli ta opozycja oficjalnie nie nazywa się PO, tylko jakiś tam ,,komitet wyborczy wójta z 1975 r.''

Tak traktowani są potencjalni kontrkandydaci  i rywale?

Oczywiście, dlatego że aparat nie boi się opozycji, ale boi się przede wszystkim wyborców. Trzeba odróżnić w tym wszystkim szefa od aparatu. Aparat uważa, że jak będzie posłuszny, grzeczny  i nikomu krzywdy nie zrobi, otoczy sie ludźmi systemu, to przegraną przetrwa. Jeśli by się otworzył na ludzi niezależnych, ludzi, którzy chcą zmienić system - no, to dopiero znajdzie się w niebezpeczeństwie. Zaraz się okaże, że są ludzie nowi, którzy mogą być lepsi. I co wtedy,  co wtedy? Co będzie, gdy w Bolesławcu okaże się nagle, że zamiast 10. członków partii jest 100? To przecież katastrofa dla tych dziesięciu, a zwłaszcza dla tego jednego przewodniczącego.

Konkurencja uruchomi rywalizację?

O to chodzi. Czyli uruchomienie rywalizacji w partii o to, kto jest lepszym organizatorem, o to, kto ma wiekszą bazę w terenie, co rozpoczęłoby selekcję pozytywną. Dopóki jednak wrogiem aparatu są zwykli ludzie, wyborcy - to mamy selekcję negatywną.

Powiedział Pan ,,otworzyć się na nowych ludzi, na nowe siły'', jacy to powinni być ludzie?

Na nowe siły - czyli na tych ludzi, którzy chcą zmiany systemu. W każdym mieście są jakieś niespokojne duchy, ludzie, którzy mają dość ubekistanu, mafii, sitwy lokalnej i którzy są zwalczani przez PiS, tak jak i przez lokalne układy.

Dziękuję za rozmowę.