Rysownik nie ma najmniejszych wyrzutów sumienia, że uczestniczy w procederze głęboko upadlającym kobiety, ale i mężczyzn, którzy z takich usług korzystają (a jego zdaniem korzystają wszyscy). Jeśli nad czymś ubolewa to jedynie nad ich wyrzutami sumienia. „Dzięki nim mój mózg produkuje substancje, które sprawiają, że mniej wydam na narkotyki. Więc mówię im, żeby przestały się przejmować tym społecznym piętnem – bo one wciąż mają głębokie poczucie potępienia i tego, że są grzesznicami. W większości zresztą to poczucie – o paradoksie – pogłębiają w nich klienci. Bo problemem nie są prostytutki, tylko klienci, to oni są potworami w tym układzie. Gdyby nie klienci, to ten zawód byłby szanowaną i pożądaną wśród kobiet profesją” - podkreśla.

 

Ale chwilę później dodaje, że klienci też są w porządku. Wprawdzie nie brakuje wśród nich impotentów i frustratów, ale spora część to dobrzy ludzie są, zdaniem rysownika. „Ale ja od dawna mam przeczucie, że ludzie wcale nie są tacy straszni, jak nas próbuje przekonać telewizja. W szpitalach wcale nie jest tak brudno, lekarze wcale nie są tacy niedostępni, pielęgniarki wcale nie są takie niesympatyczne, i pani w sklepie za ladą też. (…) I podobnie jest z tymi historiami o strasznych klientach. Dziewczyny opowiadają o nich, bo je o takie historie pytam. Ale jak zadam pytanie odrobinę inaczej, na przykład: jakich masz klientów, to powiedzą, że bardzo miłych, fajnych, że z reguły chcą pogadać” - mówi chwalący się swoim dziwkarstwem rysownik. W ramach samousprawiedliwiania rysownik zapewnia, że zawsze pyta dziewczyny, czy pracują z nim z własnej woli, i czy mogą wyjechać. I oczywiście łyka każdą ich odpowiedź, uznając je za bohaterki.

 

Magdalenie Żakowskiej, która wywiad z dziwkarzem przeprowadziła proponujemy kolejnych patologicznych rozmówców. Może jakiś gwałciciel by się znalazł, którego można by z odpowiednim szacunkiem i empatią przesłuchać?

 

TPT/naTemat.pl