Wywiad z Bożeną K. to przestroga dla wszystkich, którzy próbują bawić się z ... szatanem. Rozmowa została opublikowana w 1995 roku (FRONDA 4/5) i nadal jest aktualna. Przeczytaj dokładnie!!!
Jak się zaczęła twoja przygoda z eurytmią?
Należałam do tego typu ludzi, którzy ciągle poszukują nowych atrakcji, ludzi czerpiących z tego, co świat oferował, pełnymi garściami. Nie bałam się życia, chociaż przed siebie szłam nieśmiało. Z tym łączył się silny "nieporządek" emocjonalny. Boga traktowałam jako środek przeciwbólowy. Jak już byłam bardzo pokopana przez życie, szłam do konfesjonału, tam wszystko "oddawałam" i miałam poczucie, że teraz mogę zaczynać od początku i grzeszyć dalej. Szukałam wyjścia z tej sytuacji. W pewnym momencie trafiłam na "Inwokację do sił drzemiących w kosmosie", sił bliżej nieokreślonych.
Skąd miałaś tę inwokację?
Nie wiem, gdzieś wpadła mi w ręce przypadkowo. Zaczęłam się tym modlić. To mnie zafascynowało, to było takie tajemnicze... dziwne... Byłam ciekawa, co z tego wyniknie. Na owoce nie musiałam długo czekać. Wstąpiłam na ścieżkę zwaną antropozofią. To był wynik lektury książek tzw. wiedzy tajemnej, książek, które otwierały przed człowiekiem nowe, niezbadane tajemnice istoty ludzkiej. Wiele mi to tłumaczyło. Poza tym, były w nich zawarte konkretne zestawy ćwiczeń, które się wykonywało, żeby umocnić swoje ja i wejść na wyższy stopień samopoznania. Spotykałam się też z ludźmi, którzy się tym interesowali. W domu, u pewnej pani profesor czytaliśmy teksty ezoteryczne i omawialiśmy je. Po jakimś czasie zaczęli do nas przyjeżdżać Niemcy i Szwajcarzy. Pokazywali tzw. eurytmię, czyli sztukę ruchu i tańca, która, jak określa to Steiner, jest mostem wyrastającym na poglądzie antropozoficznym. Wyjechałam do szkoły eurytmii w Niemczech i zamieszkałam w przyszkolnym internacie. Od organizatorów dostawałam utrzymanie i kieszonkowe. Byłam bardzo zafascynowana eurytmią. Przyjmowałam błyskawicznie wszystkie ćwiczenia.
Na czym one polegały? Czy jest to forma tańca?
To nie jest żaden taniec transowy. To rodzaj ruchu - chodzi się na przykład w określone formy geometryczne, wykonuje się pozy, które wyrażają odpowiednie głoski czy odpowiednie tony muzyczne. To jest cały ruchowy alfabet.
Czy to się ogranicza tylko do ruchu? Czy nie ma podczas tych ćwiczeń żadnych myśli?
Na początku nie ma. Dopiero później, w konsekwencji tych ćwiczeń, uruchamia się pewne drzemiące w sobie siły, które łączą się z siłami biegnącymi z kosmosu. Jest to droga inicjacyjna - ścieżka, która ma prowadzić człowieka do doskonałości.
Była w tobie wtedy obecna świadomość otwierania się? O czym myślałaś podczas tych ćwiczeń?
Mnie się to podobało jako przeżycie, ponieważ te ruchy łączą się z pewny przeżywaniem. Jeśli eurytmizujemy np. samogłoskę a, to z tym wiąże się przeżycie otwierania się na świat, na nowe doznanie. Tak jak noworodek otwiera się na świat i pierwszy dźwięk, jaki wydaje, brzmi: a. Z tym doznaniem łączy się ruch pokazujący otwarcie. Każda z samogłosek ma taki swój określony alfabet ruchowy. To było fascynujące...
Jaki wpływ miała eurytmia na twoje codzienne życie?
Właściwie eurytmia to była filozofia czy religia, ponieważ zajmowała bardzo wiele czasu w ciągu dnia. Nauczyciele mówili nam: Musicie w sobie wzbudzić miłość do eurytmii. Poza tym nie ma nic więcej. Oczywiście, można było swój czas poświęcać różnym rzeczom, ale ja na przykład, chodząc na te zajęcia, miałam tak mało siły i energii, że wystarczało mi ich tylko na te ćwiczenia i na sen.
Ile godzin dziennie trwały te ćwiczenia?
Od rana do popołudnia, około 6-7 godzin. Poza tym przedmioty teoretyczne: antropozofia jako filozofia, język niemiecki (literatura)' oraz historia. Wytrzymałam tam dwa i pół roku. Po pewnym czasie miałam szczerze dosyć. Zatęskniłam za żywym kontaktem z ludźmi, za dawaniem serca ludziom. Cały czas trwałam tam przy modlitwach katolickich, chociaż nie chodziłam do kościoła. Kilka razy poszłam do "kościoła" antropozoficznego, gdzie nie ma sakramentów, ale źle się tam czułam i więcej tam nie chodziłam.
Czy w szkole eurytmii istniały jakieś nakazy i zakazy?
Nie, organizatorzy zupełnie się nie interesowali tym, co robimy poza czasem ćwiczeń. Nie zabraniali nam kontaktów ze światem zewnętrznym. Natomiast jedno mnie niepokoiło w tej szkole - podczas spotkania wszystkich uczestników kursów następowało tzw. przekazywanie energii. Według mnie, to przekazywanie powinno się odbywać w zamkniętym kręgu, natomiast organizatorzy prosili, żeby stanąć do nich przodem i otworzyć się na nich. Zastanowiło mnie to, bo wyglądało, jak gdyby ściągali od nas energię.
Czyli czułaś, że to nie oni wam dawali energię, ale od was brali?
Tak. Poza tym w tej szkole bardzo wiele osób czuło się źle; musiały wypoczywać, przechodziły ciągłe choroby etc. Kilka dziewcząt miało ostre zapaści psychiczne, leczyły się nawet w szpitalu. Organizatorzy natomiast czuli się świetnie.
To brzmi jak wampiryzm. I mimo to, wszyscy nadal tam przebywali?
Myślę, że wiąże się to z osłabieniem woli, ale pamiętajmy przede wszystkim, że to stanowiło ich życie. Nie widzieli życia poza eurytmia!
Na czym polegają stopnie wtajemniczenia w eurytmię?
Studiuje się 4 lata, poza tym jest jeszcze jeden rok na pisanie pracy. Oprócz tego można dodatkowo studiować jeszcze 2 lata eurytmię leczniczą. Na początku chciałam się uczyć również tej ostatniej, bo myślałam o eurytmii jako formie terapii; myślałam, że będę ją mogła wykorzystać w pracy po powrocie do kraju - przed wyjazdem do Niemiec pracowałam jako psycholog w poradni przeciwalkoholowej. Zresztą organizatorzy mieli nadzieję, że po szkole będę "krzewiła" eurytmię w szerszych kręgach. Mój kontakt ograniczył się jednak tylko do części tych studiów, do kierunku "artystycznego".
Ponieważ to wszystko odbywało się, jak sama powiedziałaś, na zasadzie ścieżki inicjacyjnej, to czy przypominasz sobie jakiś przełomowy moment, charakterystyczny dla rytuału inicjacyjnego?
W szkole eurytmii obowiązywał ścisły program wtajemniczania w prozę z "kosmosu", i gdy się o coś pytało, nauczyciele odpowiadali: Dowiesz się tego w następnym roku. Po dwu latach dostawało się program indywidualny – wiersz oraz muzykę do zeurytmizowania. W tym okresie już wątpiłam w sens tego, co robię, ale kiedy dostałam ten indywidualny program, wstąpiło we mnie gwiazdorstwo i chęć zaprezentowania siebie. Zaczynałam to lubić.
Czy ten wiersz, który miałaś indywidualnie zerytmizować, był twoim wtajemniczeniem inicjacyjnym? To wówczas się otworzyłaś?
Tak.
Co to był za wiersz?
Goethego. W ogóle Goethe, jako jeden z wtajemniczonych, jest tam uważany prawie za boga.
Co to za wiersz?
Nie chcę o nim mówić... Poza tym była również poezja współczesna, ale jej treść nie miała już specjalnych związków z ogólnym programem. Tak więc rozbieraliśmy konkretne utwory na eurytmiczne ruchy. Po serii takich pokazów, chociaż miałam jeszcze sporo sił, chciałam już to zakończyć. Niestety, zupełnie nie potrafiłam powiedzieć NIE. Byłam zupełnie rozwalona psychicznie. Nie chciałam więcej ćwiczyć, ale miałam skrupuły, mówiłam sobie: Nie powinnam odchodzić, bo oni przecież mnie utrzymują - płacą za szkołę, dają kieszonkowe. Jak ja im spojrzę w oczy? Szukałam pretekstu, ale nie mogłam go znaleźć. Przez pół roku żyłam z problemem, co mam robić dalej. Mówiłam im tylko, że źle się czuję i odczuwam dużą energetyczną niemoc. W końcu, kiedy już wiedziałam, że zbliża się choroba, położyłam się do łóżka. Nagle poczułam silne uderzenie ognia do głowy i ogarnęło mnie poczucie umierania oraz poczucie, że w tym ogniu tracę swoją świadomość. Przed oczyma przeleciał mi cały film z życia, a razem z nim pytanie: gdzie jest miłość w twoim życiu? Co takiego w życiu zrobiłaś? Odpowiadając sobie, nie mogłam rzeczywiście znaleźć żadnej konkretnej miłości, naprawdę nic. Jedynie miłość do matki... Zapragnęłam jeszcze żyć, żeby móc wrócić do kraju, Kiedy wcześniej byłam w jakimś niemieckim kościele katolickim, wzięłam nowennę do św. Judy Tadeusza; wiedziałam, że on jest patronem od spraw beznadziejnych. Więc nie do Boga się wtedy modliłam, ale właśnie do niego. To poczucie umierania trwało bardzo długo; w pewnym momencie ogień zszedł na serce i poczułam zapaść, obumieranie serca. Potem wątroba, wzdęcie, rozwolnienie. Całą noc nie spałam.
Rano oświadczyłam, że nie wiem, co mi jest, ale jestem chora. Przeniosłam się do mojej przyjaciółki Niemki w mieście, bo normalnie mieszkałam przy szkole, w małym akademiku. Chodziłam po różnych lekarzach, nikt nie mógł mi pomóc. Zaprowadzono mnie do psychoanalityka, który stwierdził: Pani ma lęk przed własnym seksualizmem, a ja mu na to: Me mam żadnego lęku! I wyszłam. Co noc miałam takie same objawy, ten sam ogień w głowie, do tego doszło jeszcze uczucie uciekania ze mnie energii i rozregulowania czakramów, czyli poszczególnych ośrodków energetycznych. Postanowiłam wyjechać. Oni wiedzieli o tym; stawałam się dla nich ciężarem, nie przychodziłam na zajęcia, musieli się mną opiekować itd.
Wróciłam do kraju; tutaj wszystkie moje czakramy się porozkręcały, często ogarniała mnie bezsenność, czułam ciągłe ulatywanie energii, coraz trudniej było mi chodzić. Szukałam ratunku wszędzie. Trafiłam na psychiatrów - dali mi silne leki psychotropowe, które poza objawami ubocznymi, nic mi nie pomogły. Bo to przecież działa tylko na psychikę, a u mnie chodziło o coś innego.
Prosiłaś o pomoc egzorcystów?
Tak, ale nikt nie chciał się tym zająć. Mówili, że nie jestem szalona czy opętana. Jestem spokojna w tym, co przeżywam. Nie widać było obłędu.
Dziś, kiedy spokojnie opowiadasz o swoich dolegliwościach, jak sobie tłumaczysz to, co się działo w sferze twojego ducha?
Trudno mi powiedzieć, co to było. W pewnym momencie miałam wrażenie, że to jakieś zło mnie opętało, że to jakaś siła fatalna, która po prostu mnie niszczyła. Nie potrafiłam sobie z nią poradzić. Żadne ziemskie środki nie mogły mi pomóc - ani psychiatrzy, ani różne metody psychologiczne, które starałam się stosować, ani bioenergoterapeuci. Ci ostatni, co prawda, pomagali mi, ale doraźnie, uzupełniając moją energię oraz przekonując mnie, że mój przypadek to nie jest żadna choroba psychiczna. Kiedy jednak wracałam po tych wizytach do domu, znowu wszystko zaczynało się rozregulowywać. Moja choroba trwała prawie 3 lata, przy czym przez cały czas szła jakby w głąb ciała; czułam się coraz słabsza. Ostatniego roku właściwie przez cały czas leżałam w łóżku i chodziłam tylko małymi kroczkami po mieszkaniu. Przejście do toalety było dla mnie jak daleka wyprawa. Już nie szukałam ratunku. Chciałam umrzeć, bo ta sytuacja była bardzo męcząca, ale z drugiej strony myślałam sobie, że skoro jest we mnie jakaś zła siła, najprawdopodobniej diabelska, to kiedy umrę, pójdę prosto do piekła. Myślałam, że ponieważ jestem zdrowa fizycznie, to będę umierała latami w strasznych cierpieniach, będę wegetowała jak roślina. Byłam jak w potrzasku.
Jak to się stało, że wyzdrowiałaś?
Odwiedzała mnie wtedy przyjaciółka, która znała mnie z dawnych, "witalnych" czasów i nie mogła się nadziwić, że jestem zupełnie bez sił i energii. Chciała mi pomóc, ale nie wiedziała, jak. Znała członków wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym i wiedziała, że organizują modlitwy wstawiennicze o uzdrowienie. Zaproponowała mi pójście na takie spotkanie modlitewne, chociaż sama była niewierząca. 'Na pierwszym spotkaniu opowiedziałam o swoich objawach.
Opowiedziałam tylko do pewnego momentu, bo dalej nie miałam nawet siły mówić. Była nawet taka krótka dyskusja wśród zebranych, czy podjąć modlitwę, ale w końcu przeważył głos, żeby spróbować, żeby nie bać się Ducha Świętego, bo dał nam przecież moc apostołów. Ostatecznie wszyscy, którzy tam byli, w tym dwu księży, włączyli się do modlitwy w mojej intencji. Tu muszę wyjaśnić, co to jest Wspólnota Odnowy w Duchu Świętym. Otóż posługuje się ona charyzmatami, o czym jest mowa w Piśmie Świętym. Niektóre osoby mają dar proroctwa; Bóg przekazuje przez nie to, co chciałby nam powiedzieć. Można w to wierzyć lub nie; Pan Bóg szanuje naszą wolną wolę. Ja wtedy uwierzyłam, kiedy Pan powiedział do mnie; Szukałaś w życiu błędnych dróg - zbawienia; poznałaś na tych drogach moc Złego, Ja przychodzę z mocą uzdrowienia, tylko uznaj we mnie Jedynego Pana i Zbawiciela swego życia. Módl się modlitwą uwielbienia. Powołuję cię do wspólnoty. Pierwszym skutkiem tej modlitwy było uzdrowienie duchowe. Mając świadomość, że to Bóg do mnie powiedział, pomyślałam: Skoro On przychodzi i mówi do mnie, to znaczy, że bierze mnie w opiekę. Wszystko, co sie dzieje, a więc i śmierć, dzieje się z Jego dopuszczenia. Dlatego przestałam bać się śmierci i byłam na nią przygotowana. Wcześniej byłam pewna, że zło ma nade mną taką władzę, że już nie dopuszcza dobra.
Przez dwa następne tygodnie, kiedy przychodziłam na spotkania wspólnoty, wszystkie wcześniejsze objawy mojej choroby minęły. Pozostał tylko zły i krótki, ale nie męczący sen. To, z czym przez 3 lata nie mogli sobie dać rady różni lekarze, psychiatrzy, bioenergoterapeuci, Bóg uzdrowił natychmiast.
Czy poza eurytmia miałaś jeszcze do czynienia z jakimiś ruchami tego typu?
Byłam w centrum antropozoficznym, w Goetheanum w Szwajcarii, gdzie o każdym uczestniku kursów w całej Europie wiedzą prawie wszystko. To jest bardzo sprawnie zorganizowane. Teraz usilnie pracują nad "podbojem" Wschodu; szczególnie zależy im na Rosjanach.
Dlaczego?
Mówią, że Rosjanie mają szeroką duszę.
Jest z kogo poczerpać energię.
Podobno Rosjanie z natury są nastawieni na dawanie.
Dziękujemy za rozmowę.
Rozmawiali: Grzegorz Górny i Marcin Pieszczyk